Kinomaniak zlikwidowany. I co z tego? Ludzie nadal płacą złodziejom. I będą płacić!
Czy branża filmowa powinna świętować zamknięcie Kinomaniaka i fakt, że osobom związanym z serwisem zostały postawione zarzuty? Radość jest przedwczesna, to bowiem zwalczanie objawów, a nie przyczyn. Pieniądze nadal będą trafiać na konta oszustów.
20.03.2014 | aktual.: 10.03.2022 11:28
W styczniu tego roku w artykule “Kinomaniak nie działa? I bardzo dobrze. Zdychaj, zarazo!” w dość ostrożnych słowach przedstawiłem swoje argumenty za tym, że zniknięcie z Sieci tego serwisu to tak naprawdę krok w stronę normalności.
Wielu Czytelników nie podzielało tego zdania. W komentarzach często pojawiał się argument, że dostęp do dóbr kultury należy się każdemu, a jeśli coś kosztuje “za dużo”, to (choć oczywiście unikano tak jednoznacznych określeń) można to ukraść.
Od publikacji tamtego artykułu minęły dwa miesiące, a ówcześni obrońcy Kinomaniaka mają teraz twardy orzech do zgryzienia. Otóż cztery związane z serwisem osoby usłyszały zarzuty składania fałszywych zeznań, czerpania korzyści z nielegalnego rozpowszechniania utworów audiowizualnych i prania brudnych pieniędzy.
Daruję sobie bezsensowne “a nie mówiłem” i skupię się na czymś znacznie ciekawszym. Przypadek Kinomaniaka dowodzi bowiem, że ludzie nie tylko chcą oglądać filmy, ale - o ile opłata nie będzie zbyt dotkliwa - są gotowi za nie płacić.
Jak wynika z ujawnionych danych, Kinomaniak mógł zarabiać 3,6 mln zł rocznie. To dużo? Nie zdziwiłbym się, gdyby było to więcej, niż zarabiają na czysto wszystkie legalnie działające polskie serwisy VOD razem wzięte.
Gdy Kinomaniak znikał z Sieci, przez Internet przetoczyła się dyskusja, a wśród emocjonalnych argumentów ludzi uważających, że dostęp do filmów jest jednym z praw człowieka, dał się słyszeć również głos osób związanych z branżą filmową.
Ludzie ci zwracali uwagę, że rozkręcenie legalnego biznesu z ofertą jak z Kinomaniaka jest niemożliwe, bo opłaty i koszty działalności byłyby zbyt wysokie. W tym miejscu dochodzimy do pewnego absurdu, o którym mówił m.in. Marcin Maj z Dziennika Internautów.
Filmowcy narzekają, że nie zarabiają. Tymczasem gdy okazuje się, że 3,6 mln zł dosłownie leży na ulicy, to brakuje chętnego, by nie łamiąc prawa, po tę gotówkę się schylić. Przy dobrej woli branży filmowej te 3,6 mln zł, które trafiały rocznie do kieszeni złodziei, mogłyby trafiać na konta właścicieli praw autorskich.
Tymczasem w obecnej sytuacji tracą tak naprawdę wszyscy: ludzie przestają mieć dostęp do filmów, a branża filmowa jak nie zarabiała na VOD, tak nie zarabia. Bo zamknięcie Kinomaniaka (i całej masy pokrewnych serwisów) tak naprawdę nie rozwiązuje żadnego problemu. Jest działaniem doraźnym i przypomina walkę z Hydrą: co z tego, że paskuda straci jedną głowę, skoro na jej miejsce wyrastają nowe?
Problem polega na tym, że zamknięcie Kinomaniaka i postawienie zarzutów oszustom to gruncie rzeczy działanie doraźne, obliczone na zwalczanie skutków, a nie przyczyn. To dobrze, że przestępcy trafiają przed oblicze sprawiedliwości. Ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby ktoś w końcu zauważył, że nielegalna działalność zapełniała gigantyczną rynkową lukę, a ta luka wcale nie znika, bo przecież ludzie nadal chcą oglądać filmy.
Co istotne, są gotowi za nie płacić. A dla większości jest obojętne, czy płacą właścicielowi praw autorskich czy oszustom tworzącym na Cyprze czy Karaibach kolejne szemrane firmy. W takiej sytuacji jeśli branża rozrywkowa nie pójdzie po rozum do głowy i nie stworzy jakiejś sensownej alternatywy, miliony złotych zamiast na konta filmowców nadal będą trafiać do złodziei.
Sądzicie, że ktoś coś z tym zrobi? A może dla przemysłu rozrywkowego taka sytuacja jest po prostu wygodna?