Zensacyjny konkurs: najgorsze momenty na rozładowanie smartfona
Co jest największą wadą naszych mądrych telefonów? Noszone w kieszeniach cuda techniki wciąż mają jeden, podstawowy problem: czasami, gdy zależy nam, by działały, nagle okazuje się, że są kompletnie rozładowane.
26.02.2016 | aktual.: 22.08.2016 15:18
Do wygrania:
- 3 x ASUS ZenFone Max
- 7 x ASUS ZenPower
Konkurs
Na pewno znacie wiele sytuacji, w których rozładowany smartfon może nam mocno utrudnić życie. Dlatego razem z ASUS-em mamy dla was fantastyczny konkurs – „Opisz w kilku zdaniach NAJGORSZĄ sytuację kiedy padła ci bateria w smartfonie” i wyślij swoją opowieść na adres konkurs.asus@gadzetomania.pl (przed udziałem w konkursie koniecznie zapoznaj się z regulaminem).
Na odpowiedzi czekamy do 11 marca.
ASUS ZenFone Max - 3 sztuki
Zwycięzcy już nigdy nie będą musieli przejmować się zbyt małą pojemnością akumulatora. Do trzech osób trafią wyjątkowe smartfony ASUSa - modele ASUS ZenFone Max, wyposażone w 5,5-calowy ekran, 13-megapikselową kamerę i niezwykle pojemny akumulator o pojemności 5000 mAh, który zapewni 75 godzin nieprzerwanej pracy urządzenia w trybie najwyższej wydajności.
Banki energii ZenPower - 7 sztuk
Poza smartfonami na zwycięzców konkursu czekają również banki energii ZenPower, łączące niewielkie wymiary i wagę z imponującą pojemnością. ZenPower ma wielkość karty kredytowej i grubość tylko 22 milimetry, oferując przy tym aż 10050 mAh - taki zapas energii pozwoli nie tylko wielokrotnie uzupełnić akumulator niejednego smartfona, ale także naładować tablet.
Jakie sytuacje z padniętą baterią mamy na myśli? Poniżej kilka przykładów.
Gadający czajnik
To zaczęło się zupełnie niespodziewanie. Wróciłeś jak zwykle z imprezy, jak zwykle włączyłeś czajnik, marząc o herbacie i – tym razem nie jak zwykle – czajnik zaczął do ciebie mówić. Żeby jeszcze pytał o to, jak było, jak się czujesz i kiedy następne wyjście… Nic z tych rzeczy.
Niepozorny przedstawiciel małego AGD usiłował wciągnąć cię w dysputę na temat wczesnych poglądów Wittgensteina i nieścisłościach, jakie zawiera jego „Tractatus logico-philosophicus”.
Było ci trochę głupio, bo nie wiedziałeś, co odpowiedzieć. W sumie to nie byłeś pewny, czy to wszystko nie jest jedynie jednym, wielkim przywidzeniem, ale na wszelki wypadek wyłączyłeś czajnik.
Nazajutrz postanowiłeś sprawdzić, czy wspomnienia ostatniego wieczoru mając coś wspólnego z rzeczywistością. Wyszedłeś – dokładnie jak wczoraj. Bawiłeś się również dokładnie jak wczoraj, pieczołowicie odtwarzając skład i kolejność przyjętych wieczorem używek.
Wróciłeś do domu o tej samej porze, co wczoraj, jednak przed przekroczeniem progu zrobiłeś jedną czynność więcej, włączając w telefonie nagrywanie.
Obudziło cię bulgotanie wrzącej w czajniku wody. – Zagadał, czy nie zagadał? – pierwszej myśli towarzyszyło odruchowe sięgnięcie po telefon. Na próżno. Był rozładowany, a po podłączeniu zasilania okazało się, że padł sekundę po tym, gdy włączyłeś nagrywanie.
Mimo wielu kolejnych prób czajnik milczy od tamtego momentu zupełnie, jakby był po prostu czajnikiem.
Krowa na Instagramie
Leżący na talerzu stek wyglądał wyjątkowo apetycznie. Solidny kawał antrykotu zachęcał topiącym się właśnie na nim kawałkiem ziołowego masła, a różnokolorowe warzywa na parze stanowiły doskonały kontrapunkt dla idealnie złotych, choć niezbyt zdrowych ziemniaków.
Radość wypełniała twoją duszę na myśl o tłustych lajkach, których struga spłynie niebawem na panel powiadomień twojego smartfona. Jeszcze tylko wyciągnąć telefon, zrobić fotkę, wrzucić na Insta i można zacząć jeść.
Telefon nie docenił powagi sytuacji i odmówił współpracy, tłumacząc się wyczerpaną baterią. Szkoda. Bez zdjęcia posiłek stracił cały swój smak.
Tomasz Knapik prowadzi na manowce
- Za 100 metrów lekko w prawo – głos Tomasza Knapika, dobiegający z przyklejonej na szybie nawigacji dodawał otuchy. Sprawiał wrażenie, że przynajmniej on wie, dokąd właśnie jedziesz.
Ty nie wiedziałeś, przynajmniej od czasu, gdy coś cię podkusiło, by planując trasę zaznaczyć również drogi inne i gruntowe i każąc wyznaczyć najkrótszy możliwy przejazd. Błądziłeś zatem drugą godzinę po okolicach, gdzie nawet diabeł nie mówi dobranoc, bo zwyczajnie nie ma komu. Z zadumy wyrwało cię rytmiczne stukanie.
Sflaczała, przednia prawa opona nie pozostawiała złudzeń. Podobnie jak wspomnienie podnośnika, tydzień temu wyjętego z bagażnika tylko na chwilę, aby nie przeszkadzał w odkurzaniu. Na szczęście to żaden problem – w końcu słono opłacane assistance będzie miało okazję się wykazać.
Numer jest razem z dokumentami, przy ubezpieczeniu. Sprawdzasz, wyciągasz telefon, zaczynasz wybierać i… widzisz gasnący ekran. Tanio skóry nie sprzedasz – sięgasz po kabel, łączący gniazdo zapalniczki z GPS-em. Na nic przebłysk geniuszu. Wtyczka miniUSB za nic nie pasuje do gniazda w telefonie. Dobrej nocy na pustkowiu!
Rozmowa przy książkach
Chóry anielskie właśnie przestały grać, a ty stałeś oszołomiony. Przed momentem zobaczyłeś ją po raz pierwszy. Stała przed półką z książkami i przeglądała jakąś fantastykę trzeciego sortu. W głowie zakotłowały się myśli. Podejść? Zapytać o godzinę? O jakąś książkę? A może tradycyjnie… tylko skąd wziąć chloroform?
Nagle trzymana przez nią książka wysunęła się z rąk. To była szansa jedna na milion – Usain Bolt miałby kompleksy, widząc tempo, z jakim wystartowałeś by podnieść leżącą na ziemi książkę.
Później było jak trzeba – uśmiech, starannie zapamiętany na taką okazję żart, rozmowa o głębi przemyśleń Paulo Coelho, niepostrzeżenie mijający czas i wiadro latte na niskotłuszczowym mleku (sojowego, o zgrozo, nie było!). I długo oczekiwana prośba – daj telefon, zapiszę ci numer.
Świadomy powagi sytuacji akumulator przypomniał sobie wówczas prawo Murphy’ego. Padł w jedynym momencie, w którym nie powinien tego robić.
Bliskie spotkania
Tego dnia budzisz się zdecydowanie zbyt wcześnie – ze snu wyrywa cię niespodziewany hałas i blask, zupełnie niepasujący do trzeciej nad ranem. Wyglądasz przez okno tylko po to, by zobaczyć wirujące na wysokości czwartego piętra, łaciate krowy, które rycząc przeraźliwie (naprawdę nikt więcej tego nie słyszy?) unoszą się, prowadzone w górę mocą jakiegoś świetlistego promienia.
Przyjmujesz to ze stoickim spokojem, nie dziwiąc się nawet, skąd wzięły się krowy w środku miasta. Dobrze wiesz, co masz robić - wytrenowanym ruchem sięgasz po leżący na szafce przy łóżku smartfon. Jeszcze tylko ekran blokady, ikona aparatu, przełączenie na nagrywanie filmów i… na ekranie widzisz pożegnalny komunikat smartfona, którego – słowo daję, pierwszy raz w życiu zapomniałeś podłączyć na noc do zasilania.
Wyglądasz raz jeszcze za okno, gdzie noc – jak setki innych nocy – żadnym szczegółem nie zdradza, że przed chwilą tuż obok ufoki porywały krowy. Zrezygnowany kładziesz się spać, tym razem starannie podłączając ładowarkę. Szkoda, że dopiero teraz – przecież bez nagrania i tak ci nikt nie uwierzy.