Wybory przez internet? Będzie nam wygodniej, ale poza tym nic się nie zmieni
Owszem, choćby z tego powodu, że wszystko załatwimy w góra dwie minuty, warto e-wybory zrobić. Tylko niech nikt nie nastawia się, że głosowanie przez Internet odmieni polski parlament.
31.05.2014 | aktual.: 10.03.2022 11:15
Frekwencja w ostatnich eurowyborach była niezaskakująco niska. Niezaskakująco, bo chyba wszyscy polityczni eksperci podkreślali, że zabraknie chętnych do wybrania europosłów. Nasze trochę ponad 23% to najniższy wynik w Europie, choć średnia frekwencja też wysoka nie była – w całej Unii Europejskiej wyniosła 43,11%.
Dyskusje o słabej frekwencji spowodowały, że znowu odżył pomysł e-wyborów. Damian Tomczyk, w artykule na portalu money.pl, wysnuł więc ciekawą, spiskową tezę. Głosowań przez Internet nie ma, bo straciliby polityczni giganci – PO i PiS – a zyskała na tym Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikkego.
Strach przed zmianą?
Czyli polityka, który w Sieci cieszy się najwyższym poparciem. I nie, wcale nie mamy na myśli tutaj liczby memów, choć tych faktycznie nie brakuje.
Zostawmy kwestie techniczne, bo wydaje się, że za kilka lat e-głosowanie chcąc nie chcąc zostanie wprowadzone. Na pewno za jakiś czas powstaną systemy, które będą bezpieczne i pozwolą na anonimowe oddanie głosu.
Tylko czy faktycznie dojdzie wówczas do przetasowań na polskiej scenie politycznej?
Oczywiście, że nie
Zdaniem Wojciecha Jabłońskiego ważniejszy stałby się głos młodych wściekłych, niezadowolonych. - Takie osoby miałyby ułatwione zadanie, bo to są ludzie, którzy nie chodzą, nie czytają, ale na pewno klikają - ocenia. - To mogłoby wzmocnić nowe elementy na scenie politycznej, tak jak było w przypadku Janusza Palikota i Janusza Korwin-Mikkego
Niestety trudno jest się zgodzić ze zdaniem politologa. Owszem, łatwiej jest wejść na specjalną stronę niż pójść do lokalu wyborczego. Łatwiej kliknąć myszką niż dopisać się do spisu wyborców, znajdując się w innym miejscu zamieszkania. Takie problemy mają dzisiejsi studenci, czyli grupa, o której wspomina Jabłoński.
Sęk w tym, że ten, kto jest wkurzony i naprawdę chce radykalnych zmian, na wybory i tak chodzi. To samo można powiedzieć o „twardym elektoracie” każdej z partii. Nieważne gdzie, nieważne kiedy – wszyscy chętni idą.
Czy głosowanie w Sieci spowodowałoby, że nagle podniesie się frekwencja? Niekoniecznie. Ludzie nie chodzą przede wszystkim dlatego, że im się nie chce. A bierze to się stąd, bo nie mają na kogo głosować. Nie widzą żadnej sensownej alternatywy. Stąd taka duża liczba nieważnych głosów, stąd też ponad 70% uprawnionych do głosowania Polaków pozostało w domach.
Nie oszukujmy się – oddanie głosu w wyborach to nie jest wielki wysiłek. W niedzielę wychodzimy do sklepu, do Kościoła, na spacer. Przy okazji można zajrzeć do lokalu, który przeważnie znajduje się w naszej okolicy. Ten kto chce, robi to.
Tyle że większość nie chce i głosowanie przez Internet tego nie zmieni
Dla osób niezainteresowanych bądź zmęczonych polityką, to wciąż będzie jakaś dodatkowa aktywność, której oni nie chcą i nie potrzebują. Działanie z góry skazane na porażkę, bo przecież „mój głos nic nie zmieni”.
A nawet jeżeli przekonamy takiego osobnika, że każdy głos się liczy, to wówczas pada pytanie: „ale ja nie mam na kogo głosować”. Oczywiście możemy dalej namawiać lub nawet agitować, tak samo jak robimy to teraz.
Czy jest to skuteczne? Zerknijmy na frekwencję – raczej nie.
No więc e-wybory także niczego nie zmienią. Każde głosowanie wymaga od nas jakiejś aktywności, zaangażowania. Trudno wymagać tego od osób, które polityką gardzą, nie interesują się i nie mają o niej żadnej wiedzy. Dla nich to i tak bez sensu i bez znaczenia.
Ludzie, którzy nie lubią piłki nożnej, nie zaczną jej oglądać tylko dlatego, że mecze dostępne są w Sieci za darmo. Tak samo będzie z wyborami – co z tego, że można wejść na stronę i wybrać kandydata, skoro w tym samym czasie można dalej siedzieć na Fejsie i dalej nie interesować się niczym?
Pewnie, że idea głosowania przez Internet jest sensowna, słuszna i dla głosujących szalenie wygodna. Tylko to nic nie zmieni. Jeżeli chcemy wysokiej frekwencji, muszą zmienić się politycy. Z tym żadna technologia sobie nie poradzi.