Dlaczego nie cieszy mnie darmowe WiFi w Łodzi i wielu innych miastach? Bo to zwykła kiełbasa wyborcza
„Darmowe WiFi” w polskich miastach. Brzmi super, prawda? Nowocześnie, światowo, słowem postęp. Sęk w tym, że nie ma nic za darmo.
12.07.2014 10:59
Teoretycznie łodzianie mają się z czego cieszyć. Do 16 lipca na łódzkiej mapie znajdą się 23 punkty, w okolicach których będzie można korzystać z „darmowego” WiFi. Oczywiście są pewne ograniczenia – prędkość nie będzie większa niż 512 kb/s, a po godzinie trzeba zalogować się raz jeszcze.
Internet dla wszystkich
To raczej normalna praktyka, podobne zasady funkcjonują na „darmowym” Aero. Wszystko po to, by pokrzyżować plany tym, którzy potraktują ten internet tak, jak domowy. Po co korzystać z własnego, mobilnego z ograniczeniami, skoro można usiąść w parku i ściągnąć film, grę lub serial?
Nie to mnie oburza w pomyśle na darmowy Internet. Zresztą, to żaden problem, bo chodzi przecież o to, by w trakcie spaceru można było sprawdzić maila albo zajrzeć na Facebooka. Nikt w parku albo w ZOO e-sportowych zawodów organizować nie będzie.
Problem leży gdzie indziej. Przykład łódzki pokazuje wszystkie złe strony „darmowych”, publicznych inicjatyw, które, teoretycznie, rozwijają technologię. Na pierwszy rzut oka to piękna inicjatywa, dzięki której Łódź stanie się „światowym”, nowoczesnym miastem.
Wystarczy jednak przyjrzeć się bliżej, by zobaczyć, że nie wszystko jest takie kolorowe. Na przykład cena. Firma, która wygrała przetarg - Avena Technologie z Gdyni – dostarczy „darmowy” Internet za... 417 tysięcy złotych.
Nie wiem, czy to dużo, czy to mało, ale wiem, że nie są to pieniądze z drzewa, tylko z podatków. Nie ma co się oszukiwać – może i korzystanie z Internetu jest bezpłatne, ale samo „stworzenie” go już sporo kosztuje. I płacą za to podatnicy, czyli mieszkańcy.
Wszyscy, mimo że za rozwinięciem sieci WiFi zagłosowało... 12 tysięcy łodzian. Według danych z Wikipedii, Łódź zamieszkiwana jest przez ponad 700 tysięcy mieszkańców. Pewnie – nie wszyscy płacą podatki, nie wszyscy są tam zameldowani. Nie zmienia to jednak faktu, że za „darmowym Internetem” w sumie głosowało niewielu.
Ot, demokracja, nic nowego – ktoś powie. Tyle że właśnie w ten sposób przykrywa się publiczne wydatki. Tworzy się inicjatywy takie jak „budżet obywatelski”. Na pierwszy rzut oka to, znowu, piękna idea. Mieszkańcy zgłaszają swoje pomysły, jeżeli są w porządku od strony prawnej, to poddaje się je głosowaniu. I w ten sposób obywatele wybierają to, co ma za ich pieniądze zostać stworzone. A raczej mniejszość wybiera.
Ale coś jeszcze tu nie gra, prawda? Wyciąga się – przez podatki – kasę, a później mówi: wybierzcie sobie co chcecie, my część z tego „oddamy” wam. Tyle że nie dosłownie, bo jedynie pozwolimy wam wybrać kilka projektów, które zrealizujemy.
To tak, jakby rodzic zabrał dziecku pieniądze, które samo odkładało i poszło z nim do zabawkowego. Opiekun wziąłby ze sklepowej półki piłkę, auto i figurkę i powiedziało: wybieraj, co chcesz. Niby wybór ma, ale... narzucony. I tak samo jest przecież z tym całym „budżetem obywatelskim”.
A władze miasta mają czyste sumienie - „przecież sami to chcieli, więc mają, mogli wybrać co innego”. Tyle że działa to na zasadzie, że jak już coś musi być – bo jak my nie wybierzemy, to się zmarnuje – to weźmy to. Może będzie za drogo, może niekorzystnie, ale przynajmniej mamy świadomość, że o czymś zadecydowaliśmy. Tak pocieszać mogą się mieszkańcy miasta.
Czy będzie źle? Nie wiadomo. Pewne jest za to to, że takie „darmowe, publiczne” akcje psują rynek, który powinien rządzić się normalnymi prawami. Czyli powinien bazować na konkurencyjności. A tu żadnej rywalizacji nie będzie, bo do zabawy wkroczyło miasto.
Internet prawdziwie darmowy
Darmowy Internet od prywatnych firm? A dlaczego by nie? Wyobrażam sobie, że nie zabrakłoby chętnych, którzy dla własnej promocji stworzyliby miejsca, w których Sieć byłaby faktycznie za darmo. Dzięki temu mogliby reklamować usługi albo po prostu nazwę. Łatwo w ten sposób wzbudzić sympatię.
Tak było między innymi w Warszawie:
Darmowy dostęp do sieci Wi-Fi w Warszawie jest możliwy w 10 specjalnie oznakowanych autobusach, kursujących po mocno uczęszczanych trasach. By połączyć się z internetem trzeba wybrać jako punkt dostępu „Orange darmowe WiFi”. Akcja ma promować Orange Free na kartę i potrwa przynajmniej do połowy listopada.
Nawet jeśli część dołożyło miasto, to i tak jest to lepsza sytuacja niż w Łodzi, gdzie prywatnego inwestora zabrakło.
Kiełbasa wyborcza
Jest jeszcze jeden dowód na to, że nie ma nic za darmo. Zerknijcie na kalendarz – w listopadzie wybory samorządowe. Nie widać związku?
Obsługa urządzeń oraz dostarczanie internetu za pieniądze z BO będzie trwać tylko do końca grudnia. Później miasto może porozumieć się z firmą, by ta nie demontowała urządzeń i wykonywała usługę także w kolejnych latach
Ale czy do porozumienia dojdzie? Pożyjemy, zobaczymy. Niewykluczone przecież, że miasto z firmą się nie dogada i z Internetu nici. Ale to już będzie po wyborach, więc problem z głowy. A przed wyborami pokazało się i dało ludziom coś za darmo. Sprytne, prawda?
Za darmo, czyli za 417 tysięcy, które „zwracać” może się tylko przez niecałe pół roku. Trochę kiepsko. Dlatego na hasło „darmowy Internet” zawsze będę reagować tak samo – dziękuję, wolę zapłacić, a budżet obywatelski niech trafi do portfeli obywateli. Oni sami dobrze wiedzą, czego potrzebują, bez żadnych głosowań.