Burzliwe życie kierownika busika [Gadżetomaniak w podróży]

Jedną z bardziej tajemniczych rzeczy, z którymi dane było mi się spotkać w Kambodży, czy też nawet generalnie w Azji to transport.

Widzicie tę ciężarówkę z tylu? (...) Wepchnieto białych turystów ile wlezie i puszczono po bezdrożach. Minęło 5 godzin a ja dalej nie wiem czy płaciłem za to ekstra, jako nowe doświadczenie, czy też coś poszło fundamentalnje nie tak.
Widzicie tę ciężarówkę z tylu? (...) Wepchnieto białych turystów ile wlezie i puszczono po bezdrożach. Minęło 5 godzin a ja dalej nie wiem czy płaciłem za to ekstra, jako nowe doświadczenie, czy też coś poszło fundamentalnje nie tak.
Piotr Gnyp

Pominę tu takie przyziemne sprawy jak punktualność czy podawanie chociażby przybliżonej wartości czasu podróży. Zdarza się każdemu przecież wyruszyć półtorej godziny po czasie i dojechać nieco później, prawda? Skoro kierowca spóźnił się by dowieźć cię na prom na 7:30 i dojechał dopiero o 8:00 to chyba powinieneś być wdzięczny, że statek rusza dopiero o 9:00.

Jestem też w stanie zrozumieć, że fakt, iż ktoś nie mówi prawdy, nie musi wcale oznaczać, że kłamie. Wygodny dojazd na prom, okazuje się być ciężarówką, na którą tubylcy upychają białych jak sardynki w puszce wraz z ich bagażami? Nikt nie mówił przecież, że to nie będzie ciężarówka. A z tym upychaniem białych – pozwólcie, że jeszcze trochę podryfuję – to w ogóle czasami wygląda trochę jak sport narodowy.

Podróż z Bangkoku do Siem Reap w Kambodży przeżyłem w minibusie obliczonym na 12 małych azjatów wraz z 10 dużymi europejczykami i ich bagażami. Najweselej miało dwóch Niemców, którzy wsiedli ostatni z informacją, że w tych warunkach będą jechać tylko 15 minut do „odpowiedniego autobusu”. Zrozumienie, że nie powiedziano im prawdy, ale też i nie powinni czuć się oszukani zajęło im kolejne 4 godziny podróży. Zresztą preferowany przez kierowcę tryb jazdy nie pozwalał za bardzo skupić się na przeszłości czyniąc przyszłość i przetrwanie głównym obiektem myśli pasażerów z Zachodu. Bo o drogach jeszcze nie pisałem, prawda?

Ach Kambodżańskie drogi… Starszym uczestnikom ruchu podróżującym na trasie Warszawa – Lublin mało rzeczy wydać się może straszne. Wyprzedzające się na trzeciego tiry mogły budzić grozę u zagranicznych turystów, ale nie ruszały nic a nic polskich wojowników dróg. Tu do kolekcji wrażeń należy dodać totalny brak latarni i okresowe kończenie się trasy. Ot, nagle mamy znak i zamiast asfaltu pojawia się polna dróżka. Wszyscy na siebie trąbią, wyprzedzają się na trzeciego, światła na skrzyżowaniach traktują bardziej jak wskazówki, a nie coś, czego należy przestrzegać. Słowem – wrażeń dużo, nawet na krótkich odcinkach.

Chłop dostarcza opium do busa. I to biegiem.
Chłop dostarcza opium do busa. I to biegiem.

Skoro znamy już całą scenerię czas o naszych głównych bohaterach. Jak już wspominałem wcześniej czas podróży i godziny odjazdu to rzecz mocno relatywna i zależy od subiektywnego poczucia czasu kierujących pojazdem. A że Kambodżanie robią wszystko razem i mają duże rodziny, w związku z tym i spraw do załatwienie przed wyjazdem dużo. Tak więc cała wycieczka kręci się po mieście odbierając a to ryż od babci, a to podwożąc synową z córką do szkoły, a to dając komuś pieniądze.

To jedno z lżejszych wyjaśnień, jakie przychodzi mi do głowy, bo przecież równie dobrze można by rozwozić po mieście narkotyki, odbierać dolę od dilerów, a od okolicznych chłopów zbierać opium do dalszej obróbki. Zwłaszcza, że parę scen – typu – kierowca rzuca zwitek banknotów na pobocze, czy przerażony chłop biegnie z dwiema siatkami czegoś do rzadkości nie należały.

I w sumie dobrze, zawsze jest temat na blogonotkę. W końcu o komedii, którą puścili nie mogę nic a nic napisać poza tym, że nie rozumiałem dlaczego inni się śmieją.

A wifi oczywiście było. Ale nie działało – jak w Polskim Busie.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)