Uważaj na licencję. Naruszenie może kosztować nawet 2 tys. zł!
Gdzie kończy się słuszna troska o własność intelektualną, a zaczyna copyright trolling? Granica bywa bardzo cienka, czego przykładem jest przypadek pewnej polskiej firmy.
Nie czytamy umów
Czytacie uważnie wszystkie umowy, regulaminy i licencje, podsuwane wam przez różne aplikacje i serwisy internetowe? Mogę się założyć, że nie. Sam również tego nie robię i chyba nie znam nikogo, kto mógłby z czystym sumieniem przyznać, że przeczytał wszystko, na co kiedykolwiek się zgodził.
Nic dziwnego. Objętość różnych regulaminów i licencji jest tak duża, że – gdybyśmy traktowali je z należytą powagą – nasze życie upływałoby na tej, jakże mało porywającej, lekturze.
Zazwyczaj zakładamy albo brak złej woli ze strony dostawców różnych usług, albo sądzimy, że ktoś przeczytał to wszystko wcześniej i – gdyby znalazł coś niepokojącego – sprawa zostałaby odpowiednio nagłośniona (pamiętacie prehistoryczne i niewinne w czasach Google Echo i Alexy kontrowersje, związane z Kinectem?). I zazwyczaj mamy w tym przekonaniu rację.
Pułapka na użytkowników?
Problem pojawia się w tych nielicznych przypadkach, gdy jest inaczej. Wygląda na to, że potencjalnie niebezpieczny dla użytkowników zapis znalazł się w licencji oprogramowania Quick.Cms, udostępnianego przez polską firmę OpenSolution. Quick.Cms to narzędzie, pozwalające na łatwe stworzenie strony internetowej i zarządzanie jej treścią. Oprogramowanie jest dostępne w wersji płatnej i darmowej, a darmowa ma ograniczenia, dotyczące modyfikacji tzw. stopki – elementu strony, zawierającego informacje o autorze.
Trudno dziwić się twórcom oprogramowania: udostępniają efekt swojej wieloletniej, ciężkiej pracy za darmo i mają prawo oczekiwać, że informacja o autorstwie zostanie zachowana. Intencje są tu oczywiste – użytkownik otrzymuje coś bezpłatnie, ale wiąże się to z niewielkimi ograniczeniami, zapewniającymi twórcy reklamę. To – jak sądzę – nie powinno budzić i raczej nie budzi żadnych kontrowersji.
W czym zatem tkwi problem? Jest nim zapis w licencji, dotyczący jakiejkolwiek modyfikacji stopki. Nie chodzi tu o jej ukrycie czy usunięcie informacji o autorstwie, ale o najdrobniejszą nawet ingerencję, która nie zmienia treści ani czytelności tej informacji. Dziennik Internautów, który jako pierwszy opisał i nagłośnił tę sprawę, interpretuje ten fakt jako możliwą pułapkę, zastawioną na użytkowników.
Użytkownik łamiący licencję jest cenniejszy
Działania twórców CMS-a, którzy – jak podaje DI - w sposób zorganizowany wyszukują naruszenia licencji i reagują na nie żądaniem zapłaty 2 tys. złotych, wydają się to potwierdzać. Wynika z tego ostrożnie stawiany zarzut, że klient łamiący licencję jest w takim przypadku cenniejszy od uczciwego, a wyszukiwanie naruszeń może stać się istotnym źródłem dochodu. W takim przypadku częste łamanie licencji przez użytkowników staje się korzystne dla autorów oprogramowania, a stąd tylko krok dzieli nas od copyright trollingu.[block position="indent_right"]7259[/block]
Dużo w tej sprawie jest domniemywań i interpretacji. Nic dziwnego, bo opisane działania mieszczą się przecież w literze prawa, a cała sprawa jest delikatna. Nie sposób odmówić autorom oprogramowania prawa do dysponowania nim w dowolny sposób, reklamowania się poprzez darmową wersję swojej usługi czy wymagania od użytkowników, by przestrzegali licencji.
Chodzi o coś innego: o towarzyszące temu intencje. Jeśli zapis w regulaminie rzeczywiście powstał nie jako zabezpieczenie praw autorów, ale jako pułapka na nieostrożnych użytkowników, to takie praktyki zasługują na potępienie. Nie to jest jednak naszym celem – oceny moralnych aspektów takiej sytuacji każdy może przecież dokonać sam. Chodzi jednak o coś innego – o ostrzeżenie potencjalnych sprawców naruszeń licencji i zwrócenie uwagi na fakt, że nawet drobna ingerencja w wygląd stopki tego CMS-a może użytkowników bardzo drogo kosztować.
Jak uniknąć pułapki?
Warto przy tym wspomnieć, że przed laty podobne problemy dotyczyły użytkowników jednego z polskich serwisów z mapami. O ile korzystanie z niego było bezpłatne, to umieszczenie na własnej stronie fragmentu mapy nie za pomocą udostępnionych przez właścicieli serwisu narzędzi, ale np. w formie statycznego obrazka, skutkowało horrendalnie wysokimi roszczeniami.
Dlatego warto zwracać uwagę na to, z jakich usług i w jaki sposób korzystamy. Choć typowa w takich przypadkach rada „trzeba czytać umowy” jest bez wątpienia słuszna, to – do czasu, aż te będą krótkie i pisane ludzkim językiem, a nie prawniczą nowomową – wydaje się całkowicie oderwana od rzeczywistości.
Z tego powodu warto nagłośnić tę sprawę, mając zarazem nadzieję, że ograniczy to liczbę użytkowników, którzy nieświadomi i bez złych intencji naruszyli warunki licencji. Bo przecież o to zarówno użytkownikom, jak i uczciwym autorom oprogramowania powinno chodzić.