Moralność Kalego w świecie gier (i polityki)
Amerykańskie pięknoduchy mają kolejne powody do rozpaczy. Nie dosyć, że Chińczycy kopiują/kradną technologie militarne od USA, to jeszcze podkradają rozrywkowe patenty na zabijanie, racząc nimi swoje dzieci i młodzież!
Amerykańskie pięknoduchy mają kolejne powody do rozpaczy. Nie dosyć, że Chińczycy kopiują/kradną technologie militarne od USA, to jeszcze podkradają rozrywkowe patenty na zabijanie, racząc nimi swoje dzieci i młodzież!
Sprawa bardzo prosta i zawiła zarazem
Poszło o grę. Glorious Mission, bo tak zwie się azjatycka produkcja, to praktycznie dokładna kopia słynnego amerykańskiego "narzędzia naboru", czyli America's Army. Ale wcale nie chodzi tu o wydumane złodziejstwo, którego moim zdaniem nie było. Patriotyczne serca i dusze amerykańskich wojskowych i komentatorów poruszył jeden element tej gry - otóż radosna rzeź odbywa się tu na amerykańskich Marines.
Wrzask podniósł się straszny. Komentatorzy tłumaczą, że amerykańskie shootery to zawsze szlachetna rozgrywka, w której ofiarami padają wyłącznie terroryści i powstańcy z ewidentnie złymi zamiarami. Jak wielką bzdurą jest ten argument, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Nie jestem w stanie zliczyć gier, w których rozsmarowywałem na ścianach Chińczyków, Rosjan - ogólnie rzecz biorąc, członków "narodów wybranych" z bloku wschodniego. Owszem, America's Army to dość ostrożne podejście do tematyki "do kogo strzelamy", ale nie dajmy się oszukać. Cała seria gier komercyjnych to jedna wielka batalia ze Wschodem i jakoś nikomu z Kapitolu to specjalnie nie przeszkadza. Podział tego wirtualnego frontu zawsze był bardzo wyraźny - i to należy mocno podkreślić.
Ching chongs shoot back!
Radosna rozwałka w słusznej sprawie cechuje się bardzo specyficzną moralnością. Ważne są przede wszystkim cel oraz idea. Brud, krew i flaki schodzą na jak najdalszy plan. Dlatego też America's Army skupia się na taktyce, logistyce i na tym, jak to strasznie fajnie jest być amerykańskim trepem. Chiński rząd, jak na siermiężny, czerwony organ partyjny przystało, zrezygnował z zachowywania pozorów i jasno pokazał, gdzie kule mają latać. Takie postawienie sprawy godzi w doktrynę amerykańską, w której wszystko musi być przyjemne i estetyczne, a wojna to świetna przygoda z nowoczesnym sprzętem. No i jak tu się nie oburzyć?
Magazyn "Wired" skomentował sprawę kompletnie bezmyślnie i "po linii":
Jest to kolejny czynnik, który bezpodstawnie przekonuje chińskich poborowych o tym, że Ameryka to główny wróg CHRLD.
A czy szanowny redaktor przyjrzał się, w co grają amerykańskie dzieci i co one sądzą o Chińczykach (a także Rosjanach, Kubańczykach, Arabach itp.)? Bo ja mam wrażenie, że Chińczycy się przyjrzeli.