Amerykanie podsłuchiwali? „My też inwigilujemy” – oznajmia polski minister
Ostatnie dni to świetny przykład jak wygląda na świecie stosunek władz do obywateli. Amerykanie podsłuchują zwykłych internautów? No cóż, trudno, przecież nie będziemy się spierać o taką bzdurę. Ale gdy okazuje się, że podsłuchują również polityków, problem staje się nagle bardzo istotny.
27.10.2013 | aktual.: 10.03.2022 11:48
Ostatnie dni to świetny przykład jak wygląda na świecie stosunek władz do obywateli. Amerykanie podsłuchują zwykłych internautów? No cóż, trudno, przecież nie będziemy się spierać o taką bzdurę. Ale gdy okazuje się, że podsłuchują również polityków, problem staje się nagle bardzo istotny.
Afera PRISM wydaje się nie mieć końca, a kolejne, pojawiające się co jakiś czas informacje na temat amerykańskiej inwigilacji wydają się nie ekscytować nikogo poza dziennikarzami. My – zwykli obywatele – po prostu przyjęlismy rewelacje Edwarda Snowdena do wiadomości.
Bo niby czym się tu ekscytować? Podsłuchiwali, podsłuchują i będą podsłuchiwać, a kto sobie tego nie życzy, niech założy własny Internet. Nadzieja na to, że Amerykanie dobrowolnie zrezygnują z inwigilacji ma przecież tyle sensu, co wiara w uczciwość polityków i miłosierdzie Urzędu Skarbowego.
No właśnie – politycy. Od tematów i nawiązań politycznych staram się zazwyczaj uciekać jak od najgorszej zarazy, wychodząc z założenia, że czytelnicy - ludzie przyzwoici - mają ciekawsze zainteresowania. Czasem polityka przewinie się, niczym memy powstałe przy okazji warszawskiego referendum, najwyżej jako tło ciekawych zjawisk czy aktywności internautów.
Są jednak takie sytuacje, które trudno po prostu przemilczeć. Chodzi o to, jak politycy - zarówno polscy, jak i z innych krajów Europy - zareagowali na wieść, że amerykańska inwigilacja dotyczy również tych, zasiadających na szczytach władzy.
Mam wrażenie, że do tej pory tak naprawdę problemu nie było. Jasne – protestowały różne organizacje a od wściekłych komentarzy płonęły fora internetowe, ale politycy udawali, że ich ten problem nie dotyczy. Albo rzeczywiście w to wierzyli, przekonani o tym, że „inwigilować to my, ale nie nas”.
Kres sielanki nadszedł wraz z artykułem „Guardiana”, z którego wynika, że amerykański urzędnik przekazał NSA jakże nienowoczesny w dzisiejszych czasach przedmiot – wizytownik. A w nim numery telefonów kilkudziesięciu światowych przywódców w tym – jeśli wierzyć brytyjskiemu dziennikowi – takie, o których Amerykanie nie mieli wcześniej pojęcia. No i się zaczęło.
[cytat]To prawdziwy skandal. Między Unią a Stanami Zjednoczonymi trzeba zawrzeć jakieś nowe porozumienie![/cytat]
Oburzył się były premier Belgii Guy Verhofstadt
[cytat]Szpiegowanie między przyjaciółmi jest niedopuszczalne![/cytat]
Stwierdziła kanclerz Niemiec, Angela Merkel
[cytat]Taka praktyka wywołuje u mnie głęboki niesmak.[/cytat]
To wypowiedź prezydenta Francji François Hollande’a
[cytat]Żądamy prawdy![/cytat]
Pokaz naiwności dał premier Włoch, Enrico Letta
Swoją opinię dorzucił również polski minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski:
[cytat]My też inwigilujemy.[/cytat]
Reakcja europejskich przywódców jest - moim zdaniem - świetnym przykładem na to, gdzie władza ma obywateli, którym teoretycznie służy (wszak minister to z łacińskiego sługa!). Gdy Amerykanie inwigilują zwykłych ludzi, jest to dopuszczalne. Gdy inwigilacja dotyka również miłościwie nam panujących, mamy do czynienia z niedopuszczalnym skandalem.
Moralność Kalego w czystej postaci.