Nowy wspaniały sport [cz. 1]. Powiadali, że e‑sport nigdy nie zapełni stadionów…
28.09.2015 22:23, aktual.: 05.10.2015 12:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jeszcze kilka lat temu Prawdziwi Sportowi Dziennikarze opowiadali, że te dzieciaki grające na komputerach, nie mają najmniejszej szansy zapełnić stadionów; że nigdy nie wywołają emocji porównywalnych z Prawdziwą Sportową rywalizacją; że te całe zabawy nie przyniosą nikomu pieniędzy…
Minione tygodnie pokazały, jak bardzo mylili się ci, którzy esportu niedoceniają i nierozumieją. Wpierw ledwie jednego dnia, 23 sierpnia, w trzech różnych miejscach fani zapełnili trzy różne stadiony, by dopingować graczy.
Następnie polska drużyna, Virtus.pro, potocznie wcześniej zwana Złotą Piątką, zwyciężyła w turnieju ESL ESEA Pro League Invitational Dubai w grze Counter-Strike: Global Offensive, zdobywając 100 000 dolarów i przepustkę do turnieju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. To jeden z najlepiej rozpoznawalnych polskich zespołów esportowych na całym świecie, który dumnie pokazuje swe narodowe barwy i zawsze gra o najwyższe laury.
Wreszcie podczas rozgrywanej w Krakowi drugiej grupowej fazy World Championship Series, bardzo ważnego turnieju w grze StarCraft 2, zwycięzcą został Grzegorz "MaNa" Komincz, jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich esportowców. Emocji towarzyszące jego wygranej nie opiszą żadne słowa…
WCS Krakow: The most epic eports moment ever!
Toż to wierzchołek góry lodowej!
Ale to wszystko jest i tak ledwie wierzchołkiem góry lodowej, albowiem dziś turnieje esportowe nie są już spotkaniami pryszczatych nastolatków w internetowych kafejkach. Rozgrywki stały się festiwalami nowoczesnych technologii. Mecze transmitowane są w internecie i telewizji. Przyciągają fanów do kinowych sal, gdzie na wielkich ekranach pokazywane są rozgrywki z różnych stron świata. Esport ma swoje gwiazdy. Zwycięzców i przegranych. Pojawiają się już klasy kształcące zawodowych graczy.
Nic więc dziwnego, że dziś esport budzi zainteresowanie wielkich, nie-technologicznych koncernów, choćby Coca-Coli, która przez dwa lata budowała swoją pozycję wśród fanów League of Legends – jednej z najpopularniejszych gier esportowych.
E-sport to również olbrzymie pieniądze. Zawodowi gracze zarabiają naprawdę nieźle. Drużyna, która zwyciężyła w turnieju The International 4 w grze DOTA 2 otrzymała 5 milionów dolarów – ponad 4 razy więcej niż Rory McIlroy, który w tym samym roku wygrał golfowe British Open. W 2015 roku podczas The International 5 zwycięzcy zgarnęli już ponad 6 milionów dolarów.
To także pieniądze dla wydawców gier, nic bowiem nie wpływa tak na sprzedaż jak potężna baza fanów. Bardzo szybko przekonał się o tym Riot Games, stojący za niezwykle popularnym esportowym MOBA Legaue of Legends. Wie o tym też Activision, wydawca Call of Duty, który postanowił przeznaczyć 3 miliony dolarów na nagrody w Call of Duty World League, która ruszy w 2016 roku. Jakby tego było mało, kanadyjska sieć kin Cineplex zainwestowała 10 milionów dolarów w aktywa WorldGaming, wcześniej lepiej znanej jako Virgin Gaming.