Stoisz ze smartfonem na koncercie? Jest mi ciebie szkoda!
Właśnie leci największy hit, a ty nie możesz się nim cieszyć, bo patrzysz na ekran swojego smartfona lub tableta i troszczysz się o jakość, która i tak będzie fatalna. Nic tylko ci współczuć.
21.11.2014 | aktual.: 10.03.2022 10:47
Byłem na koncercie Morrisseya. Tym historycznym, wyjątkowym, choć z nieco innego powodu niż zakładałem. Miałem zobaczyć legendę i usłyszeć ulubione utwory. Usłyszałem ich tylko sześć, a zobaczyłem obrażoną primadonnę, która ze względu na jednego głupka zlekceważyła resztę wiernych fanów. No cóż - ten występ na pewno przejdzie do historii.
Mimo wszystko będę miał co wspominać, bo zagrane numery były świetne. Z energią, mocą i niesamowtią reakcją publiczności. Ten koncert miał wszystko to, po co przychodzi się na koncerty i czego nie można odtworzyć nawet na płycie Blu-Ray.
Nie mówiąc już smartfonowych filmikach i zdjęciach. A mimo to ludzie próbują.
Koncert na smartfonie
Wyobrażacie to sobie? Leci “Suedehead”, czyli jedna z ważniejszych piosenek Morrisseya. Jest wspaniała i nie musisz skakać, śpiewać, machać rękami, żeby dosięgnęła cię ta koncertowa fala energii.
Tymczasem dwa rzędy dalej stoi gość, który wyciąga tablet i nagrywa. Przesuwa się to w lewo, to w prawo, byleby tylko coś tam lepiej uchwycić. Właśnie przemija mu numer wieczoru (no, w sumie skąd miał wiedzieć, że artyście odbije, prawda?), a on śledzi go patrząc się w ekran smartfona.
Czyli równie dobrze mógł sobie tę piosenkę puścić na YouTube.
Ktoś powie - będzie miał pamiątkę! Nieprawda. Pamiątką jest bilet, a jak dla kogoś koncert jest prawdziwym świętem, to nawet bilety tramwajowe i gazeta z tego dnia mają olbrzymią wartość. Nie mówiąc o "oczywistej oczywistości" - najważniejszą pamiątką są przede wszystkim wspomnienia.
A nagrany filmik albo zdjęcia ze smartfona? Za rok będę pamiętał, że choć koncert się nie udał, to te piosenki wypadły świetnie i… i tak miałem szczęście, że je słyszałem na żywo. I mam wrażenie, że nagrywający będą mogli zwątpić w swoje wspomnienia.
Wszyscy ci, którzy stali z wyciągniętymi smartfonami, bo niestety było ich wielu, włączą za 12 miesięcy ten pierdzący materiał i pomyślą sobie: “chyba pamięć mnie zawodzi. Dźwięk taki sobie, światło jakieś takie dziwne, chyba nie było tak fajnie…”.
YouTube? Amatorka!
Przed koncertami lubię się do nich przygotowywać. Słucham płyt, oglądam oficjalnie wydane koncerty, puszczam porządne bootlegi, ale też zerkam na YouTube, by sprawdzić amatorską robotę fanów.
Większość tych filmów to żałosne nagrania. W kiepskiej jakości, ze słabym obrazem. I nie ma tej koncertowej magii. To żadna pamiątka, żadne wspomienie, bo obdziera koncert ze wszystkiego, co w nim najlepsze. Jest jego parodią, jak statek wikingów w Gdańsku czy ciupaga na Krupówkach.
Po trzech utworach stałem i zastanawiałem się: “jak można nagrywać koncerty, skoro nagranie nie ma żadnego związku z rzeczywistością?!”. To, co oglądamy na YouTube, to uszustwo! Muzyki na żywo, na dobrym koncercie, nie da się przenieść na smartfona! Muzyki i atmosfery. Nie ma sensu próbować, nic z tego nie wyjdzie.
Nie rozumiem, jak można odbierać sobie przyjemność z “bycia” na koncercie, tylko po to, żeby nakręcić materiał, którego nie będzie chciało się oglądać, bo będzie marnej jakości. Jedno zdjęcie, góra trzy - OK, żeby pokazać, że się było. Ale na każdym numerze z telefonem w górze? Ludzie, co jest z wami?!
Dobra, chcą zniszczyć sobie koncert, niech niszczą, ich sprawa. Problem w tym, że to psuje odbiór koncertu innym. Bo nagle wyrasta przed tobą ekran, który zasłania ci scenę. A jakbym chciał oglądać Morrissey’a na ekranie, to nie kupowałbym biletu, prawda?
Być może kiedyś, kiedy smartfony zagwarantują nam jakość płytową - wtedy warto będzie nagrywać materiały. Teraz to jednak strata fajnego koncertu. I przeszkadzanie innym. Bo choć koncerty zawsze rządzą się swoimi prawami i nie będzie tak idealnie, jak na domowej kanapie, to warto pamiętać o innych i nie wystawiać im pod nos ekranu.
A na razie marzy mi się, że do tego czasu artyści będą brać przykład z Danziga: