Coraz więcej gier, a coraz mniej czasu
AUUU!!! Łupie mnie w kościach.
24.09.2008 11:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
ZIEEEEW!!! Muszę iść spać.
DRYŃ DRYŃ!!! Nie mam czasu. Dzwoni szef.
Ostatnio moje długie seanse przed konsolą kończą się w jeden z trzech powyższych sposobów. Widzę dwie możliwe przyczyny. Albo jestem przemęczony, albo po prostu się starzeję. Jem dobrze, wysypiam się, aktywnie spędzam czas... więc to chyba to drugie.
AUUU!!! Łupie mnie w kościach.
ZIEEEEW!!! Muszę iść spać.
DRYŃ DRYŃ!!! Nie mam czasu. Dzwoni szef.
Ostatnio moje długie seanse przed konsolą kończą się w jeden z trzech powyższych sposobów. Widzę dwie możliwe przyczyny. Albo jestem przemęczony, albo po prostu się starzeję. Jem dobrze, wysypiam się, aktywnie spędzam czas... więc to chyba to drugie.
Jakieś 8 lat temu znajomy gracz, starszy ode mnie o dobrą dekadę, powiedział mi, że jego cieszy nowy trend w produkcji gier wideo. Wielkie tytuły kosztują miliony dolarów, pracują nad nimi całe tabuny programistów, a więc tnąc koszty gameplay się skraca. Jedno GTA IV wiosny nie czyni. Gry są coraz krótsze, a czasem wręcz boleśnie krótkie (pamiętacie końcówkę Crysisa?). I co w tym niby takiego dobrego?! Płacimy ponad sto złotych za nowość, a ona ma czelność kończyć się po 8 godzinach grania! Kiedyś z takim, Baldur's Gate czy nawet głupkowatym *Doomem *można było walczyć całymi dniami!
.
Ufff! Jak dobrze że ten okres minął. Kto ma dzisiaj czas na 60 godzin głównego wątku?! Co miesiąc wychodzi jakiś hicior, konsole błagają choćby o jeden dzień odpoczynku, napęd PieCa jest rozgrzany do czerwoności... A przecież jeszcze trzeba znaleźć czas na pracę, rodzinę, posiłki i regenerację naskórka na kciukach.
Tak więc chyba rzeczywiście jestem stary bo coraz krótsze gry jakoś mi nie przeszkadzają. A nawet zaczynają się podobać. Przynajmniej w przerwach między obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi mam szansę skończyć kilka tytułów... a nie misji.
I mało mnie obchodzi, że zaczynam mówić i myśleć jak osoby, które jeszcze kilka lat temu brałem za „wapniaków". Nawet jeśli idąc do kuchni w jednej ręce trzymam laskę, to w drugiej mam gotowego do akcji wiilota!