Wybory 2020 to ostateczny koniec "elektoratu beki". Żadne "Menelowe plus" już nie pomoże

Wybory 2020 to ostateczny koniec "elektoratu beki". Żadne "Menelowe plus" już nie pomoże

Wybory 2020 to ostateczny koniec "elektoratu beki". Żadne "Menelowe plus" już nie pomoże
Adam Bednarek
29.06.2020 11:01, aktualizacja: 15.01.2022 16:49

Głosowali, żeby było śmiesznie. Dziś praktycznie już ich nie ma. To dowód na to, że w polskiej polityce żarty się skończyły. I że internet rzeczywistości nie zmieni.

Postulat "Menelowe+" podbił internet. Zaczęły powstawać memy i wydarzenia na Facebooku. Absurdalne hasło, rzucone w trakcie debaty prezydenckiej, sprawiło, że o Stanisławie Żółtku zaczęło robić się w Polsce głośno.

Jednak dziesiątki memów to jeszcze nie nadzieja na dobry wynik wyborczy. Tyle że Stanisław Żółtek, jako jedyny kandydat, doczekał się zaproszenia do… Kanału Sportowego. To nowa youtubowa platforma, za którą stoi Mateusz Borek, Tomasz Smokowski, Krzysztof Stanowski i Michał Pol. Niektórzy mówią, że jest rewolucją na polskim rynku - w końcu rzadko kiedy dwóch bardzo popularnych telewizyjnych ekspertów rozstaje się z dużą stacją, by skupić się na youtubowej działalności. A tak było w przypadku Borka i Smokowskiego, którzy wcześniej pracowali w Polsacie.

W jednym z programów udział Żółtka zapowiedział Krzysztof Stanowski. Zaproponował, że jeśli filmik zdobędzie odpowiednią liczbę "łapek w górę", to kandydat otrzyma zaproszenie.

Polityk? Nie, to "fenomen społeczny"

Lajki posypały się błyskawicznie. Kilka dni później Żółtek jako jedyny polityk wystąpił w Kanale Sportowym i zapowiedział odzyskanie Lwowa. Filmik zdobył przeszło 300 tys. wyświetleń i sporo pozytywnych komentarzy.

STANISŁAW ŻÓŁTEK - HEJT PARK W DOBRYM SKŁADZIE #45

Stanowski argumentował, że Żółtek może pojawić się na kanale, mimo że ten ma stronić od polityki. Po prostu wieloletni działacz Unii Polityki Realnej (tej samej partii, której przewodził Janusz Korwin-Mikke) to nie do końca typowy polityk, a raczej - "fenomen społeczny".

Tak czy siak, Żółtek był przecież kandydatem i dzięki swojemu żartobliwemu, publicystycznemu określeniu dostał się na kanał, który obserwuje przeszło 260 tys. użytkowników. Niezła platforma wyborcza.

Antysystemowi, ale dla żartu

Przy okazji wielu wyborów mieliśmy do czynienia z takimi "fenomenami społecznymi". Nie chodzi tutaj o kandydatów celujących w "elektorat gniewu" - jak Janusz Palikot, Paweł Kukiz czy Szymon Hołownia. Owszem, kandydaci "dla beki" też są "antysystemowi", ale bardziej niż ich poglądy funkcjonuje wizerunek. Jedynym powodem, dla którego się na nich głosuje, jest to, że ma być śmiesznie.

Przez lata takim kandydatem był Janusz Korwin-Mikke. Niby miał zaplecze w postaci antysystemowców i wolnorynkowców, ale nie da się ukryć, że nie tylko to zapewniało mu tak olbrzymią popularność w internecie.

Korwin-Mikke zdawał sobie sprawę, że specyficzny wizerunek i kontrowersyjne wypowiedzi mogą przyciągnąć tych, którzy szukają niepoważnej alternatywy. Wyborców próbował pozyskać na Intel Extreme Masters czy festiwalu fantastyki Pyrkon, chętnie pozując do zdjęć, które natychmiast stawały się memami.

Żółtkowi "bekowość" pozwoliła wyjść poza niszę, ale sukcesu wyborczego nie zapewniła. 0.23 proc. to wynik marny. Niby trochę lepiej jest wśród osób pomiędzy 18 a 29 rokiem życia - 0.8 proc. - ale nadal nie jest to poważny rezultat. Co najlepiej pokazuje, że na żartach daleko się nie zajedzie.

Żarty się skończyły

To dużo mówi o polskiej demokracji. Dla wyborców żarty już się skończyły. Dawni zabawni antysystemowcy zamiast rozwalać stary ład od środka, zajęci byli drzemką. Jeśli już ktoś głosował przeciwko komuś, to na kandydatów, którzy mogą przyczynić się do zmian. Albo przyciągają, niestety, radykalnymi postulatami. Sytuacja, że do Sejmu wchodzi ktoś, kto robi sobie ze wszystkiego podśmiechujki, pewnie nam nie grozi. I to raczej dobra wiadomość.

Obraz

Z drugiej strony w dawnych dyskusjach fantazjowano o kandydacie z internetu. Niezależnej osobie, która porwie tych dotychczas nie głosujących. O kimś, kto przełoży popularność z sieci na rzeczywistość. Wielokrotnie lajki i udostępnienia przegrywały jednak z tym, że jakiś inny kandydat pojawiał się regularnie w telewizji lub był na ustach publicystów.

Trudno wyobrazić sobie, żeby we współczesnym internecie ktoś miał szansę na sukces wyborczy. Żyjemy w epoce fake newsów, sponsorowanych kampanii i tajemniczych algorytmów. Sieć stała się polem bitwy, na którym wykorzystuje się analityczne narzędzia i olbrzymie pieniądze. Wystarczy zobaczyć, jak działają Rosjanie, którzy próbują za pomocą wpisów w mediach społecznościowych manipulować społeczeństwem.

Są w sieci całą dobę, siedem dni w tygodniu. I nie ma powodu, by twierdzić, że inne strony działają biernie. W takich warunkach "bekowy" kandydat, który swoją popularność zdobywa wyłącznie memami, nie ma szans, by się przebić.

Rzecz jasna nie twierdzę, że szkoda, iż takim kandydatem Stanisław Żółtek się nie okazał. Jego poglądy i wizja Polski nie mają znaczenia. Jest on ciekawym przykładem, że dawne wyobrażenie internetu i jego wpływu na politykę definitywnie przeszło do historii.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)