Amazon ujawnił Echo. To domowa, głosowa asystentka prawie jak z filmu „Ona”
Obsługując sprzęt elektroniczny przez lata wciskaliśmy różne guziki. Od niedawna wystarczy pogłaskać ekran dotykowy, ale każdy z liczących się producentów przyjął za punkt honoru, byśmy zaczęli z jego gadżetami rozmawiać. Do głosowych asystentów, jak Siri, Google Now czy Cortana, dołączył kolejny – tym razem od Amazonu.
07.11.2014 | aktual.: 10.03.2022 10:50
Co powie Echo?
Echo to czarny walec o grubości litrowej butelki coli. W środku kryje siedem mikrofonów, subwoofer i głośnik wysokotonowy, dzięki którym wypełni dźwiękiem całe pomieszczenie. Co potrafi? Sądząc po zapowiedziach Echo to mieszkanie amazońskiej wersji Siri, Cortany i Google Now, czyli uruchamiana słowem „Alexa”, głosowa asystentka, rozpoznająca język naturalny.
Jej możliwości Amazon przedstawia tak, jakby były czymś wyjątkowym, ale nie dajmy się zwariować – podanie aktualnego czasu czy wysokości Mount Everestu nie jest szczególnie imponującym osiągnięciem. Podobnie jak odtworzenie muzyki po poleceniu „play rock music”.
Na reklamie wygląda to w sumie całkiem zachęcająco – Echo elokwentnie odpowiada, budzi, odgrywa muzykę, przygotowuje skrót wiadomości, a w razie potrzeby służy żartem. Zapowiada się, że to porządny, wyciągnięty z komórki asystent głosowy, który tym razem zamieszkał w czarnym walcu, stojącym na stole (przy okazji – zwróćcie uwagę, jak pieczołowicie ukryto na reklamie istnienie kabla zasilającego).
Niestety, poza garścią mało istotnych detali i ceną, ustaloną na 199 dolarów (99, jeśli należysz do grona użytkowników Amazon Prime), na razie niewiele wiadomo na temat podzespołów, jakie znalazły się w tym gadżecie.
W tym miejscu kończą się fakty, a zaczyna moje marudzenie, o czym lojalnie ostrzegam.
Domowa asystentka
Na urządzenie tego typu można spojrzeć na kilka sposobów. Jeden z nich to spełnione marzenie o elektronicznym domu przyszłości. Od asystenta głosowego do odpowiednika znanego z „Odysei kosmicznej” HAL-a wydaje się wieść naprawdę krótka droga. Internet rzeczy jest tuż za rogiem, a przecież coś musi tą całą podpiętą do Sieci zbieraniną zarządzać. Sprzęt taki jak Echo może okazać się w tym przypadku całkiem niezłym rozwiązaniem.
Wyobrażam sobie, że wychodząc z domu powiem tylko „Alexa, wychodzę, wrócę przed północą”, a asystentka zajmie się resztą – wygasi niepotrzebne światła, wyłączy telewizor, przewietrzy mieszkanie i uruchomi pralkę. Pewnie nawet nie będę się musiał opowiadać, bo mądry, czarny walec sam odkryje, że właśnie wyszedłem.
Brzmi znajomo, ale całkiem nieźle, prawda? Taki inteligentny dom 2.0, bo nie dość, że ułatwia życie, to jeszcze można z nim pogadać – wysłucha, opowie żart i będzie na tyle bystry, że gdy wykryje w pomieszczeniu obecność kilku innych osób powie enigmatycznie „potwierdziłam jutrzejsze spotkanie” zamiast „jutro o 14 masz wizytę u proktologa”.
Kolejny Wielki Brat. Ktoś ich jeszcze liczy?
Problem w tym, że ta wizja zupełnie mnie nie przekonuje. Może jestem przewrażliwiony, ale zamiast przyjaznego asystenta widzę raczej odpowiednik orwellowskiego teleekranu, z którego Wielki Brat o twarzy Jeffa Bezosa zamiast się na mnie gapić, będzie ciągle słuchał.
Dawno temu, przy okazji kontrowersji związanych z Kinectem skrytykowałem pomysł urządzenia, które ciągle nasłuchuje (trzeba uczciwie przyznać Amazonowi – na Echo znajduje się przycisk, służący wyłączeniu mikrofonu). Od tamtego czasu być może wielu z Was przywykło do takiej myśli, ale ja nie zmieniłem zdania.
Mam świadomość, że za późno na takie wywody, bo do kurczącej się sfery prywatności przyzwyczailiśmy się już na tyle, że uznajemy to za stan zupełnie naturalny i niegroźny. Ale Amazon Echo to kolejny krok w krok kierunku, gdzie za odrobinę wygody oddajemy odrobinę prywatności. Ile takich kroków zrobiliśmy w ostatnich latach?