"Złodzieje contentu". Wardęga walczy z portalem o swoje pieniądze – i jest skuteczny!
Nie wiemy, czy Sylwester Wardęga wygrałby wybory samorządowe, ale jako obrońca (własnych) praw autorskich radzi sobie naprawdę nieźle.
14.11.2014 | aktual.: 10.03.2022 10:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Adam Bednarek pisze, że vlogerów jeszcze czeka długa droga do polityki. Wyborów żaden w najbliższym czasie raczej nie wygra. Ale i tak nie ma wątpliwości, że jak na skromne internetowe warunki Sylwester Wardęga to potęga. Jego filmiki oglądają dziesiątki milionów internautów, nie tylko polskich, a na jego konto prawdopodobnie wpływają już całkiem przyzwoite sumy.
Jutuber broni praw autorskich. Własnych, oczywiście
A kiedy ktoś narusza jego prawa autorskie, kopiując jego filmiki, od razu rusza do walki. Absurdem byłoby oczywiście ściganie internauty, który wrzuci psa-pająka na swój kanał, ale co jeśli filmik przerzucany jest z YouTube'a na Wrzutę, a następnie ląduje na dużym portalu, należącym do tego samego właściciela co Wrzuta? To już poważna sprawa, bo Wardęga nie zarabia na swoim filmiku umieszczonym na Wrzucie. Zarabia na nim właściciel tego serwisu.
Mutant Giant Spider Dog (SA Wardega)
Nie dziwię się, że jutuber ruszył do akcji. Jak donoszą Wirtualne Media, Wardęga potraktował bardzo ostro Wirtualną Polskę, która wycięła mu właśnie taki numer: w swoim artykule umieściła wideo z psem-pająkiem z Wrzuty.
"Wirtualna Polska i Wrzuta we wszystkich artykułach o moim filmie musiała ukraść film na swój player i co więcej wrzucić tam swoje reklamy. Jak chcecie zarabiać, to róbcie swoje filmy, j.... złodzieje" – napisał na Facebooku jutuber.
Czy takie akcje są skuteczne? I tak, i nie
Czy z dużym portalem da się wygrać? Tak, przynajmniej częściowo. Po interwencji Wardęgi z WP znikł cały artykuł, w którym był pies-pająk z Wrzuty. Ale z samej Wrzuty filmik nie znikł. Wciąż można go tam znaleźć i ma ponad 200 tys. odtworzeń. Przed nim pojawia się reklama i informacja, że "dzięki reklamie oglądasz wszystko za darmo". Wardęga z tej reklamy oczywiście nie czerpie żadnych profitów.
Problemy jutubera nie kończą się jednak na Wrzucie i Wirtualnej Polsce. "Co miesiąc moje filmy są kradzione na player Facebooka i całkiem pewny mogę powiedzieć, że robią tam grubo ponad 100 mln wyświetleń" – skarżył się wcześniej Wardęga, dodając, że jeśli Facebook reaguje, to i tak za późno.
A wielu internautów pewnie kręci głową ze zdziwieniem, patrząc, jak jutuber zachowuje się dokładnie tak, jak wszyscy artyści, którzy tracą na piractwie: walczy o swoje, używając bardzo mocnego słowa "kradzież". Na dodatek musi to robić bez wsparcia ZAiKS-u czy podobnej organizacji. To, że jest skuteczny, mnie nie dziwi – o zarobionych przez niego milionach (a przynajmniej setkach tysięcy) krążą już legendy. Łatwo sobie wyobrazić, że jeśli nie spełni się jego grzecznej prośby o usunięcie, co tu dużo mówić, spiraconego filmiku, następnym krokiem będzie spotkanie w sądzie.
Tyle tylko że Wardęga stanął właśnie przed tym samym problemem co każdy artysta, który traci na piractwie: co z tego, że odetnie hydrze jedną głowę, skoro za chwilę wyrosną następne? Jego filmiki były, są i będą kopiowane, a jeśli będzie chciał ścigać każdego, kto to czyni, prawdopodobnie przestanie mu za chwilę wystarczać czasu na produkowanie kolejnych materiałów.