Precz z detoksem! Technologie są po to, aby ich używać

Życie offline? Możliwe, tylko po co?
Życie offline? Możliwe, tylko po co?
Łukasz Michalik

29.08.2013 11:00, aktual.: 10.03.2022 11:56

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Internetowy odwyk? Być może narażę się kilku osobom, ale napiszę bez ogródek: o ile korzystanie z Sieci nie wiąże się z uzależnieniem (a uzależnić można się niemal od wszystkiego), to – moim zdaniem – trudno o bardziej bezsensowny pomysł.

Internetowy odwyk? Być może narażę się kilku osobom, ale napiszę bez ogródek: o ile korzystanie z Sieci nie wiąże się z uzależnieniem (a uzależnić można się niemal od wszystkiego), to – moim zdaniem – trudno o bardziej bezsensowny pomysł.

Bohaterowie odwyku

Paul Miller jest jednym z blogerów The Verge. Ponad rok temu postanowił przeprowadzić eksperyment: odciął się na rok od Internetu i opisał, jak brak Sieci wpłynął na jego życie (pisała o tym Marta w artykule „Co czuje człowiek, który wraca do Internetu po roku przerwy? Już to wiemy”).

Gdy po raz pierwszy usłyszałem o tym eksperymencie, w głowie zaświtała mi złośliwa myśl: nie ma to jak uprawiać w Internecie autopromocję pod sztandarem internetowego odwyku. Wrodzona złośliwość szybko jednak ustąpiła zdumieniu. Po co ktokolwiek miałby rezygnować z Internetu?

Szybko okazało się, że Paul ma naśladowców – podobny, choć zaledwie miesięczny odwyk zaliczył Krzysztof Gonciarz, tłumacząc swoje motywy chęcią zmierzenia się z samym sobą.

Pierwszy dzień bez Internetu! [MIESIĄC BEZ NETU]

I w tym właśnie momencie rozlega się dzwonek alarmowy. Zmierzenie się z samym sobą? Czegoś tu nie rozumiem: jeśli nie potrafimy wytrzymać bez Internetu, to jesteśmy uzależnieni i jest to choroba, którą się leczy. Z drugiej strony – jeśli jesteśmy zdrowi - jaki jest sens rezygnacji z czegoś, co powstało po to, by ułatwić nam życie?

Internet rozleniwia? A może po prostu pokazuje, kto jest leniwy?

Domyślam się, że zaraz odezwą się ci, którzy utożsamiają Internet ze stratą czasu, obniżeniem produktywności i oglądaniem na YouTube zabawnych kotów. Macie rację – nie ma większego sojusznika prokrastynacji niż Internet.

Problem w tym, że aby zwalczyć własną chęć obijania się, nie trzeba rezygnować z Sieci. To nie Internet sprawia, że jesteśmy leniwi, tylko tacy po prostu jesteśmy. Miałem kiedyś podobny problem, a świetnym rozwiązaniem okazało się stojące stanowisko pracy.

Choć w pierwszej chwili może się to wydawać dziwne i niewygodne, to zalety takiego rozwiązania doceniło już wiele firm, w tym m.in. Facebook. Nie dość, że w większości przypadków to znacznie lepsze dla zdrowia, to zapewniam Was, że chęć oglądania kota biegającego za wskaźnikiem laserowym gwałtownie spada, gdy trzeba zrobić to na stojąco.

Rezygnacja z postępu?

Wróćmy jednak do meritum: po co rezygnować z czegoś, co ułatwia nam życie? Internet nie jest jakimś oderwanym od reszty świata, niezależnym bytem. Aby z niego rzeczywiście nie korzystać, nie wystarczy zrezygnować z Facebooka i uruchamiania przeglądarki, ale trzeba byłoby odciąć się od telefonu, smartfona czy części usług oferowanych np. przez operatora kablówki.

Ma to taki sam sens jak rezygnacja z prądu. Można bez niego żyć? Oczywiście, że można. Wiele rzeczy będzie trudniejszych, uciążliwych, bardziej czasochłonnych, ale przecież nasi przodkowie jakoś sobie bez niego radzili, a kilkanaście lat temu większość naszych rodziców płaciła rachunki na poczcie, a przelewy załatwiała w bankowym okienku.

Nawet nasze komputery można zastąpić mechanicznymi maszynami do pisania, liczydłami czy cudami mechaniki, takimi jak kalkulator Curta (więcej na jego temat przeczytacie w artykule „Kalkulator Curta – arcydzieło mechaniki wymyślone w obozie koncentracyjnym”). Wciąż jednak brakuje odpowiedzi na pytanie – po co negować setki lat rozwoju naszej cywilizacji i rezygnować z jej dobrodziejstw? Już Stanisław Jerzy Lec przewrotnie zauważył:

Zamiast wyłączać Internet, włącz myślenie

Ideę dobrowolnego odłączenia się od Internetu podsumuję krótko. Moim zdaniem ma taki sam sens jak detoks od powietrza, wody, jedzenia i snu, które – w nadmiarze – też są szkodliwe. Nie przemawia też do mnie argument o niszczeniu więzi międzyludzkich.

Jeśli ktoś jest antyspołecznym, zamkniętym w sobie typem, to byłby nim zarówno w czasach, gdy Goethe opisywał biadolenia zakochanego w Lotcie Wertera, jak i współcześnie - i nie będzie potrzebował do tego Facebooka. Nie masz znajomych? Przyczyn szukaj w sobie, nie w Internecie.

Mam wrażenie, że akcjom odwykowym towarzyszy dość osobliwe założenie, że istnieje granica pomiędzy naszym „prawdziwym” życiem, a tym, które w jakiś sposób jest związane z technologią. Problem w tym, że takiej granicy nie ma. Bo gdzie miałaby przebiegać? Na styku kabla sieciowego i routera? Pomiędzy wideoczatem a rozmową telefoniczną?

Z technologią i Internetem jest jak ze wszystkim innym – korzystając z nich, warto przy okazji używać własnego rozumu. A wtedy żaden detoks nie będzie nikomu potrzebny.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania