Pokolenie Top Secret [cz. 7]. Pismo, które mogło zmienić życie?
W liście, który wysłaliśmy do 331 Czytelników magazynu "Top Secret" (ich adresy znaleźliśmy w rubryce ogłoszeń w wydaniach sprzed ponad 20 lat), pytaliśmy między innymi o to, czy magazyn i gry wpłynęły jakoś na ich losy. Na pewno może to potwierdzić Bartłomiej Nagórski, który swoją historię opowiedział nam już po opublikowaniu pierwszych artykułów z serii. Kiedyś czytał "Top Secret", dziś... sam jest publicystą zajmującym się grami.
W liście, który wysłaliśmy do 331 Czytelników magazynu "Top Secret" (ich adresy znaleźliśmy w rubryce ogłoszeń w wydaniach sprzed ponad 20 lat), pytaliśmy między innymi o to, czy magazyn i gry wpłynęły jakoś na ich losy. Na pewno może to potwierdzić Bartłomiej Nagórski, który swoją historię opowiedział nam już po opublikowaniu pierwszych artykułów z serii. Kiedyś czytał "Top Secret", dziś... sam jest publicystą zajmującym się grami.
"Bajtek" z piwnicy
Moim pierwszym czasopismem komputerowym był nie "Top Secret", tylko "Bajtek", konkretnie numer 7/86, z tygrysem na okładce. Znalazłem pismo u rodziców w piwnicy, przejrzałem, trafiłem na mapkę z gry Three Weeks in Paradise i myślałem, że to jakaś gra planszowa. Dopiero potem ktoś wytłumaczył mi pojęcie gry komputerowej.
Jeden z pierwszych numerów "Top Secret" zobaczyłem u kolegi, niejakiego Grześka Millera. Wtedy był to dla mnie szok: jak to tak, pismo tylko o grach? I to takich ładnych?
Miałem wtedy tylko ZX Spectrum, najzamożniejsi koledzy dysponowali Amigami. A w "Top Secret" były duże i kolorowe zrzuty ekranów z najfajniejszych tytułów z szesnastobitowców. Dziś wydaje się to śmieszne, ale na tle dosyć podłego papieru "Bajtka" i ledwie widocznych ekraników z gier na Spektrumny i Atarynki wyładowany po brzegi growymi treściami "Top Secret" wydawał się pismem prawie jak z Zachodu.
Szybki sprawdzian rzeczywistości pokazuje, że pierwsze numery magazynu nie odbiegały zbytnio jakością od "Bajtków" - ja jednak pamiętam, że wyróżniały się na plus. Być może miałem wtedy pod ręką starsze "Bajtki" i późniejsze "Top Secrety"?
Nasilająca się fascynacja
Po latach szczegóły się zacierają, ale wtedy zakup każdego kolejnego numeru był wydarzeniem. Każdy egzemplarz czytałem od deski do deski, chłonąc opowieści o grach, żarty i specyficzny styl pisania autorów "Top Secre"t. Po roku czy dwóch znało się już wszystkie - fikcyjne bądź nie - persony w redakcji. Haszak, Borek, Kopalny, Pegaz Ass... W którymś numerze opublikowano fanfik fantasy (wtedy żadne z tych słów w zasadzie nie istniało w języku polskim), którego bohaterami byli redaktorzy. Stamtąd pochodzi żart o Dżinie z szablą, na którą mówił Tonik, żart, który cytuję do dzisiaj, pomimo że nie jest on najwyższych lotów.
Co było potem? Cóż, fascynacja grami z tego okresu tylko się nasiliła. Z czasem zgromadziłem gigantyczną kolekcję "Top Secretów", "Bajtków", "Secret Service’ów", "Gamblerów" i innych pism. Niestety, wiele lat później przepadła, gdyż moi rodzice wyrzucili większość z nich, kiedy wyjechałem pracować za granicę. W pewnym momencie marzyłem też o tym, żeby dołączyć do grona redaktorów prasy growej. Podzieliłem się swoim przemyśleniem z tatą, ale ten obśmiał pomysł, dowodząc, że nie ma to sensu i że wyżyć się z tego nie da. Jednak po latach dziecinne marzenie powróciło w formie hobby: w wolnym czasie pisuję recenzje i artykuły dla portali i magazynów o grach.
A mój pierwszy dłuższy tekst opublikowany na dużym portalu pod własnym nazwiskiem ujrzał światło dzienne tylko dzięki temu, że Piotr Gnyp nie przekazał go do redaktora kosza (notabene to sformułowanie również pochodzi z "Top Secretu")...
Bartłomiej Nagórski