Dziki ogień. Broń z „Gry o tron”, która istniała naprawdę
Tyrion Lannister broniąc Królewskiej Przystani zniszczył część floty inwazyjnej za pomocą dzikiego ognia. Ta cudowna broń nie była jednak tylko wymysłem George’a R. R. Martina – o jej potędze wielokrotnie przekonywali się średniowieczni marynarze.
15.04.2013 | aktual.: 13.01.2022 12:06
Tyrion Lannister broniąc Królewskiej Przystani zniszczył część floty inwazyjnej za pomocą dzikiego ognia. Ta cudowna broń nie była jednak tylko wymysłem George’a R. R. Martina – o jej potędze wielokrotnie przekonywali się średniowieczni marynarze.
Jak ugasić ogień?
Woda i ogień to dwa przeciwstawne żywioły. Choć mogłoby się wydawać, że pierwszym można zwalczać drugi z nich, przed wiekami wynaleziono substancję o wyjątkowych właściwościach, która zapalała się przy kontakcie z wodą.
Zanim rozwój technologii pozwolił na stosowanie tak wyrafinowanych rozwiązań, korzystano z prostszych sposobów. Przez wieki armie w różnych rejonach świata, poza wzajemnym pozabijaniem się, usiłowały spalić przeciwnika, zasypując go gradem płonących strzał, podpalając drewniane zabudowania czy – w przypadku oblężenia – polewając oblegających czymś łatwopalnym.
Sposób ten był prosty, niekiedy całkiem skuteczny, jednak niepozbawiony wad i w większości przypadków ogień dawał się ugasić. Jeszcze w starożytności rozpoczęto zatem prace nad sprzętem, pozwalającym lepiej wykorzystać możliwości ognia.
Beoci konstruują miotacz ognia
Pierwszą, szczegółowo opisaną machiną ogniową był wynalazek Beotów, zamieszkujących jedną z krain starożytnej Grecji. W piątym wieku przed narodzeniem Chrystusa jakaś mądra, beocka głowa wpadła na pomysł, że skuteczne palenie przeciwnika wymaga ciągłego podsycania płonącego ognia. Zamiast po prostu podpalać fortyfikacje płonącymi strzałami, Beoci skonstruowali pierwszy miotacz ognia.
Była to długa, drewniana rura. Na jednym z jej końców znajdowało się palenisko z węglem, smołą i drewnem nasączonym tłuszczem – chodziło o uzyskanie trudnego do zgaszenia, równomiernego płomienia. Z drugiej strony rury zamontowano miech, wdmuchujący do środka powietrze tak, że przepływając przez rurę pod dużym ciśnieniem, rozdmuchiwało ogień umieszczony na jej końcu. Całość, zgodnie z ówczesną sztuką wojenną umieszczono na kołach i być może przykryto od góry jakimś zadaszeniem.
Nie wiadomo, jak często stosowano tę piekielną machinę, jednak jedyna zachowana relacja wskazuje, że była wyjątkowo skuteczna. Gdy w 424 roku Beoci przystąpili do oblężenia miasta Delion, podjechali pod fortyfikacje i spopielili je swoim miotaczem ognia, zmuszając obrońców miasta do porzucenia stanowisk.
Tajemniczy wynalazca nowej broni
W kolejnych latach słuch o beockim wynalazku ginie i trzeba jednak było czekać niemal tysiąc lat, by w sztuce wojennej pojawiły się metody bardziej finezyjne, niż obrzucanie przeciwnika garnkami z płonącą smołą czy zapalonymi strzałami.
Wynalezienie najbardziej przełomowej broni z czasów wczesnego średniowiecza przypisuje się Kallinikosowi z Heliopolis. To właściwie wszystkie jednoznaczne informacje na jego temat. Bo tak naprawdę nie wiadomo, kim był Kallinikos ani z którego Heliopolis się wywodził – mógł być Syryjczykiem z Heliopolis w dzisiejszym Libanie albo Grekiem z Heliopolis w Egipcie.
Wiadomo jednak, że Kallinikos zjawił się na dworze cesarza bizantyńskiego, oferując sekret cudownej broni – substancji, która nie tylko płonęła, ale paląc się przywierała do różnych obiektów, utrudniając ugaszenie.
Na ratunek Cesarstwu
Kallinikos nie mógł wybrać sobie lepszego momentu. Na Europę od jej wschodnich krańców zaczęli bowiem nacierać Arabowie pod wodzą kalifa Mu'awija. Bramą do kontynentu był dla nich Konstantynopol – stolica Cesarstwa Bizantyńskiego. Problem polegał na tym, że Konstantynopol był solidnie obwarowany, a arabska flota inwazyjna musiała odstępować od jego murów wraz z nadejściem zimy.
W czwartym roku oblężenia na spotkanie arabskiej floty wyruszyła eskadra bizantyńska. Wizja łatwego zwycięstwa, jaką w 678 roku musiał przez chwilę mieć przed oczami kalif Mu'awija szybko rozwiała się wraz z pierwszymi strumieniami ognia, wystrzelonymi z bizantyńskich galer.
Wynaleziony przez Kallinikosa ogień grecki okazał się prawdziwą wunderwaffe. Co więcej, dostosowano go do specyficznych warunków bitwy morskiej tworząc tzw. ogień bizantyński – dzięki specjalnym składnikom substancja miotana na arabskie okręty płonęła przy kontakcie z wodą i na morzu nie było możliwości, by ją ugasić.
Sekret cudownej broni
Według żyjącego w XIII wieku Marka Greka wynalazek Kallinikosa składał się z siarki, kamienia winnego, smoły, kauczuku i saletry. Nie wiadomo jednak, czy dokładnie taki był skład mieszanki, użytej przez flotę bizantyńską – różni badacze podają różne składniki, dołączając m.in. ropę naftową, żywice czy oleje. W przypadku ognia bizantyńskiego mieszanka była wzbogacona o wapno palone, które przy kontakcie z wodą wydzielało dużo ciepła, powodując zapłon.
Cechę tej substancji była również jej duża lepkość, a istniejące źródła wskazują, że nie wsiąkała w piasek. Brak szczegółów na temat ognia greckiego wynika w znacznej mierze z faktu, że przepis trzymano w tajemnicy – była to broń o znaczeniu strategicznym i Bizancjum nie chciało utracić przewagi, jaką zapewniała. Powszechnym, ale nieprawdziwym mitem jest jednak twierdzenie, że używali jej tylko Bizantyńczycy.
Mimo tajemnicy i drakońskich kar, przewidywanych za jej ujawnienie, sekret z czasem został wykradziony. Wiadomo m.in. o tym, że w XI wieku odpowiednik ognia greckiego stosowali Arabowie, a z zamkami bronionymi przy jego pomocy musieli borykać się rycerze podczas wypraw krzyżowych. Warto przy ty zauważyć, że skuteczność ognia greckiego na lądzie nie była oszałamiająca i zamki zostały zdobyte. Z różnym powodzeniem stosowali go również Wenecjanie i Węgrzy.
Bizantyńska specjalność
Mimo tego ogień grecki kojarzony jest niemal zawsze z Bizancjum, a flota bizantyńska odnosiła dzięki niemu wspaniałe zwycięstwa, a o potędze ognia greckiego przekonali się, poza Arabami, również Rusowie i Normanowie. Co istotne, sam ogień nie zapewniał przewagi – konieczny był sprzęt, pozwalający na wystrzelenie go na odpowiednią odległość. Poza różnymi katapultami, miotającymi pociskami wypełnionymi palną substancją, stosowano również syfony - rurowe wyrzutnie, przypominające współczesne miotacze ognia. Jak pisała bizantyńska księżniczka, Anna Komnena:
Na dziobie każdego okrętu była mosiężna lub żelazna głowa lwa lub innego lądowego zwierzęcia z otwartą paszczą. Rzeźba błyszczała i jej wygląd przestraszał. Straszliwy płomień wystrzeliwał z paszczy zwierza, wydawało się, że drapieżnik wymiotuje ogniem.
Wspomniany „straszliwy ogień” nie był przesadą. Współczesne rekonstrukcje, których autorem jest m.in. prof. John Haldon wskazują, że ogień mógł być miotany na co najmniej kilkanaście metrów, a temperatura płomienia sięgała 1000 stopni Celsjusza.
Ciekawostką, o której warto wspomnieć na koniec jest wzmianka o stosowaniu ognia greckiego przez Słowian. Niemiecki kronikarz Adam z Bremy, opisując w XI wieku miasto Jumne, czyli dzisiejszy Wolin, wspomniał o znajdującym się tam "kotle Wulkana", nazywanym ogniem greckim. Wiadomo, że Bizantyńczycy odwiedzali Wolin, jednak czy zdradzili przy okazji swoją tajemnicę? Na ten temat można tylko spekulować, wiadomo jednak, że wspomniany ogień grecki służył mieszkańcom Wolina nie jako broń, ale w roli widocznej z daleka latarni morskiej.