Facebook this | recenzja filmu The Social Network
Od początku uważałem, że David Fincher niepotrzebnie zabrał się za film o takiej tematyce. Można było wyczuć pewien fałsz w działaniach reżysera tego kalibru. Ciągle czuję niesmak po obrzydliwie hollywoodzkim Benjaminie Buttonie, a najnowszy film poświęcony Facebookowi tylko utwierdzał w przekonaniu, że Fincher mierzy w jak najszerszą widownię, chce się przypodobać. Można byłoby to odpuścić jakiemuś przeciętnemu wyrobnikowi, ale nie twórcy Fight Clubu.
16.10.2010 10:05
Od początku uważałem, że David Fincher niepotrzebnie zabrał się za film o takiej tematyce. Można było wyczuć pewien fałsz w działaniach reżysera tego kalibru. Ciągle czuję niesmak po obrzydliwie hollywoodzkim Benjaminie Buttonie, a najnowszy film poświęcony Facebookowi tylko utwierdzał w przekonaniu, że Fincher mierzy w jak najszerszą widownię, chce się przypodobać. Można byłoby to odpuścić jakiemuś przeciętnemu wyrobnikowi, ale nie twórcy Fight Clubu.
Teraz, po seansie The Social Network, mogę spokojnie wrzucić powyższą tezę do kosza. David Fincher nie chce się wcale nikomu przypodobać i nie wystawia pomnika popularnemu portalowi społecznościowemu, a raczej próbuje ogarnąć jego fenomen, skupia się na bohaterach i ich drodze do pieniędzy. A forsa odgrywa w tej opowieści niesłychanie ważną rolę. Ekranowego Marka Zuckerberga poznajemy w momencie, kiedy ten już niemal stoi u progu wielkiej fortuny. Nie interesują nas wcześniejsze losy tego studenta Harvardu i reżyser doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Wiemy tylko tyle, że w życiu Zuckerberga istotną rolę grała Erica Albright - jego była dziewczyna i jeden z powodów powstania Facebooka. Nawiasem mówiąc, pierwsza scena filmu, w której para dyskutuje przy piwie, to prawdziwe mistrzostwo dobrego dialogu. Z samych tylko słów dowiadujemy się, jakim człowiekiem jest główny bohater.
A jak się okazuje, Mark Zuckerberg to naprawdę zimny drań. Z pozoru zapatrzony w siebie nerd, który nie potrafi pogodzić się z porażką, jak bycie odtrąconym przez kobietę. Z jego słów wiecznie bije cynizm, raz wynikający z kompleksów, innym razem z zazdrości. Prawdziwy Zuckerberg nie powinien jednak obrażać się na filmowców, ponieważ jego ekranowy odpowiednik posiada również drugie oblicze. A jest nim geniusz informatyczny i dobry przyjaciel, który gdzieś tam podświadomie chce czynić dobro. Początkowo nie byłem przekonany do występującego w tej roli Jessego Eisenberga, ale po seansie nie wyobrażam sobie już nikogo innego na tym miejscu. Zresztą cała obsada spisała się znakomicie, łącznie z Justinem Timberlake'em i Andrew Garfieldem.
The Social Network to film mocno przegadany, ale w tym tkwi jego siła. Pomimo ciągłych dialogów akcja posuwa się naprawdę błyskawicznie i można się mocno zdziwić, gdy już dobrniemy do końca. Tak szybko? A przecież jeszcze tyle wątków pozostało niedomkniętych. Oczywiście mamy do czynienia z historią na faktach, więc to i owo można sobie doczytać, ale wcale bym się nie obraził o dodatkowe pół godziny seansu. Odwołując się do faktów jeszcze, dobrze że scenarzyści nie przegięli z uatrakcyjnianiem tej historii na siłę. Nie zabrakło oczywiście kilku bardzo nośnych dla kina motywów, jak seks, zdrada, czy narkotyki. Ale wszystko to podano w granicach rozsądku.
W ten sposób otrzymaliśmy kolejny kawał dobrego kina od naczelnego buntownika Hollywoodu. I chociaż nadal czuję lekki żal, bo David Fincher nie kręci już filmów jak dawniej, to jednak brawa za The Social Network mu się należą. To bardzo absorbująca historia i wcale nie trzeba mieć profilu na Facebooku, żeby dać się jej ponieść. Przy okazji, bądź co bądź to film o studentach, dlatego nie zabrakło odpowiedniej dawki humoru.
foto: filmweb, impawards