Kiedyś kochałem pecety, dziś wolę konsole. Dlaczego?
Konsola czy PC? Ten dylemat od lat trapi graczy stających przed koniecznością wymiany lub modernizacji platformy do wirtualnej rozrywki. Świat pędzi do przodu, technologia rozwija się w zawrotnym tempie, wojny konsolowców i pecetowców trwają w najlepsze, a wybór wcale nie jest łatwiejszy. Przynajmniej dla niektórych, bo ja nie mam wątpliwości, że istnieje tylko jedna opcja: PlayStation 4.
06.03.2014 | aktual.: 10.03.2022 11:30
Prostota i wygoda potrzebne od zaraz
Jak przystało na będącego na dorobku młodego programistę, redaktora, męża i ojca, nie mam zbyt wiele czasu dla siebie. Momentami jednak muszę na chwilę zwolnić, złapać oddech i zapomnieć o problemach pierwszego świata, takich jak bateria o zbyt małej pojemności w Samsungu Galaxy S5 czy trwałość tytanowego kółka testowanej myszy Roccat Kone Pure Optical. Wówczas mam ochotę na trochę relaksu, niewymagającej rozrywki, która pochłonie mnie bez reszty i nie będzie wymagała zbyt wiele wysiłku i nerwów. Po prostu chcę działać, tu i teraz, bez zagłębiania się w zbędne szczegóły. Nie mam na to siły ani czasu, po prostu.
Dotychczas moim głównym i w zasadzie jedynym odtwarzaczem gier był komputer klasy PC. Ceniłem sobie jego modularność i moc obliczeniową, którą mogłem wykorzystać nie tylko do zdobywania fragów, ale też do pracy. Kochałem precyzję mojej wypasionej myszki Logitech G600 i stukot mechanicznej, Czarnej Wdowy Razera. Dzięki platformom takim jak Steam, Origin czy GOG skończyłem ze żmudnym żonglowaniem krążkami, które nie były ani wygodne w użyciu, ani szybkie w odczycie. Kolejne udogodnienia dla PC oraz beznadziejność (w moim odczuciu) konsol poprzedniej generacji sprawiły, że mój mariaż z komputerem jako centrum rozrywki trwał aż do tej pory.
Jednak czasy się zmieniają, konsole nowej generacji trafiły na półki sklepowe. W międzyczasie wymagania gier wzrosły, a mnie przestały kręcić moje ulubione tytuły wydane w latach 1998-2006. Przyszedł czas na coś nowszego i… nastąpił zwrot akcji. Okazało się, że moja niespełna dwuletnia stacja robocza jest zbyt wolna, by udźwignąć bez przycinek w rozdzielczości 1920 x 1200 to, co chcę. Tak, wiem, że mogłem wyłączyć jakieś cienie czy tekstury. Równie dobrze mogłem wyłączyć komputer i nie mieć żadnych problemów. Sęk w tym, że popykać czasami chcę, a ciągłe wertowanie rubryk z wymaganiami sprzętowymi po prostu mnie nuży. Ileż można? Kiedyś trzeba powiedzieć dość.
Dlatego też moje oczy zwróciły się w kierunku konsol nowej generacji, Xboxa One i PlayStation 4. Czego potrzebuję? Prostoty i wygody. Chcę kupić grę, uruchomić ją i grać. Szybko, bez zagłębiania się w specyfikacje techniczne, bez konieczności upgrade’u komputera co rok czy dwa tylko dlatego, że nie kupiłem karty graficznej za 1000 zł czy 6-rdzeniowego procesora, bez wychodzenia z domu. Fajnie, jeśli dodatkowo będę mógł płaszczyć się na wygodnej sofie i czasem obejrzeć na tym urządzeniu film. Czyli, krótko mówiąc, chcę tego, czego chce spory odsetek zabieganej na co dzień populacji. Ma być tu i teraz, wygodnie i bez zbędnych formalności.
Tylko prawdziwe konsole
I to właśnie oferują mi prawdziwe, nowe konsole. Dlaczego akurat prawdziwe? Bo istnieją jeszcze Steam Machines, zakamuflowane pecety z customową dystrybucją systemu Linux, które chcą czerpać z dorobku konsol, ale nigdy nimi nie będą. Ani też uniwersalnymi komputerami. Będą to zabawki dla bogatych snobów, którym wadzi samodzielne myślenie i przerasta ich perspektywa złożenia przy pomocy sprzedawcy równorzędnego lub lepszego mini-PC za połowę ceny. Mini-PC, które może wyglądać równie cudacznie, do którego też da się podłączyć pada, na którym da się postawić dowolny system operacyjny z Windowsem (na którym ruszy większość gier) włącznie.
Nabywcy Steam Machines nie mają gwarancji nawet w dniu zakupu, że uruchomią wszystkie gry czy że w ogóle one będą dostępne. Na wydanie DirectX na Linuksa się nie zanosi, a brak spójnej specyfikacji sprzętowej nie napawa optymizmem. Bo chyba nikt się nie łudzi, że programiści będą optymalizować gry tak, by działały równie płynnie i ze wszystkimi detalami zarówno na wyposażonym w integrę Intela Steam Machine, jak i na napędzanym przez tandem złożony z kart GeForce GTX 780Ti? Cóż, może chociaż będzie opcja strumieniowania gier z normalnych PC, by móc szpanować możliwościami upchniętych pod telewizorami „stim maszins” przed znajomymi…
Mniejsza o to, wybór należy do każdego z Was. Ja stawiam na konsolę, która nie dość, że jest bajecznie prosta w obsłudze i wygodna, to jeszcze zapewne dożyje 5-cyfrowych symbolów na procesorach Intel Core. I po tylu latach nadal pozwoli mi na uruchomienie świeżo wydanej gry bez drżenia rąk i gorączkowej lektury minimalnych wymagań sprzętowych. Tak, wiem, że jakość oprawy graficznej na PC będzie znacznie wyższa, bo już jest. Tyle tylko, że szczególnie mi to nie przeszkadza. Dlaczego? Bo o ile starsze konsole rzeczywiście odstraszały jakością grafiki, o tyle obecne trzymają już należyty poziom. Fakt, może nie widać falujących włosków na skórze przeciwnika, ale… czy Wy naprawdę je widzicie? Tak? To dalej podziwiajcie zrzuty ekranu, ja wolę grać.
Młodzi ekonomiści powiedzą, że owszem, zaoszczędzę na sprzęcie i zyskam wygodę, ale za to więcej wydam na gry. Tak, zgadza się, gry na konsole są droższe od tych na PC. Problem w tym, że modernizacja sprzętu też nie jest tania i w dłuższej perspektywie profity z tańszych gier wcale nie są takie oczywiste. Poza tym zawsze jest opcja wykupienia abonamentu (w sumie niezbędnego do rozgrywek sieciowych), w ramach którego zwyczajnie dostaje się co jakiś czas całkiem przyzwoite gry (a także dostęp do ekskluzywnych dodatków, wersji demo, ofert specjalnych i nie tylko). I to raptem za 15-20 zł miesięcznie, czyli cenę przeciętnego bundle’a gier na PC. Spróbujcie za tyle kupować gry i modernizować PC – powodzenia życzę.
Mój faworyt - PlayStation 4
Zatem już wiem, że kupię konsolę. Tylko dlaczego będzie to właśnie PlayStation 4? Powodów jest kilka. Przede wszystkim odnoszę wrażenie, że Microsoft po prostu olewa polski (i nie tylko) rynek. A to trzeba czekać na premierę, a to jakieś funkcje są niedostępne w Polsce, albo będą działać, ale za czas bliżej nieokreślony. Albo też już działają, ale nie tak, jak powinny. Szczerze? Nie chce mi się czekać miesiącami, aż większość funkcji będzie dostępna lub zacznie działać tak, jak powinna od początku. Płacę i wymagam, a czuję się, jakbym kupował opcje w preorderze. Sony i Microsoft współpracowały przy projektowaniu konsol z AMD. W rezultacie obie mają CPU i GPU tego producenta.
Tyle tylko, że PlayStation 4 jest dużo szybsze. O ile? Z grubsza o ponad połowę. Nie dość, że zaimplementowany w PS4 układ graficzny ma o połowę więcej rdzeni (1152 vs 768, ta sama architektura, tj. GCN), to jeszcze cały system korzysta z bardzo szybkiej pamięci GDDR5 (5,5 GHz). Tymczasem dziecko Microsoftu ma zainstalowane 8 GB DDR3 (2133 MHz). Tak, wiem, że Xbox One ma jeszcze 32 MB eSRAM, ale nie oszukujmy się – to w niczym nie pomoże, przepustowości i tak będzie brakować. W rezultacie już pojawiają się doniesienia, że tytuły na Xbox One będą działać, ale w niższej rozdzielczości niż na PlayStation 4. A skoro tak, to po co mam płacić za coś, co już na początku jest gorsze?
Inna kwestia to wsparcie dla różnorodnych API. Na konsoli Microsoftu raczej nie ma co liczyć na wsparcie czegokolwiek poza DirectX. Tymczasem chyba nic nie stoi na przeszkodzie, by tytuły na PS4 obsługiwały otwarte, niskopoziomowe API AMD Mantle. API, które w przypadku produkcji wyjątkowo łasych na moc procesora potrafi przyspieszyć działanie gier o kilkadziesiąt procent, właśnie dzięki pominięciu DirectX/OpenGL. Oczywiście jest to opcja mająca zastosowanie tylko wówczas, gdy CPU staje się wąskim gardłem. Ale ponieważ nowe konsole mają procesory AMD, a te osiągami po prostu nie grzeszą, Mantle to po prostu as, z którego trzeba skorzystać. I jestem pewny, że Sony i AMD doskonale zdają sobie sprawę z potencjału tego rozwiązania.
Oczywiście już pojawiły się zapowiedzi optymalizacji DirectX w celu zmniejszenia narzutu na procesor, ale na pewno sporo czasu minie, zanim wejdą one w życie (i ciekawe, czy nie trzeba będzie kupić nowego DirectX wraz z nowym Windowsem…). A Mantle jest tu i teraz, i zyskuje popularność wśród dużych producentów gier. A to dobrze wróży na przyszłość. Na koniec Xbox One odstrasza mnie wyglądem. Magnetowid już miałem, ceglasty zasilacz też w szafie gdzieś znajdę. Ale nie oznacza to, że mam tego typu graty eksponować w nowoczesnym salonie. I w tej materii Microsoft przegrywa – sprzęt, który stoi w moim salonie musi, niestety, wyglądać. A Xbox One nie wygląda.
Pozostają, rzecz jasna, kwestie padów, ekskluzywnych tytułów gier czy kontrolerów ruchu oraz UI. W przypadku tych pierwszych nie mam wyrobionego gustu, ale wychodzę z założenia, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Kontroler ruchu? Chyba jednak wolę bieg na świeżym powietrzu, salę tańca czy siłownię niż ruch przed telewizorem. Szkoda tylko, że Microsoft tego nie rozumie i w standardzie wciska mi Kinecta, i każe za niego płacić. Gry przygotowane z myślą o konkretnej platformie? Cóż, to chyba najpoważniejszy problem. Zarówno na Xbox One, jak i na PlayStation 4 zapowiedziano wiele tytułów, które nie będą dostępne dla konkurencji.
Wybór, nawet dla fanów serii, nie jest prosty ani oczywisty. Ja jednak wolę trzymać ze zwycięzcami (Sony). A gier na PS4 ma być na tyle dużo, że brak tych kilku tytułów z XO, które lubię, jakoś przeboleję. Interfejs? O ile jestem fanem glazury na Windows 8 obsługiwanym myszką czy Windows Phone 8 obsługiwanym dotykiem, o tyle kafle w wydaniu konsolowym mi nie leżą. Po prostu. Tym samym dla mnie wybór jest jeden i całkiem oczywisty – stawiam na PlayStation 4 i mam nadzieję, że nie będę tej decyzji żałował.
A Wy którą konsolę wolicie? Xboxa One czy PlayStation 4? A może wolicie grać na PC? Dajcie znać w komentarzach. Krytyczne opinie na temat mojego czysto subiektywnego podejścia do wyboru platformy do elektronicznej rozgrywki również są mile widziane.