10 niesamowitych eksperymentów na własnym organizmie
O odwadze naukowców graniczącej niemal z szaleństwem pisaliśmy wielokrotnie. Temat jest jednak na tyle fascynujący, że postanowiłem do niego kolejny raz powrócić. Dziś 10 przykładów naukowców-ekscentryków, którzy dla dobra nauki nie wahali się uczynić samych siebie obiektem eksperymentów.
02.07.2012 | aktual.: 14.01.2022 09:37
O odwadze naukowców graniczącej niemal z szaleństwem pisaliśmy wielokrotnie. Temat jest jednak na tyle fascynujący, że postanowiłem do niego kolejny raz powrócić. Dziś 10 przykładów naukowców-ekscentryków, którzy dla dobra nauki nie wahali się uczynić samych siebie obiektem eksperymentów.
Autooperacja
15 lutego 1921 roku niejaki Evan O’Neill Kane z zapaleniem wyrostka robaczkowego wylądował na oddziale chirurgicznym szpitala w Pensylwanii. Usunięciem zbędnego organu miał się zająć nie lada fachowiec, bo sam ordynator. Sytuacja jak każda inna? Nie do końca, ponieważ to właśnie Kane był ordynatorem tego szpitala – ku osłupieniu personelu postanowił sam usunąć wyrostek.
Kazał położyć się na sali operacyjnej w pozycji półsiedzącej i przystąpił do dzieła. Zaaplikował sobie miejscowe znieczulenie z adrenaliny i kokainy i usunął wyrostek. Operacja trwała 30 minut. Po szybkiej rekonwalescencji już 14 dni później operował swoich pacjentów.
Po co to wszystko? Odważny lekarz chciał koniecznie wczuć się w rolę swoich podopiecznych, chcąc upewnić się co do działania miejscowego znieczulenia. 11 lat później, jako 70-latek, ponownie poddał się autooperacji - usunął sobie przepuklinę.
”Gdzie jest moja szubienica?!”
Nicolae Minoviciego, profesora medycyny sądowej Państwowej Szkoły Naukowej w Bukareszcie, fascynował temat śmierci przez powieszenie. Badał go dogłębnie, zbierając różnoraką dokumentację. To jednak mu nie wystarczało – postanowił za wszelką cenę dowiedzieć się, co czuje wisielec.
Zbudował w tym celu specyficzną szubienicę - w suficie nad łóżkiem umieścił bloczek, przełożył przez niego zakończony pętlą długi sznur, którego koniec trzymał w ręku i – położywszy się z głową umieszczoną w pętli - rozpoczął autoeksperyment. Po sześciu sekundach, gdy obraz stał się zamglony, a w uszach usłyszał gwizd – zaprzestał podduszania.
W następnej fazie badań poszedł jeszcze dalej – kazał swoim asystentom podciągnąć go, z pętlą na szyi, kilkadziesiąt centymetrów w górę. Gdy zabrakło mu powietrza i wybałuszył oczy, przerażeni pomocnicy spuścili profesora na podłogę. Skończyło się na szczęście jedynie długotrwałym bólem kręgów szyjnych. Mimo intensywnego poszukiwania „swojej szubienicy” – umarł wiele lat później śmiercią naturalną.
Uzależniające elektrowstrząsy
Niemiecki fizyk Johann Wilhelm Ritter znany jest światu jako odkrywca promieniowania UV, jednak obiekt jego fascynacji wiąże się z innym wynalazkiem. Mowa o ogniwie woltaicznym – protoplaście dzisiejszych baterii, wynalezionym przez Aleksandra Voltę. Ritter postanowił zbadać na własnym ciele, jakie reakcje wywołuje wynalazek włoskiego naukowca.
Gdy przykładał baterię do języka – czuł dziwny kwaśny posmak. Kiedy dotykał nią nosa – smarkał, gdy zaś przykładał ją do gałek ocznych – widział dziwne kolory. W swoich masochistycznych zapędach przykładał także ogniwo do genitaliów, a rezultaty były dla niego na tyle zadowalające, że w swoim dzienniku stwierdził: „Jutro chyba poślubię swoją baterię (w oryginale forma wierszowana: “Tomorrow I marry / i.e., my battery!”).
Gdy ból był zbyt duży, łagodził go opium, jednak testów badających reakcję nie zaprzestawał. Eksperymenty na własnym ciele przypłacił zdrowiem. Elektrowstrząsy odbiły się na jego wzroku, miał częste bóle głowy, drgawki mięśni, odrętwienia kończyn (ekstremum – tygodniowy paraliż ręki). Ogólne osłabienie organizmu utrudniło mu walkę z gruźlicą, którą przegrał w wieku 33 lat.
Wszystkożerca
Frederick Hoelzel od dziecka przejawiał dziwne skłonności żywieniowe. Bo nie jest standardem jedzenie kolb kukurydzy, trocin, korka, piór, azbestu czy łodyg bananów. Gdy lata później pracował na Uniwersytecie w Chicago, postanowił wykorzystać swój talent i zbadać, jak szybko substancje niekoniecznie uznawane za zjadliwe przechodzą przez układ pokarmowy.
Jego własny układ, ma się rozumieć. I tak żwir sprzed laboratorium przebył drogę od przełyku do końca układu w ciągu 52 godzin, stalowe kulki od łożyska – 80, zaś szklana stłuczka zaledwie 40. Najdłużej poszło mu z wydaleniem złotych nabojów, które opuściły jelita dopiero po 22 dniach. Z uwagi na specyficzną dietę (odżywiał się normalnie jedynie podczas świąt) naukowiec, zwany przez prasę człowiekiem kozą, był przeraźliwie chudy.
Spiderman
Allan Walker Blair, profesor Uniwersytetu Alabamy, pewnego pięknego dnia 1933 roku postanowił, że da się ukąsić jadowitemu pająkowi – samicy czarnej wdowy. Po co? Chciał zbadać reakcję organizmu na śmiertelny jad. Niby słusznie, ale w chwili, kiedy to robił, …takie badania były już przeprowadzone – uczynił to 12 lat wcześniej znany entomolog William Baerg.
Blair powtórzył jego wyczyn, tyle że iniekcja jadu trwała aż 12 sekund – dwa razy dłużej niż w przypadku poprzednika. Już kilka minut po ugryzieniu zaczął odczuwać skurcze mięśni i tracił oddech. W ciągu dwóch godzin znalazł się w szpitalu, gdzie na szczęście udało się go odratować. Gdy po tygodniu rekonwalescencji otrzymał wypis, stwierdził, że trudni porównać cierpienie, jakie przeszedł, z czymkolwiek innym i …zażądał od lekarza prowadzącego elektrokardiogramów, by mieć udokumentowane zachowanie serca w po zaaplikowaniu śmiertelnego jadu.
Igrając ze śmiercią
Joseph Barcroft, fizjolog z Uniwersytetu Cambridge, notorycznie kusił los. Eksperymenty, jakich dokonywał na własnym ciele, często aż nazbyt zbliżały go do cienkiej granicy między życiem a śmiercią – sam swoją działalność określał mianem „wycieczek na granicę”. Podczas I wojny światowej wraz ze swoim psem poddał się na ochotnika działaniu broni chemicznej – cyjanowodoru (kwas pruski; mimo że pies zdechł już po 95 sekundach, jego właściciel wyszedł z komory dopiero po 10 minutach).
Przez sześć dni przebywał w kapsule o ograniczonej zawartości tlenu (skończyło się zsinieniem całego ciała), ale jego najsłynniejsze badania dotyczyły wpływu mrozu na organizm. Całkowicie rozebrany spędził w mroźni blisko godzinę. Stwierdził, że po pewnym czasie zamiast zimna zaczął odczuwać gorąco: „Przyjemnie wygrzewałem się w mrozie”. Doświadczenie mogłoby się skończyć śmiertelną hipotermią, gdyby nie asystent naukowca, który – nie do końca świadomy jego działań – przerwał badawczy proceder, prowadzący prostą ścieżką z mroźni do kostnicy.
Kokaina była pierwszym anestetykiem miejscowym używanym w medycynie. Nie wszyscy pacjenci jednak reagowali na nią dobrze. Proktolog Edwin Katskee postanowił zbadać sprawę na własnej skórze. Nocą, 25 listopada 1936 roku, zażył dużą dawkę narkotyku i postanowił opisywać swój stan – z medycznego punktu widzenia – na ścianach. Dawka okazała się zbyt duża. Ostatnim, co napisał, było słowo „paraliż”, które płynnie przechodziło w ekspresyjną kreskę sięgającą aż do podłogi… Samobójstwo w imię nauki?
Dieta robaczana
XIX-wieczny sycylijski lekarz, Giovanni Battista Grassi, chciał udowodnić, że tasiemcem zarazić się można przez zjedzenie jego jajeczek. Spożył 100, które wcześniej sam wyhodował w warunkach laboratoryjnych. Dopiął swego - zaraził się. Testy były o tyle niewdzięczne, że przez rok musiał codziennie oglądać pod mikroskopem swoje ekskrementy w poszukiwaniu tasiemca…
Wrażliwość jąder
Londyńscy lekarze Herbert Woollard i Edward Carmichael postanowili zbadać kwestię odporności na ból. Ich obiektem badawczym były jądra, uznawane za jeden z najwrażliwszych organów. Zbyt wielu ochotników na króliki doświadczalne się nie zgłosiło, więc panowie musieli sami poddać się licznym próbom. Polegały one na przyczepianiu kolejnych odważników do worka mosznowego i badaniu reakcji organizmu. Ich wyniki opublikowano w naukowym czasopiśmie „Brain”. Nie zostało publicznie ogłoszone, który z nich poddał się próbom, a który tylko asystował.
"He’s got the Jack”
John Hunter był słynnym XVIII-wiecznym lekarzem. Do jego pacjentów zaliczali się między innymi Benjamin Franklin, Adam Smith i Lord Byron, był nawet osobistym chirurgiem króla Jerzego III. Hunter działał w okresie ogromnego rozwoju Londynu. W mieście rokrocznie przybywało ludzi.
Zmorą pacjentów Johna były choroby weneryczne – higiena nie szła w parze z rozrostem miasta, a według szacunków na 27 mężczyzn przypadała jedna prostytutka... Rzeżączka i syfilis zbierały żniwo. Pan Hunter postanowił z nimi walczyć, a żeby walka była sprawiedliwa – musiał najpierw dobrze poznać przeciwnika.
Dokonał samozakażenia i rozpoczął obserwację postępu choroby. Po co? Chciał udowodnić, że rzeżączkę i syfilis wywołują te same bakterie. Eksperymenty potwierdziły tę hipotezę, ale w badania wdarło się przekłamanie. Hunter nie wiedział, że pacjent, którego zarazki wstrzyknął sobie w prącie, zarażony był… obiema chorobami.
Źródło: Neatorama • Wikipedia • Cracked • Dittrick.blogspot • ag.arizona