Mój pierwszy serial: "Miasteczko Twin Peaks"

Mój pierwszy serial: "Miasteczko Twin Peaks"

"Twin Peaks"
"Twin Peaks"
Źródło zdjęć: © ABC
Marta Wawrzyn
19.01.2014 22:31

Celowo piszę "Miasteczko Twin Peaks", a nie po prostu "Twin Peaks", bo to było w czasach, kiedy seriale były wyłącznie w telewizji, wyłącznie z lektorem i z polskimi tytułami, czasem mocno odbiegającymi od oryginalnych. Ten oglądałam po raz pierwszy w wieku 8-9 lat, zafascynowana tymi wszystkimi dziwami, które serwowali Frost z Lynchem. Ile z tego rozumiałam? Chyba niezbyt wiele. Ale to mi nie przeszkadzało uwielbiać "Twin Peaks".

Był rok 1991, kiedy Telewizja Polska zaczęła puszczać "Miasteczko Twin Peaks". Wcześniej zdarzało mi się zerkać na jakieś seriale, chyba była nawet wśród nich "Dynastia", ale nie przypominam sobie, żebym na któryś z nich z taką niecierpliwością co tydzień czekała ani nawet żebym uważała za konieczne śledzenie każdego odcinka. W pamiętnym roku 1991 we wszystkie moje plany – nie żebym w wieku lat ośmiu miała plany na piątkowe wieczory (ale mogłabym mieć) – było wliczone "Twin Peaks". I szybko stało się najważniejsze.

Serial fascynujący i zakazany

To nie było tak, że pozwalano mi je tak po prostu oglądać. O nie, kiedy źli dorośli zorientowali się, że serial o morderstwie to niekoniecznie rozrywka dla małych dziewczynek, musiałam zakradać się i udawać, że mnie nie ma. Dziś myślę, że moja obecność wcale nie pozostawała nieodkryta, ale wtedy konieczność ukrywania się to było coś. Do wszystkich cudownych smaków "Twin Peaks" dochodziło to, że było to coś zakazanego, nieprzeznaczonego dla moich oczu.

Uwielbiałam wszystko, a najbardziej chyba czołówkę. Muzykę, tego samotnego ptaszka, majestatyczne kominy i maszyny wykonujące jakieś tajemnicze operacje. Pustą drogę, dwa szczyty, świerki, wodospad. Tę skromną tabliczkę z napisem w obcym języku (w podstawówce uczyli mnie niemieckiego).

Twin Peaks Intro High Quality

Byłam święcie przekonana, że to całe Twin Peaks to miejsce niezwykłe, bo tylko w takim mógłby się pojawić ktoś tak wspaniały, jak agent Dale Cooper, ciągle rozmawiający z nieistniejącą kobietą o imieniu Diane. Wiedziałam, że "cholernie dobra filiżanka kawy" jest jedną z rzeczy przysługujących wyłącznie ciągle niewyspanym dorosłym i w związku z tym nie mam do niej prawa, ale o takim cieście wiśniowym, jak było w "Twin Peaks", marzyłam bezustannie. Takim, czyli innym niż zwykłe polskie, ze zwykłych polskich wiśni. Chciałam amerykańskie ciasto wiśniowe. Twinpeaksowe. Takie, które było dostępne tylko dla wspaniałych agentów Cooperów. I te wszystkie pączki, którymi oni mogli obżerać się do woli, kiedy musieli dłużej popracować... Jak mi się podobały te ich pączki!

A jeszcze bardziej zakochałam się w twinpeaksowiczach. Wszystkich, bez wyjątku. Wydawało mi się, że to musi być magiczne miejsce, bo w takim zwyczajnym te wszystkie indywidua przecież by się nie pomieściły. Nie wydaje mi się, żebym widziała wtedy różnicę pomiędzy tym, co było realne, a co było tylko wizją bądź snem. Wszystko wydawało mi się tak samo prawdziwe i nieprawdziwe jednocześnie. I lekko przerażające. Czemu tylko lekko? Bo kiedy niewiele rozumiesz, to nie wiesz też, że masz się bać i tylko szeroko otwartymi oczami gapisz się w ekran, próbując jakoś poskładać to, co niepojęte. Pamiętam, że każde pojawienie się na ekranie tego strasznego faceta z długimi, siwymi włosami i okropnym wzrokiem powodowało u mnie szybsze bicie serca. Fascynacja była jednak silniejsza od strachu. I ten morderca! Mordercę pamiętam do dziś. Nie mieściło mi się wtedy w głowie, jak to mógł być on. Do dziś mi się zresztą nie mieści.

Obraz

"Twin Peaks" 20 lat później

W zeszłym roku wróciłam do "Twin Peaks" po ponad 20 latach. Czyli de facto postanowiłam obejrzeć serial po raz pierwszy z pełną świadomością tego, na co patrzę. Z uwagi na zatrzęsienie nowych produkcji, idzie mi to bardzo wolno – oglądam jeden odcinek na kilka tygodni. Teraz jestem na drugim sezonie, niedługo przed tym jak ujawnią mordercę.

Wiem, że potem trochę siądzie poziom i to już nie będzie to samo. Nie będzie już takiego suspensu, a na dodatek wspaniały agent Cooper straci powód, żeby siedzieć w Twin Peaks. Pomijając kawę i ciasto wiśniowe, oczywiście. Będzie już tylko gorzej. Niektórzy twierdzą nawet, że bardzo źle i że zakończenie serialu po drugim sezonie było słuszną decyzją. Ale to i tak serial kultowy, prawda?

Obraz

No właśnie różnie z tymi prawdami bywa. Nie ufając do końca swojej pamięci, postanowiłam spytać wujka Google, kiedy "Twin Peaks" było emitowane po raz pierwszy w Polsce – i tak trafiłam na dyskusję na Filmwebie rozpoczętą przez kogoś, kto twierdzi, że serial nie wytrzymał próby czasu. "Pamiętam jak mi się podobał niebywale, gdy pierwszy raz leciał, więc teraz postanowiłem oglądać, ale nie wytrzymałem całego odcinka nawet" – oznajmił zuchwale ów ktoś. I to ciekawe, że wygłosił taki sąd, bo mnie powtórne oglądanie produkcji Frosta i Lyncha doprowadziło do dokładnie przeciwnego wniosku: że to serial, który po lekkim odświeżeniu mógłby spokojnie zostać uznany za współczesny i zdobywać dziś Emmy, Złote Globy i inne ważne wyróżnienia.

Serio, minęło ponad 20 lat, a aż tak wiele się nie zmieniło. Dzisiejsze kryminały czerpią z "Twin Peaks" pełnymi garściami i nawet specjalnie tego nie ukrywają. Ich twórcy umieszczają akcję w małych miasteczkach, dbając o to, żeby mieszkańcy byli choć trochę dziwni i żeby kotłowały się w nich jakieś głęboko skrywane demony. Fabuła często celowo się wlecze i gmatwa, zbaczając z głównego toru, by opowiedzieć po drodze inne historie. Wszyscy chcą, żeby było klimatycznie, a czasem też lekko onirycznie czy surrealistycznie. Mało kto "odjeżdża" aż tak jak Lynch, ale i tak widać, że scenarzyści, którzy piszą dzisiejsze hity telewizyjne, "Twin Peaks" oglądali – i to nie raz, a wiele razy.

Twin Peaks Audrey'sDance

A gdyby tak... nie kończyć?

Jako dziecko nie zauważyłam spadku jakości serialu. "Twin Peaks" do końca pozostało dla mnie cudowne i niezrozumiałe. Patrzę więc teraz na te kilkanaście odcinków, które mi zostały do końca, czytam komentarze w Sieci i przebiega mi przez głowę myśl, żeby nie kończyć. Pewnie malkontenci mają rację i rzeczywiście po wyjaśnieniu zagadki morderstwa Laury Palmer to już nie to samo. Pewnie przyjdzie rozczarowanie, a ja przecież od 20 lat trwam w zachwycie. Po co to zmieniać?

Z drugiej strony... była w finale taka scena, która sprawiła, że zamknęłam oczy i chyba przez kilka minut ich nie otworzyłam, a potem przez kilka dni omijałam z daleka wszelkie lustra. Teraz chyba odważę się ją obejrzeć? Jak sądzicie?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)