Test myszy Dream Machines DM1 Pro S: przyczajony Omron, ukryty Pixart
Mysz polskiej marki Dream Machines, DM1 Pro S, to świetna propozycja dla wymagających użytkowników. Łączy stonowany wygląd ze świetnymi parametrami pracy i niewygórowaną ceną.
16.08.2017 09:14
W poszukiwaniu ideału
W pierwszej polskiej encyklopedii – XVIII-wiecznym dziele pod tytułem "Nowe Ateny" – znajdziemy hasło smok. Towarzyszy mu opis: smoka zabić trudno, ale starać się trzeba. Z myszkami jest podobnie: ideałów nie ma, ale warto dołożyć starań, by się do nich zbliżyć.
Polska marka Dream Machines udowadnia swoją flagową myszką – DM1 Pro S – że traktuje to wyzwanie poważnie, choć na pierwszy rzut oka nic nie zdradza, z jak dobrym sprzętem mamy do czynienia.
Minimalizm w dobrym stylu
Znacie japońską markę Muji? To zen w komercyjnej pigułce: marka bez marki, z naciskiem na prostotę, jakość i użyteczność. Trzymając w dłoni pudełko z DM1 Pro S można odnieść wrażenie, że projektował je ktoś z Muji.
Żadnych fajerwerków – ot, minimalizm. Ale nie ten wydumany spod znaku Jony'ego Ive'a, który ze wzrokiem bitego spaniela i wzruszeniem w głosie będzie przez pół godziny opowiadał o doskonałości bielszego odcienia bieli. To minimalizm taki… po prostu – bez dorabiania ideologii i piętnastu ukrytych znaczeń.
Białe pudełko, nazwa producenta i modelu, fotka myszki, z tyłu specyfikacja w dwóch językach. Nagroda Red Dot Design Award za opakowanie raczej trafi do kogoś innego, ale potencjalny użytkownik dowie się bez otwierania wszystkiego, co potrzeba.
W środku podobnie. Żadnych atłasów, wydumanych wytłoczek i czarowania "doświadczeniem użytkownika" z pierwszego kontaktu z produktem. Myszka, zwinięty kabel, naklejka z zapasowymi ślizgaczami i instrukcja, wyglądająca jak ksero ksera. To zarzut? W żadnym wypadku. Dobry sprzęt nie musi niczego udawać ani nadrabiać błyskotkami – broni się sam.
Znany kształt DM1 Pro S
Jeśli kształt myszki DM1 Pro S wyda się wam znajomy, będziecie mieli ku temu co najmniej dwa dobre powody. Pierwszym będzie wcześniejszy model Dream Machines, DM1 Pro – z nazwą niczym nazwisko bohatera filmu "Chłopaki nie płaczą", czyli bez "S".
Chłopaki nie płaczą - "psikutas" bez "s"
Nowszy model pod względem wymiarów i wyglądu jest identyczny z poprzednikiem, co przywołuje drugi powód, dla którego kształt może wydawać się znajomy – zarówno DM1 Pro, jak i DM1 Pro S wydają się zdradzać – jak to się ładnie określa – głęboką inspirację kształtem jednego z modeli SteelSeries. No cóż, koło już wynaleziono, nie ma sensu wymyślać go na nowo. Ukłonem w stronę użytkowników jest przy tym możliwość wyboru myszki z wykończeniem matowym (jak na zdjęciach) lub błyszczącym.
Sensor Pixart PMW3360
To, co naprawdę istotne, jest jednak niewidoczne dla oczu. Zacznijmy od kwestii najważniejszej, czyli sensora. W porównaniu z poprzednim modelem, DM1 Pro S to wejście na wyższy poziom – Pixart PMW3360 to najwyższa półka tego, co możemy znaleźć w myszkach.
Pod przyciskami znajdziemy przełączniki Omrona z gwarantowaną żywotnością, sięgającą 20 mln kliknięć. Przeliczając to na praktykę: bardziej martwcie się osteoporozą, niż tym, że coś w myszce przestanie działać. No chyba, że wytrą się ślizgacze, ale na tę okoliczność mamy przecież zapas. I – na wszelki wypadek – 2-letnią gwarancję.
Co z tym kablem?
Tym, do czego można się przyczepić, jest za to kabel. Co z tego, że zakończony pozłacaną wtyczką, jeśli oplot – wbrew deklaracjom producenta - mógłby pełnić rolę wizytówki zespołu Sztywny Pal Azji. Zamiast miękkości sweterka wypranego w Cocolino mamy tutaj toporność rodem z zawieszenia od Kamaza.
Niby detal, ale jeśli lubimy wyższą czułość myszki i z jakiegoś powodu nie możemy ukryć porządnie kabla, tylko mamy pod ręką wijące się sploty, zbyt sztywny przewód może irytować.
DM1 Pro S: testujemy mysz w działaniu
Wszystko to jednak jest jedynie wstępem do kluczowej kwestii, czyli tego, jak DM1 Pro S sprawdza się w działaniu. A sprawdza się dokładnie tak, jak powinna i jak można po niej oczekiwać: wyśmienicie.
Pixart PMW3360 to top topów i korzystając z DM1 Pro S po prostu czujemy tę precyzję. Jeśli mamy wystarczająco dobrą koordynację albo jesteśmy neurochirurgiem i właśnie przygotowujemy się do pierwszej operacji, nic nie stoi na przeszkodzie, by ustawić sobie DPI na 12 000 i poruszać kursorem po pikselu. Da się. Jeśli przeskoczy o dwa, miejmy pretensje do siebie, bo problemem będą nasze mięśnie, a nie sensor – technologia sprawuje się tu bez zarzutu.
Gracze będą zadowoleni
DM1 Pro S to mysz opracowana z myślą o graczach i skrojona pod ich potrzeby. Nie doświadczymy tu zatem predykcji ani akceleracji. Ruch kursora jest wynikiem ruchu naszej dłoni, a nie wypadkową obliczeń algorytmu. LOD ustawiony na 1,8 mm również wydaje się optymalną wartością – kursor porusza się dokładnie wtedy, gdy tego chcemy i nie opuszcza nas wrażenie, że mamy nad nim idealną kontrolę.
Potwierdza to mój ulubiony test na kawałku pleksy, na którym poległa już niejedna myszka, nie wyłączając tych, które producent określa mianem magicznych. DM1 Pro S, choć najlepiej działa na firmowej lub jakiejkolwiek innej podkładce, łyka takie testy jak młody pelikan – bez zastanowienia i problemu.
Stonowane wzornictwo
Jest jeszcze jedna kwestia, za sprawą której mysz DM1 Pro S bardzo przypadła mi do gustu. To ucieczka od taniego efekciarstwa. Łatwo jest zaprojektować myszkę, wyglądającą jak przyczajony Deceptikon, który gdy odwrócisz wzrok nagle odgryzie ci rękę. Jednym wychodzi to lepiej – jak w świętej pamięci serii Mad Catz, innym gorzej, ale zazwyczaj jest to dość tani chwyt. Podobnie jak umieszczenie pod obudową miliona diodek, przez które mysz wygląda jak świąteczna choinka.
Głupie przysłowie głosi, że o gustach się nie dyskutuje. To bzdura – warto i należy dyskutować, a DM1 Pro S trafia w mój gust idealnie. Jest niepozorna, ale doskonale leży w dłoni, niezależnie od tego, jaki chwyt preferujemy. Podświetlane są jedynie obrzeża scrolla i logo producenta, które zresztą jest dość skutecznie zasłaniane dłonią, nie rzuca się w oczy i nie rozprasza wieczorami (a zarazem – jako delikatna poświata – pozostaje widoczne i spełnia swoją rolę informowania o wybranym DPI).
Tym, czego nie byłem w stanie sprawdzić, jest trwałość matowej powłoki. Ponad miesiąc testów – a korzystałem z myszki DM1 Pro S jako z podstawowego gryzonia zarówno do pracy, jak i do gier – nie zostawił na niej żadnego śladu. Po przetarciu ciemniejszych plam w miejscu, gdzie myszka ma stały kontakt z dłonią, DM1 Pro S wygląda jak wyjęta z pudełka. To jednak opinia po miesiącu – trudno mi wyrokować, jak matowa powłoka zachowa się po dłuższym czasie, choć dotychczasowe doświadczenia napawają optymizmem.
DM1 Pro S: mysz warta uwagi
Ocena myszki nie odbiega od opisywanych powyżej wrażeń. Pod względem wyglądu DM1 Pro S jest niepozorna aż do granicy przeciętności. Pod względem dodatkowych funkcji nie oferuje niczego. Nie zachwyci również zwolenników błyskotek.
Jeśli jednak szukacie solidnego, niezawodnego narzędzia, pod względem technologii oferującego najwyższą półkę, nie będziecie rozczarowani. Dodatkowym atutem jest również cena: oferowana przez polską firmę, a zatem z polskim wsparciem i realizowaną na miejscu gwarancję mysz jest zarazem – z ceną 219 zł – jednym z najtańszych gryzoni z sensorem PMW3360, sprzedawanych na polskim rynku.
Szukasz dobrej myszki do gier w rozsądnej cenie? Weź DM1 Pro S pod uwagę – warto.