Pewex - raj utracony
Mało kto dzisiaj pamięta dreszcz emocji związany z przekraczaniem progu Peweksu - kuszącego raju obfitości zachodnich produktów w szarzyźnie PRL-u. Różnica między tymi dwoma światami była tak wielka, że osoby gorzej zorientowane czasem przeskakiwały ladę Peweksu i prosiły o azyl polityczny...
13.02.2011 | aktual.: 14.01.2022 13:51
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mało kto dzisiaj pamięta dreszcz emocji związany z przekraczaniem progu Peweksu - kuszącego raju obfitości zachodnich produktów w szarzyźnie PRL-u. Różnica między tymi dwoma światami była tak wielka, że osoby gorzej zorientowane czasem przeskakiwały ladę Peweksu i prosiły o azyl polityczny...
Możliwość kupna zagranicznych, luksusowych towarów za walutę egzotycznego państwa "Pekao", którego nie dało się znaleźć na mapie, to jeden z licznych absurdów życia w PRL-u, kiedy władza reglamentowała nawet cukier i obuwie. Ale równocześnie Pewex był też jedynym miejscem, gdzie za darmo można było nasycić oczy zachodnią technologią, a czasem nawet - w przypływie dobrego humoru pani sprzedawczyni - wyjść z błyszczącym folderem pełnym zdjęć cudownego sprzętu elektronicznego, które potem służyły do tapetowania ścian i handlu wymiennego z kolegami.
Wiele było rzeczy, które w tym czasie fascynowały młodych ludzi odwiedzających peweksy. I nie chodzi nawet o alkohole i papierosy :-), ale mnogość gadżetów poruszających wyobraźnię fascynatów techniki. Za szkłem gablot i na półkach leżały jaśniejące jak gwiazdy obiekty pożądania, dla których warto było odjąć sobie od ust wątpliwą rozkosz posiłków na szkolnej stołówce lub przezwyciężając obrzydzenie, wycałować ciocię na imieniny...
Ołówek automatyczny
Pierwszą rzeczą, jaką na własny rachunek kupiłem w Peweksie za twardą walutę, był ołówek automatyczny. Potrzebny był do rysunków technicznych i uwalniał od konieczności ciągłego temperowania "drewniaka" i pilnowania grubości kreski. Całą szkołę średnią i studia paradowaliśmy z rzędem ołówków różnej grubości wpiętych w kieszenie koszul. Ponieważ końcówki miały różne kolory, wyglądaliśmy jak obwieszeni baretkami odznaczeń ruscy generałowie na defiladzie. Peweks dostarczał również niezbędnych wkładów - grafitowych pręcików o różnej grubości i twardości. Zapas mam jeszcze do dzisiaj...
Zegarek. Obowiązkowo z dodatkami
Jednym z takich pierwszych szaleństw były zegarki z melodyjkami. Zamiast o ustalonej porze dostojnie pipkać, co i tak było szczytem techniki, te cuda naręcznej elektroniki grały melodyjki. I nie wiedzieć dlaczego, melodyjek zawsze było tylko 7. Ale nawet te parę melodyjek było zmorą wszelkich publicznych zgromadzeń - sal wykładowych, kin i kościołów - zwłaszcza po majowych komuniach.
Inna szajba panowała na punkcie zegarków z kalkulatorem. Power-userzy z takimi maszynami byli pierwowzorami współczesnych geeków. Inna sprawa, że kalkulator stanowił niezbędne narzędzie do przeliczania wartości waluty, potrzebnej do zakupów w Peweksie. Żaden szanujący się cinkciarz nie pokazywał się na ulicy bez złotego zegarka z kalkulatorem, choć mało który grubymi paluchami był w stanie obsłużyć mikroskopijną klawiaturę. Z pomocą przychodziła zazwyczaj międlona w ustach zapałka i międlone w ustach przekleństwa.
Swojego pancernego Casio CA-951 kochałem tak bardzo, że nawet po rozbiciu wyświetlacza umiałem w ciemno ustawiać każdy z 4 alarmów. Do dziś można nim zdejmować kapsle :-). Zegarkowe gadżeciarstwo oczywiście nie kończyło się na tych kilku wariantach. Zegarki wystawione w gablotach Peweksu miały tak wyrafinowane funkcje, jak baterie słoneczne, mierzenie pulsu, temperatury, wysokości czy ciśnienia, więc było w czym wybierać.
Kalkulator. Jak najbardziej wielofunkcyjny
Dobry kalkulator to było coś. Zwłaszcza kalkulator naukowy z funkcjami trygonometrycznymi, których oczywiście nikt nie rozumiał, ale bardzo dobrze wyglądały na klawiaturze. Podstawowym zastosowaniem kalkulatora naukowego było wpisanie cyfr 71830 i pokazanie odwróconego wyświetlacza koledze. Jedynie profesjonaliści znali tajemniczy test 123456789x2.7, który ponoć sprawdzał dokładność kalkulatorowego procesora. Do dziś nie wiem, o co chodziło...
Największym powodzeniem cieszyły się kalkulatory klasy Dual Power z ogniwami słonecznymi, zapewniające wieczystą gotowość do wpisania 71830. Poza panelem słonecznym liczyła się też liczba cyfr mieszczących się na wyświetlaczu. Dziesięć cyfr było o wiele lepsze niż osiem, ale tylko w wymiarze symbolicznym, bo strategiczne dla nas znaczenie miały dwucyfrowe liczby z zakresu tabliczki mnożenia.
DataBank. Zamiast notesu
Kolejną odsłoną zegarkowego szaleństwa były DataBanki - zegarki Casio z funkcją książki telefonicznej. Niezwykle atrakcyjne towarzysko i szalenie niewygodne urządzenie - coś jak maszyna do pisania z czterema klawiszami. Chyba że był to akurat zegarek z kalkulatorem - wtedy zapisanie czyjegoś telefonu do pamięci trwało jedynie 2 minuty :-). Szczytem towarzyskiego obycia było podciągnięcie rękawa i wykręcenie w budce telefonicznej numeru wyświetlanego na zegarku. Ta chwila warta była każdego wyrzeczenia. Dobry zegarek z DataBankiem mieścił ponad setkę adresów i w czasach przed Facebookiem tylu znajomych zupełnie wystarczało :-)
Niezwykle pożądaną przez młodych geeków hybrydą było połączenie kalkulatora z bankiem danych. Taki elektroniczny notes występował w odmianach płaskich albo z zamykaną klapką - prawie jak netbook. Miał pełną klawiaturę, masę dodatkowych przycisków i spory wyświetlacz. Można było zapisywać adresy, telefony, notatki, alarmy, terminy, sprawy do załatwienia - jednym słowem wszystko, czego potrzebował nastoletni biznesmen, a co dało się upchnąć w oszałamiająco pojemnej pamięci mierzonej w kilobajtach. Biznesmeni korzystali z tych maszyn głównie jako ze ściągawek na klasówkach, ale dość szybko ten proceder został ukrócony przez reżimowe władze szkolne.
Walkman. Muzyka przede wszystkim
Z czasem rosły wymagania i stopień skomplikowania sprzętu - pojawił się autorewers, radio, możliwość nagrywania, a także dziwolągi w rodzaju wodoodpornego walkmana. Postępowała również miniaturyzacja - od zasilanych czterema paluszkami kloców, aż po cudeńka wielkości pudełka na kasetę, sterowane pilotem na kablu. Pamiętam komentarz kolegi, gdy pochwaliłem się nową Aiwą, zasilaną jednym paluszkiem - "We łbach im się poprzewracało". Parę tygodni później ktoś mi ją zajumał na giełdzie.
... i wideo
Zarówno walkmany, jak i magnetowidy nie mogły się obejść bez kaset. W tym czasie, z braku magnetowidu, interesowały mnie jedynie kasety magnetofonowe. TDK-i, Sony i BASF-y, koniecznie chromowe, bo tylko na takie wypadało przegrywać płyty CD. Ale żeby przegrywać płyty, potrzebny był kolejny sprzęt...
Wieża stereo
Marzenie każdego młodocianego audiofila. Wiodącą marką audio w Peweksie był chyba Technics. Tak mi się wydaje, bo swój pierwszy magnetofon kupiłem właśnie tej marki. Jego ogromną przewagą było to, że miał elektroniczny wskaźnik poziomu zapisu i licznik taśmy, w polskim sprzęcie jeszcze niedostępny. Można było patrzeć na te błyskotki godzinami.
Porządna wieża nie mogła się obejść bez odtwarzacza CD. Kompakt w komplecie z magnetofonem był socjalnym minimum niezbędnym do kopiowania płyt CD przynoszonych z wypożyczalni. Tak, tak - z wypożyczalni :-). Kilka godzin dostępu do płyty wystarczało, aby mieć kopię dobrej jakości na kasecie, która natychmiast wędrowała do walkmana. Taki był wtedy model dystrybucji muzyki...
Cyfrowy tuner radiowy z syntezą częstotliwości i pamięcią kilku programów był marzeniem w czasach odbiorników radiowych "Amator". I koniecznością, jeśli chciało się profesjonalnie nagrywać na kasety "Minimax" Piotra Kaczkowskiego emitowany w programie trzecim. A prawdziwi profesjonaliści posiadali też szpanerski equalizer z wizualnym analizatorem pasma. Taki equalizer służył głównie jako ozdoba imprez i narzędzie do skorygowania akustyki pokoju ze słomianką na ścianie i fikusem w kącie.
Pewex za złotówki
Ciekawostką, o której warto wspomnieć na koniec, było coś w rodzaju peweksowskich outletów - skromne, mało eksponowane sklepy, w których za złotówki można było kupić sprzęt z ekspozycji, uszkodzony lub poserwisowy. Kto wiedział, ten korzystał - trzeba tylko było regularnie zaglądać w polowaniu na okazje. Sporo gadżetów stamtąd przydzwigałem. Niektóre wciąż jeszcze poniewierają się po szufladach, razem ze wspomnieniami...