Sieć Tor, czyli jak zostałem przestępcą
Jestem podejrzany. Serio. Jeśli potraktować poważnie słowa anonimowego oficera Komendy Głównej Policji, znalazłem się w grupie potencjalnych bandytów, handlarzy narkotyków i wszelkich szumowin zaludniających kroniki kryminalne na całym świecie. A wszystko zaczęło się tak niewinnie, od zwykłego artykułu w gazecie.
06.02.2013 | aktual.: 10.03.2022 12:27
Jestem podejrzany. Serio. Jeśli potraktować poważnie słowa anonimowego oficera Komendy Głównej Policji, znalazłem się w grupie potencjalnych bandytów, handlarzy narkotyków i wszelkich szumowin zaludniających kroniki kryminalne na całym świecie. A wszystko zaczęło się tak niewinnie, od zwykłego artykułu w gazecie.
„Duży Format” odkrywa Zło
Zaczęło się, jak większość dramatycznych opowieści, niewinnie - podczas porannej prasówki trafiłem w „Dużym Formacie” na intrygujący tytuł. „Po ciemnej stronie Internetu” brzmiało wystarczająco tajemniczo, by trafić do mojego Pocketa, a kilka dni później znalazłem nawet chwilę, by przeczytać artykuł do końca.
Mam ochotę napisać, że nie wierzyłem własnym oczom albo że przeczytałem go kilka razy, bo to, co dotarło do mnie za pierwszym, wydawało mi się zbyt niesamowite. Ale nie – napiszę uczciwie – przeczytałem raz i to wystarczyło. Na powtórkę z rozrywki nie mam ochoty. Dlaczego? Otóż autorka, pani Julia Chmielecka, dokonała wiekopomnego odkrycia, a odkryciem tym podzieliła się z czytelnikami ogólnopolskiego dziennika, a raczej jego magazynowego dodatku.
Aby nie trzymać Was w niepewności – pani Julia odkryła siedlisko zła, a właściwie Zła, bo ogrom odkrytych nieprawości zasługuje na potraktowanie tematu wielką literą. Owym Złem jest ni mniej, ni więcej tylko poczciwy Tor. W tym miejscu przerwę na chwilę pastwienie się nad nieszczęsnym artykułem i pozwolę sobie na parę słów wyjaśnienia.
DARPA chce anonimowości
Podobnie jak cała masa pożytecznych wynalazków Tor zaistniał dzięki DARPA, czyli amerykańskiej Agencji Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych, angażującej się w rozwój wszelkich technologii dających szansę na wykorzystanie w wojsku. W ten sposób powstał m.in. Internet, wideokonferencje, pierwowzór Google Maps i Siri – głosowy asystent Apple’a, choć w tym wypadku historia jest trochę bardziej skomplikowana.
DARPA zainteresowała się również kwestią anonimowości w Sieci. Po co wojsku taka możliwość? A choćby po to, by podwładni brodatych fundamentalistów poznali demokrację nie dzięki czołgom Abrams, ale dowiadując się, że gdzieś na świecie istnieje wolność słowa, wyznania czy działalności politycznej (o wolności słowa w Sieci możecie przeczytać w artykule „Korea, Arabia, Chiny, Polska… Jak władze cenzurują Internet i zamykają nam usta?”).
W dużym skrócie Tor miał zapewnić wolność dostępu do informacji wszędzie tam, gdzie ta wolność jest tłamszona. Chodziło o to, by obywatele represyjnych reżimów mogli korzystać z Sieci bez obaw, że ich działalność jest pilnie śledzona i analizowana, a zbrodnia w postaci skorzystania ze strony BBC spowoduje jakieś sankcje.
Inicjatywa DARPA była następnie rozwijana przez laboratorium badawcze amerykańskiej marynarki wojennej, a doprowadzeniem projektu do stanu używalności zajęła się organizacja Electronic Frontier Foundation, zajmująca się znoszeniem barier w Sieci i walką o internetową wolność słowa. W 2004 roku gotowy Tor został przekazany organizacji non profit o nazwie Tor Project, która od tamtego czasu zajmuje się jego udoskonalaniem i rozwojem.
Czym jest Tor?
Z punktu widzenia użytkownika, którego nie interesują niuanse techniczne, Tor to zmodyfikowana przeglądarka Firefox, która dzięki dodatkowym funkcjom pozwala na anonimowe przeglądanie Sieci. Anonimowość oznacza w tym przypadku, że serwer odnotuje wizytę jakiegoś internauty, ale połączenie będzie widoczne np. jako pochodzące z serwera w Turcji czy Argentynie – IP nie będzie miało wiele wspólnego z faktyczną lokalizacją użytkownika.
Wynika to z faktu, że dane przesyłane pomiędzy użytkownikiem a usługą, z której chce skorzystać, są wielokrotnie szyfrowane i przesyłane przez szereg losowych serwerów, co nosi nazwę trasowania cebulowego i było inspiracją dla logo Tora.
Każdy z serwerów, przez który przechodzą dane, ma dostęp tylko do jednej warstwy szyfrowania (więcej na temat technicznych aspektów działania Tora można znaleźć m.in. na stronie Cracking Cookies), więc w teorii nawet przechwycenie jakiegoś węzła sieci nie zagraża jej bezpieczeństwu.
Co istotne, możliwe jest tworzenie usług dostępnych tylko dla użytkowników Tora. Oznacza to, że zarówno umieszczanie w Sieci różnych treści, jak i przeglądanie ich może być niemal całkowicie anonimowe. Dlaczego niemal? Najsłabszym ogniwem pozostaje zawsze człowiek, a jeszcze w 2011 roku na konferencji Hackers to Hackers w Sao Paulo francuscy badacze przedstawili model sieci Tor, w którym udało się zainfekować część węzłów i wymusić komunikację wyłącznie za pomocą kontrolowanych przez nich serwerów.
Dziennikarze odkrywają Tora
Zostawmy jednak na boku rozważania o bezpieczeństwie Tora i próbach złamania zabezpieczeń - sednem sprawy jest coś innego. Według dziennikarki, której artykuł sprowokował mnie do napisania tego tekstu, anonimowość jest niemal tożsama z łamaniem prawa, a Tor to siedlisko wszelkich patologii - jakaś mityczna, ciemna strona Internetu, pełna pedofilii, narkotyków i morderstw na zlecenie.
Pani Julia Chmielecka nie jest w tym przekonaniu odosobniona - kilka miesięcy temu podobny w wymowie artykuł pojawił się w serwisie naTemat.pl. Co charakterystyczne, w obu przypadkach autorzy otaczają dostępną dla każdego i transparentną usługę nimbem tajemniczości.
Tak, jakby była to wiedza tajemna, dostępna tylko dla wybrańców - no cóż, mam wrażenie, że gdy już po niemal dekadzie odkryli powszechnie dostępną usługę (wystarczy odwiedzić stronę TorProject.org), to usiłują swojemu odkryciu nadać nieco dramatyzmu.
Anonimowość to Zło!
Nie chcę w tym miejscu bagatelizować problemu przestępczości w Sieci - w dostępnej dla użytkowników Tora Polskiej Ukrytej Wiki rzeczywiście można znaleźć linki do materiałów niezgodnych z prawem lub co najmniej kontrowersyjnych.
Chodzi mi jednak o coś innego - o znak równości postawiony między anonimowością i przestępczością. Co więcej, ten punkt widzenia wydaje się podzielać polska policja. Cytowany w artykule „Po ciemnej stronie Internetu” anonimowy (czyżby miał coś na sumieniu?) policjant stwierdza:
Jeśli ktoś ściąga sobie program do Tora, to przeważnie po to, żeby robić nielegalne rzeczy. Gdyby nie miał nic do ukrycia, to po co miałby szyfrować swoje IP?
No właśnie, po co? Czy chęć zachowania anonimowości musi oznaczać niecne zamiary? Sądząc po wspomnianym artykule, dla niektórych odpowiedź jest oczywista. Pozostaje tylko czekać na kolejne, utrzymane w podobnym tonie dziennikarskie odkrycia.
Prędzej czy później ktoś wpadnie zapewne na pomysł, by zdemaskować choćby ciemną stronę finansów, jaką jest gotówka. I napisze kolejny mrożący krew w żyłach artykuł o patologiach, jakie wynikają z przeprowadzania nierejestrowanych i trudnych do wyśledzenia transakcji. Papier jest przecież cierpliwy...