Antynatalizm - jak ważny pogląd zamienił się w groźną ideologię ludzi, którzy nie chcą dzieci
Powodów, żeby nie mieć dzieci, jest mnóstwo. Społeczeństwo w końcu powinno zaakceptować indywidualne decyzje dorosłych. Ale zwolennicy antynatalizmu posuwają się zbyt daleko w promowaniu swojej filozofii. Skutki mógłby odczuć każdy.
02.08.2020 | aktual.: 08.03.2022 14:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na portalu f5.pl ukazał się tekst pod tytułem "Dlaczego nie powinniśmy mieć dzieci?". Nina Kamińska zauważa:
Teoretycznie trudno dyskutować z niewygodnymi faktami. Tak, Ziemia umiera. Ale wyobraźmy sobie, że jest styczeń 1982 roku. W opozycyjnej gazecie ukazuje się następujący tekst:
Załóżmy, że dziecko rodzi się dzisiaj. Będzie miało 10 lat, kiedy komuna dalej będzie rosła w siłę. Będzie miało 18 lat, kiedy pierwszy raz dostanie pałą od zomowca. Będzie miało 33 lata, gdy zostanie rozstrzelane w strajku pod kopalnią.
Albo że mamy 1994 rok i w niszowym piśmie ukazuje się krytyczny tekst o polskiej transformacji.
Załóżmy, że dziecko rodzi się dzisiaj. Będzie miało 10 lat, kiedy pierwszy raz zapyta cię: "tato, czemu nie masz pracy i nie możesz mi kupić amerykańskiego samochodziku, jaki mają moi koledzy". Będzie miało 18 lat, gdy rzuci szkołę i pójdzie kraść, żebyście mieli cokolwiek włożyć do garnka.
A to i tak całkiem delikatna perspektywa. Moglibyśmy przecież cofnąć się do czasów II wojny światowej, zaborów, powstania listopadowego i przedstawić przyszłość ludzkości w jeszcze czarniejszych barwach.
Nigdy nie było dobrego momentu na rodzenie dzieci
Ale byłoby to bardzo absurdalne. Tym bardziej że historia pokazała, że gdyby mój zmyślony tekst faktycznie się ukazał, to 10 lat po jego publikacji Polska była już demokratycznym krajem - czego w trwającym stanie wojennym nikt pewnie wyobrazić sobie nie mógł.
Nie, nie piszę tego z perspektywy świeżo upieczonego rodzica, który poza swoim bąbelkiem świata nie widzi. Rozumiem, że istnieje wiele powodów, dla których ktoś nie chce mieć dzieci.
Mogą to być kwestie ekonomiczne, ekologiczne albo po prostu egoistyczne - nikomu nic do tego. I trzeba takie wybory zaakceptować, mimo olbrzymiej presji środowiska. Teksty "zostaniesz matką, to zobaczysz, że macierzyństwo jest piękne" bądź też "za kilka lat ci się odmieni" nie różnią się niczym od wyśmiewania cudzego ciała czy wagi.
Antynatalizm - to wcale nie jest nowa "moda"
Benatar z kolei twierdzi, iż obecność bólu jest zła, brak bólu zaś dobry. Lepiej zatem jest się nie urodzić i nie odczuwać bólu, nawet jeśli nie ma podmiotu nieodczuwającego, niż urodzić się i go odczuwać. Ten południowoafrykańskim filozof i popularyzator antynatalizmu uznaje wszelkie niedogodności - zaburzony komfort cieplny, głód, niewygodę - za cierpienie, które sumarycznie przewyższa wszelkie dostępne jednostce przyjemności.
Zgodnie z tym poglądem, nigdy nie było dobrego momentu na płodzenie dzieci. Antynataliści przyklasną temu stwierdzeniu, ale w takim razie rodzi się pytanie: po co mieszać w to kryzys klimatyczny?
Nina Kamińska odpowiada na takie pytanie w ten sposób:
Brak dzieci uratuje planetę? Pójdźmy krok dalej...
Problem w tym, że taką wizją przyszłości nie zmienimy dyskusji. Jeśli założymy, do czego zachęca autorka felietonu, że "posiadanie jednego dziecka mniej zapobiega emisji około 58 ton dwutlenku węgla rocznie", musimy też zadać pytanie: ile emisji byśmy zapobiegli popełniając samobójstwo. Skoro "robimy, co w naszej mocy" i nie rozmnażamy się, to czemu nie pójść krok dalej i w ten sposób ratować planetę?
Celowo przesadzam, celowo też zahaczam o wątki filozoficzne. Tyle że nie czas i miejsce na takie dyskusje. Taka forma antynatalizmu jest moim zdaniem groźna, ponieważ jest wywieszeniem białej flagi. Przyzwoleniem na katastrofę. Przyznaniem, że na zmiany jest za późno.
Co jeszcze gorsze, jest działaniem jednostkowym. Niby coś robię (rezygnuję ze słomki, nie jem mięsa, nie płodzę dzieci), ale system ma się dobrze. Bo tylko prawdziwa, globalna przemiana może uratować Ziemię, a nie indywidualne wybory.
Owszem, trudno być optymistą w dobie rządów Trumpa i innych klimatycznych denialistów. Trudno o nadzieję, kiedy nie widać, aby wielkie korporacje zmieniły swoją politykę.
"To niezwykle znaczące, że osoby, które mają najwięcej do stracenia, mają też często najwięcej nadziei" - pisała Rebecca Solnit w książce "Nadzieja w mroku". Autorka cytowała w swojej publikacji Charlesa Dickensa, który "Powieść o dwóch miastach" rozpoczął zdaniem "Były to czasy najlepsze i były to czasy najgorsze".
"Nie sposób przewidzieć, co się stanie w przyszłości"
Brzmi znajomo, bo pasuje to do każdej historii. W chwili, gdy dzieją się rzeczy tragiczne, wydarzają się też momenty przełomowe. Kto wie, czy w momencie, w którym płonęła Amazonia, jakiś aktywista po drugiej stronie globu nie obmyślał radykalnego planu, który przekona polityków do zmiany polityki. A dowiemy się o tym na przykład za pięć lat. Przekonajcie mnie, że to niemożliwe.
Solnit dodawała, że "nadzieja tkwi w założeniu, że nie sposób przewidzieć, co się stanie w przyszłości, i że w tej szczelinie niepewności pojawia się przestrzeń do działania".
Nie twierdzę, że to wystarczy, aby sprowadzić na świat gromadkę dzieci. Uważam jednak, że antynatalizm ekologiczny jest kopaniem dołków przed tymi, którzy próbują wywalczyć lepszy świat - dla siebie i pokoleń, z którymi nie mają nic wspólnego.
Wydawać by się mogło, że antynataliści ekologiczni i dbający o środowisko to sojusznicy - bo zdają sobie sprawę z zagrożenia. Tymczasem są czymś w rodzaju konia trojańskiego, bo z góry zakładają, że nic się nie zmieni. Są jak Mariusz Pudzianowski:
To by nic nie dało,nie dałoby nic
Antynataliści mogą chodzić na marsze, mogą oburzać się na działania polityków, ale co z tego, skoro nie widzą przestrzeni do działania. Ich cała filozofia życiowa zakłada, że wszystko stracone.
Właśnie dlatego sprzeciwiam się antynatalistom ekologicznym, mimo że zgadzam się z tym, że świat nie jest fajnym miejscem do życia. Ale ciągle wierzę, że może się to jeszcze zmienić. A walczyć musimy przede wszystkim dla samych siebie.