Techologia zniewolenia: nie myśl, kupuj! I nie zaglądaj pod obudowę
Zamiast chronić twórców, zahamowano kreatywność całych pokoleń. Jak być genialnym wynalazcą w świecie, gdzie każdy pomysł jest chroniony przez patenty i prawa autorskie?
23.04.2018 | aktual.: 09.03.2022 10:35
Proszę, zajrzyj pod obudowę
Gdy przygotowywałem artykuł o radzieckich konsolach gier wideo, przeglądając fotki sprzętu z dawnych lat zwróciłem uwagę na coś nietypowego. Do wielu starych urządzeń producenci - również na Zachodzie - dołączali nie tylko instrukcję obsługi, ale również schematy, pozwalające w przypadku awarii na łatwą naprawę sprzętu. To było jak zaproszenie: rozkręć mnie, zajrzyj pod obudowę, wykręć, dolutuj, zmień, popraw!
Widzieliście coś takiego we współczesnym sprzęcie? Nie w jakichś specjalistycznych ustrojstwach, ale zwykłej, domowej elektronice, jaką wytrwale wypełniamy nasze domy. Ja nie i chyba nie jestem w tym odosobniony. Nie ma w tym nic dziwnego – producenci robią wszystko, by zniechęcić nas do zaglądania, co jest w środku.
To prawda, że dzisiejszy sprzęt jest zazwyczaj znacznie bardziej skomplikowany od tego sprzed kilkudziesięciu lat. Większa jest również integracja podzespołów i w domowych warunkach nie każdy jest w stanie poradzić sobie z ingerencją w nowoczesną elektronikę. Ale przed ingerencją usiłuje się powstrzymać również tych, którzy mają na ten temat jakieś pojęcie. Nie działa to nie działa, kup, wymień na nowe, po co drążyć temat…
Czy wolno przerobić konsolę?
Kilka lat temu głośne były zarzuty, dotyczące przerabianych konsol i faktu, że ingerencja w ich oprogramowanie stanowi naruszenie praw autorskich. Oczywiście – jak to bywa z głośnymi aferami – sprawa dotyczyła czegoś zupełnie innego, niż podawały media (narzędzi do przerabiania, a nie samych konsol), ale ukazywała jednocześnie, jak daleko w nasze życie ingerują różne, wsparte majestatem prawa, ograniczenia. I jak bardzo Polska - gdzie za ten proceder ścigano - różni się choćby od Wielkiej Brytanii, gdzie uznano, że nie łamie prawa.
Problem w tym, że trudno tu o złoty środek: gdy ktoś się napracuje, chce na tej pracy zarobić i trudno go za to winić - to uczciwe. Z drugiej strony restrykcyjne przepisy tłamszą kreatywność, o czym od lat z mizernym skutkiem przekonuje orędownik wolnej kultury, prof. Lawrence Lessig, który - owszem - bywa zbyt radykalny w swoich poglądach, ale trafnie zwraca uwagę na kilka problemów naszych czasów.
Wiele wynalazków powstało przecież dzięki temu, że ktoś w młodości rozkręcał coś stworzonego przez kogoś innego, grzebał w mechanizmach, gdy trochę podrósł łączył jakieś scalaki, coś liczył, sapał, kombinował, aż w końcu stwierdzał: - Steve, to już działa! – i pokazywał odbywającemu właśnie wewnętrzną podróż Jobsowi prototyp Apple’a I.
Kilkadziesiąt lat później ich potencjalni następcy robili mniej więcej coś podobnego, analizując i łamiąc zabezpieczenia sprzętu Apple'a (tzw. jailbreak). Po co? - Dla pirackiego oprogramowania! - zagrzmi gniewnie prawnik korporacji. - Aby zwiększyć możliwości sprzętu! - krzyknie pasjonat nowych technologii, który dzięki jailbreakowi zyskuje zupełnie nowe możliwości.
Kultura biernego odczytu
Świat się zmienił i zamiast grzebać w starych radiach, co sprytniejsi grzebią w genomach. Albo raczej grzebaliby, gdyby mogli, bo nagle okazuje się, że żywy organizm jest dziełem, chronionym przez patenty. A za patentami - jak w okopach - siedzi zawsze czujna brygada prawników, rzucających paragrafami niczym granatami zaczepnymi.
Chroniąc słuszne prawa twórców, wynalazców i autorów zapędziliśmy się w kozi róg, bo zamknęliśmy tym samym drogę dla ich następców. Nie musi to zahamować postępu, ale zawęża go do tych, którzy dysponują odpowiednimi prawami do różnych wynalazków czy idei. Całej reszcie przypada rola tych, na których się zarabia - mają kupować i płacić za usługi. I w żadnym wypadku nie tworzyć alternatyw. Inicjatywy takie, jak Nintendo Labo - gdzie użytkownicy konsoli są zachęcani do kreatywnej zabawy - to wciąż wyjątek - chlubny i ciekawy, ale tylko podkreślający problem swoją wyjątkowością.
Jasne, że zawsze znajdzie się ktoś wybitny, komu uda się przebić, jak choćby James Dyson czy Elon Musk, ale globalny rozwój został skanalizowany i skierowany do wielkich firm, jak (w przypadku nowych technologii) Google, Apple czy Amazon, które z roku na rok stają się coraz silniejsze, nieuchronnie zmierzając w stronę megakorpu na miarę Weyland Yutani.
Lawrence Lessig:
Żyjąc w kulturach, które znają wolność i cieszą się nią, powoli, z zaskoczenia uświadamiamy sobie, że techonologie wolności na naszych oczach przekształcają się w technologie kontroli. (...) Dzisiaj, coraz mniejsza grupa ludzi kontroluje więcej, niż kiedykolwiek wcześniej, a kontrola, jaką sprawują, jest coraz doskonalsza.
W takim kontekście trudno nie przyznać racji profesorowi Lessigowi: dzieje ludzkości to tak naprawdę czas niekończących się zapisów i odczytów. Ludzie inspirowali się sobą nawzajem, przekazywali idee, przerabiali swoje pomysły, udoskonalali je, tworzyli nową jakość. Tego już nie ma.
Kultura zapisu i odczytu została zastąpiona kulturą odczytu. Wielkie firmy zaborczo zastrzegają dla siebie możliwość kreowania i przekształcania otaczającego nas świata. Nam pozostaje rola biernych odbiorców.