Sprawdzamy, jak Google manipuluje wynikami wyszukiwania. Czego nie chce nam pokazać?
Co w praktyce oznacza dla Polaka personalizacja wyników wyszukiwania? Sprawdzamy, jak zmieniają się wyniki Google’a w zależności od tego, co firma wie na nasz temat.
29.09.2015 | aktual.: 10.03.2022 10:04
Internet fundamentem dobrobytu i wolności?
Przez długie lata popularyzacji Internetu towarzyszyło naiwne przekonanie, że dostęp do globalnej Sieci oznacza równość szans. Miało to sprawić, że – w dużym uproszczeniu – z czasem na całej Ziemi zapanuje demokracja i względny dobrobyt, których fundamentem będzie szybki, nieograniczony dostęp do wiarygodnych informacji.
Echa tego naiwnego przekonania mogliśmy oglądać jeszcze w czasie tzw. Arabskiej Wiosny, którą ktoś o wyjątkowo dobrym samopoczuciu nazwał twitterową rewolucją, nawiązując do faktu, że protestanci do komunikowania się używali różnych serwisów społecznościowych.
Realia okazały się zupełnie inne: Internet nie jest nośnikiem ani dobrobytu, ani demokracji. Co więcej, mój Internet jest inny od twojego Internetu, a nasze Internety różnią się od tych, z których korzystają np. mieszkańcy Teheranu. O żadnej wspólnocie dostępu do wiedzy nie ma zatem mowy – pozostała jedynie utopijną wizją.
Personalizacja w praktyce
Częściowo wynika to z działania różnych władz, ale nie jest to jedyny powód. Innym, ważnym czynnikiem jest stosowana przez wiele firm personalizacja. O jej negatywnych skutkach pisałem w artykule „Internet: konserwator biedy. Zabójcze skutki personalizacji”. Rzecz jasna jest i druga strona medalu – zazwyczaj personalizacja oznacza dla nas również różne korzyści i pokazywanie treści, które – po przetrawieniu przez mądre algorytmy – są tymi, które rzeczywiście nas interesują.
To jednak teoria. A jak wygląda to w praktyce? Pamiętam, jak przed laty wielką sensacją było zestawienie wyników wyszukiwania dla hasła Tian'anmen z różnych części świata.
Diogenes szuka
Tym razem sprawdzimy coś innego: jak Google personalizuje Sieć w obrębie jednego kraju. Test został przeprowadzony na dwóch różnych komputerach tej samej firmy. Oba miały fabrycznie zainstalowanego Windowsa 8.1 i na obu został ona zaktualizowany do Windowsa 10. W tym momencie jeden z komputerów powędrował na półkę, a drugi trafił na moje biurko.
Zainstalowałem na nim kilka potrzebnych aplikacji, ulubioną przeglądarkę i przez tydzień korzystałem z niego, traktując go jako swoje zwykłe narzędzie pracy i rozrywki. Używałem wyszukiwarki, zaglądałem na wszelkie możliwe strony, korzystałem z różnych, sieciowych usług, grałem, pisałem teksty – nie musiałem symulować żadnych czynności, bo po prostu przez ten czas normalnie korzystałem z użytego do testu komputera.
Co istotne, wraz z początkiem testu narodził się, (a właściwie zmartwychwstał) Diogenes Cynik, który założył sobie na Gmailu skrzynkę pisiontgroszykierowniku@gmail.com, podał minimum niezbędnych danych i pozostał zalogowany przez cały czas, aż do tej chwili. Google miał zatem wiele okazji, by sprawdzić i zaszufladkować moje (jego?) preferencje.
Warto też podkreślić, że nieszczególnie ułatwiałem mu zadanie – poza telewizorem i telefonami, służącymi do różnych testów nie korzystam na co dzień z Androida, więc odpadło tym samym dość istotne źródło informacji na temat mojego zachowania. W praktyce Google wie o szanownym Diogenesie tyle, ile może wywnioskować z przeglądarki internetowej.
Jakie informacje wyświetla Google?
Jak ta wiedza wpływa na wyniki wyszukiwania? Wyniki wyszukiwania pokazują kolejno: wyniki na komputerze, z którego przez tydzień korzystałem, wyniki na nowym sprzęcie i wyniki dla TOR-a.
Wyniki jak widać są bardzo zbliżone, a różnice dotyczą przede wszystkim wyświetlanych reklam i okazji, by sprzedać mi pizzę, choć na podstawie nieznanych mi przesłanek Google zupełnie błędnie określił moją lokalizację. Mimo wszystko nie ukrywam, że jestem nimi rozczarowany – byłem przekonany, że różnice w dwóch pierwszych przypadkach będą znacznie większe. Być może na wynik wpływa to samo IP albo zbyt krótki czas zbierania danych na mój temat.
Chciałbym w tym miejscu bardzo mocno podkreślić: nie demonizuję personalizacji. Dostrzegam jej wady ale również doceniam wygodę i wynikające z niej, odczuwane przeze mnie na co dzień korzyści. Warto jednak mieć świadomość, że obraz świata prezentowany przez Google’a i inne firmy wynika z tego, co – ich zdaniem – warto nam pokazać. W przypadku tego testu różnice okazały się jednak bardzo małe.