To jej "zawdzięczamy" współczesną kuchnię. Małą i... zacofaną?
Z okazji Dnia Kobiet przypominamy austriacką architektkę, która stworzyła nasz sposób myślenia o kuchni. Odbija się to na samym miejscu, ale i sprzętach, z których w niej korzystamy.
08.03.2021 | aktual.: 06.03.2024 22:22
Świat skrojony jest pod mężczyzn, bo to oni głównie go tworzą. Czasami widać to gołym okiem, czasami trzeba się dokładnie przyjrzeć.
Dobrym przykładem może być Szwecja. W tamtejszym mieście Karlskoga najpierw odśnieżano ulice, dopiero potem chodniki. Po uwagach aktywistów zajmujących się walką o równouprawnienie, radni postanowili zmienić ten schemat. Efekty ich zaskoczyły.
Ten prosty przykład pokazuje, czym skutkują luki w danych dotyczących płci. Nikt przecież nie chciał celowo zrobić krzywdy pieszym, wśród których więcej jest kobiet - bo np. odprowadzają dzieci do przedszkola. Po prostu męska perspektywa zza kierownicy podpowiadała, że właśnie tak wygląda świat. Jeżdżący rządzący uznali, że najpierw ulice muszą być odśnieżone. Skoro oni tak dojeżdżają do pracy, to pewnie wszyscy tak robią, i dlatego trzeba się tym zająć.
Podobnych luk jest wiele - właśnie dlatego, że miasta najczęściej budują lub nimi zarządzają mężczyźni. Ale w przypadku kuchni mamy zupełnie inną historię.
Zobacz także
Twórczyni frankfurckiej kuchni, modelu, który przyjął się w polskim (i nie tylko) budownictwie i powszechny jest po dziś dzień, była kobietą. To jej zawdzięczamy to, jak wyglądają nasze kuchnie. I związane z tym konsekwencje - także te technologiczne.
Margarete Schütte-Lihotzky wprawdzie sama nie gotowała. Jej perspektywa była perspektywą architektki, a nie gospodyni domowej. W swoich badaniach oparła się jednak o własną analizę prac kobiet w kuchni.
Niemcy po I wojnie światowej zmagali się z problemem małej liczby mieszkań dla rosnącej grupy chętnych. To właśnie we Frankfurcie powstało 10 tys. mieszkań, w których wykorzystano pomysł architektki. Z czasem pomysł dotarł do Związku Radzieckiego. Również w Polsce przyjęto, że kuchnia ma być niewielka, podręczna, w teorii ułatwiająca życie.
W modelu Schütte-Lihotzky nie tylko teoria, ale praktyka to zakładała. W swoim projekcie wymagała instalacji choćby gazowych kuchenek, które wówczas wcale nie były standardem.
Architektce zależało na tym, aby gospodynie domowe mogły w jak najkrótszym czasie wykonać swoje domowe obowiązki. Zaoszczędzone w ten sposób godziny miały zostać przeznaczone na pracę w fabryce.
Dziś może brzmieć to szokująco, ale wówczas był to bardzo emancypacyjny rezultat. Zarobkowa praca kobiet oznaczała większą niezależność od mężczyzn.
Z perspektywy czasu różnie ocenia się konsekwencje takiego podejścia. Nawet jeśli kobiety zyskały więcej minut i godzin, to niewielka kuchnia umocniła patriarchalne skojarzenia, stając się miejscem wyłącznie dla niej.
Zwróciła na to uwagę choćby Aleksandra Gordowy w swojej książce "Codzienność nudy. Dom jako przestrzeń produktywna i nieproduktywna". Niewielka, wąska kuchnia nie jest miejscem, w którym gotować może cała rodzina - mąż, żona, dzieci. Wręcz przeciwnie, im więcej osób, tym więcej zamieszania.
"Nowoczesna kuchnia", jak nazwano projekt Schütte-Lihotzky, warto ocenić nie tylko z perspektywy społecznej, ale właśnie technologicznej.
Przez lata wszystko szło w tym samym kierunku. Sprzęty były duże, więc producenci musieli robić wszystko, by zmniejszać ich rozmiary. Dobrym przykładem jest mikrofalówka.
Pierwsze kuchenki były duże i ciężkie - potrafiły ważyć nawet do 300 kg. Na dodatek były drogie. Pierwszy polski model, Agata, był produkowany od 1965 roku w zakładach wojskowych RAWAR i ważył... 150 kg.
Dopiero dwa lata później Amerykanie opracowali domową wersję sprzętu. Ten trafiał pod strzechy, ale niezbyt szybko. W 1986 roku raptem ok. 25 proc. rodzin w USA posiadało kuchenkę mikrofalową. Do Polski moda przyszła w latach 90.
Można więc powiedzieć, że dopiero od 30 lat korzystamy z miniaturowych sprzętów, dopasowanych do niewielkich kuchenek. To zapewne nie przypadek, że nawet dziś Xiaomi w akcesoriach kuchennych nie ma np. piekarnika, ale ma niewielką kuchenkę indukcyjną czy malutkie, poręczne czajniki elektryczne.
Myślenie o kuchennym gadżecie, który musi zmieścić się w niedużym pomieszczeniu, dalej jest stosowane. Nic dziwnego, bo małe mieszkania są w "modzie" - choć to raczej konieczność podyktowana ceną za m2, a nie faktycznym wyborem młodych.
Tyle że producenci sprzętu chcą też inaczej myśleć o kuchni. Dobrym przykładem jest Samsung, który zapowiedział niedawno modułowe lodówki - tradycyjny prostokąt można łączyć, tworząc pojemne kombinacje. Co ważne, urządzenia mają nie tylko chłodzić, ale też - a może już przede wszystkim? - dobrze wyglądać.
Nie jest to jednak sprzęt do kuchni frankfurckiej i do jej naśladowców. Istnieje ryzyko, że małe kuchnie zostaną w technologicznym tyle. Nie są już powodem, dla których producenci się dostosowują. Ci myślą o mieszkaniu inaczej. Niestety mieszkańcy domów i bloków w starym stylu nie mogą z tych nowinek korzystać.
Można więc powtórzyć za Aleksandrą Gordowy, że potrzebujemy nowego myślenia o mieszkaniach i domach: nie mogą to być miejsca służące wyłącznie wykonywaniu obowiązków. To jednak niezwykle trudne, więc grozi nam pozostanie w niewielkich kuchniach, bez nowoczesnych i interesujących gadżetów.