"Przyszłość już była" - R.U. Sirius, legenda cyberpunku, specjalnie dla Gadżetomanii!
Przed ponad 20 laty, kiedy wszyscy wierzyliśmy w przyszłość, a Internet wydawał się utopijną krainą wolności, w Kalifornii ukazywał się magazyn "Mondo 2000". Było w nim miejsce na cyberpunk, wirtualną rzeczywistość i poszerzanie świadomości za pomocą psychodelików. Pomysłodawcą "Mondo 2000" i jego poprzedników, "High Frontiers" i "Reality Hackers" był R.U. Sirius (Ken Goffman), pisarz, publicysta, transhumanista i specjalista od cyberkultury. W późniejszym czasie publikował m.in. w "Wired" i "Rolling Stone". W specjalnym wywiadzie dla Gadżetomanii dzieli się swoją niewesołą diagnozą teraźniejszości, rozczarowaniem Siecią i przepisem na to, jak uciec przed dystopijnym scenariuszem na przyszłość.
23.11.2013 | aktual.: 24.11.2013 18:37
Internet w ciągu ostatnich 20 lat zmienił się nie do poznania i czasy „Mondo 2000” to kompletnie inny świat. Czy możesz krótko opowiedzieć, jak doszło do tego, że inżynierowie z Doliny Krzemowej, fani cyberpunku, zwolennicy alternatywnych kultur połączyli siły?
Zdawałem sobie sprawę z tego, że nowoczesne technologie i psychodeliczna kontrkultura mają ze sobą coś wspólnego jeszcze zanim przeprowadziłem się do San Francisco. Założyłem czasopismo "High Frontiers", które łączyło te dwa światy (z dodatkiem punka i nowej fali). Na początku najbardziej interesowały nas substancje psychodeliczne, ale zorientowaliśmy się, że najwięcej fanów (przy okazji też najbogatszych) mamy w świecie przemysłu komputerowego. Na corocznych targach Apple’a, MacWorld, organizowano imprezę Digital Be-In – na pamiątkę słynnego zlotu hippisów Human Be-In, ale w realiach nowej epoki technokultury. Wkrótce zmieniliśmy profil – zaczęliśmy pisać o magicznym potencjale technologii. Tak powstał magazyn "Reality Hackers", a potem "Mondo 2000". Wokół nas zaczęli skupiać się hakerzy, świry, a czasem też znane twarze.
Jak wyobrażaliście sobie przyszłość? Co Waszym zdaniem miał zrewolucjonizować Internet?
Już wtedy wiedziałem, że Internet to siła, która może przynieść zarówno dobre, jak i złe rzeczy, ale sądziłem, że poradzimy sobie z nią lepiej niż to zrobiliśmy. Kiedyś wyobrażaliśmy sobie, że kiedy każdy dostanie równe prawo wypowiedzi, powstanie nowy rodzaj społeczeństwa, w którym ludzie nie dadzą się stłamsić przez władzę i finansowe grube ryby. Wydawało się, że rozwiążemy wiele problemów politycznych, ekonomicznych i społecznych siłą współdziałania i uczestnictwa w tym „globalnym umyśle”.
Wierzyliśmy też, że rozpowszechni się kompletna, wielowymiarowa wirtualna rzeczywistość, dzięki której ludzie staną się bardziej kreatywni w świecie online. Nikt nie spodziewał się, że komercjalizacja Sieci nastąpi tak szybko i w takim stopniu. Nie przewidzieliśmy też, że tylu ludzi wchłoną „osiedla zamknięte” takie jak Facebook.
Panowało poczucie, że wszystko niesamowicie przyspiesza. Niektórzy przewidywali, że za 10-20 lat nanotechnologia wyeliminuje ubóstwo i śmierć. O Internecie myśleliśmy jako o przestrzeni twórczej zabawy, nie jako o stresującym środowisku, w którym chodzi tylko o budowanie sobie PR-u.
Jak sądzisz, czy ludzie przestali wiązać z przyszłością jakiekolwiek nadzieje? Jeśli tak, to dlaczego?
Wiele zależy od klimatu. Jest już za późno, żeby naprawić szkody wyrządzone przez zmiany klimatyczne, w dodatku nie wygląda na to, żeby ktokolwiek się tym specjalnie przejmował. Trudno przewidzieć, w jak bardzo ponurych barwach będzie malować się nasza przyszłość. W dodatku system gospodarki opartej na długu coraz bardziej nas ściska. Narasta nieprzyjazna atmosfera - przynajmniej w świecie zachodnim.
Zawsze mam jakąś nadzieję. Wierzę, że z logicznego punktu widzenia da się wykorzystać technologię dla czystej energii, rozsądnej dystrybucji dóbr i ogólnego zadowolenia bez przeciążenia ciągłą produkcją i konsumpcją. Mam nadzieję, że technologię da się wykorzystać radykalnie: że pomoże rozwiązać problem niedostatku, albo że będziemy mogli ulepszać się dzięki niej jako ludzie. Mam na myśli podnoszenie inteligencji, wchodzenie w odmienne stany świadomości bez skutków ubocznych, usprawnienie zmysłów, eliminację chorób… Ale jestem też sceptykiem i nie chce mi się wierzyć, że ludzie skorzystają z tej możliwości inteligentnie. Będziemy niszczyć, może nawet świadomie. Destrukcja wisi w powietrzu.
W czasach “Mondo 2000” Internet był narzędziem rozwijania umysłu. Dzisiaj coraz bardziej przypomina telewizję – po prostu bezkrytycznie odbieramy to, co leci, bez namysłu i zaangażowania.
Twitter to dobry przykład. To narzędzie do wskazywania ludziom, co mają oglądać albo czego słuchać. Na prymitywnych BBS-ach, takich jak The Well, ludzie prowadzili długaśne, zachęcające do myślenia rozmowy. Pewnie pojawi się jakieś podobne narzędzie dla inteligentnych ludzi. Oczywiście jeśli znajdą na to czas.
Internet kompletnie zmienił też krajobraz mediów – poszliśmy w kierunku interaktywności, mamy dostęp do nieograniczonych źródeł, ale wraz z większym przepływem informacji zmienił się nasz odbiór treści. Coraz częściej mamy problemy ze skupieniem się na jednej rzeczy…
Przyznaję, że mam uprzedzenie do długich form – powieści, płyt długogrających, chociaż oczywiście zdarzają się genialne. Ale dziś myślę, że problem leży głównie po stronie odbiorcy. Kiedyś, żeby przeczytać albo zobaczyć coś naprawdę mocnego, trzeba było poszukać. Kiedy byłem młody i dorwałem „Punk Magazine” albo „Kraksę” Ballarda, cieszyłem się nimi bardzo długo, bo wiedziałem, że takie rzeczy nie wpadają mi w ręce codziennie. Teraz każdy z nas jest zawalany tonami informacji i musi się przez nie przedzierać, żeby dotrzeć do czegoś sensownego. Dużo przez to przegapiamy.
Jak wyobrażasz sobie świat mediów za 20 lat?
Dobra, załóżmy, że nie jesteśmy o krok od apokalipsy. Jeśli w polityce i ekonomii nie dokona się żaden zwrot, będzie tak samo jak dzisiaj – tylko więcej, szybciej i intensywniej. Kompletna wirtualna rzeczywistość pewnie niedługo stanie się dostępna, ale zamiast wspólnoty wyobraźni, o jakiej mówili Jaron Lanier czy Timothy Leary, będzie licytacją na głupotę i wulgarność. Z drugiej strony, jeśli gospodarka pójdzie w kierunku post-scarcity (jeden ze scenariuszy ekonomicznych przyszłości, w którym roboty uwolnią ludzi od konieczności pracy, a różne dobra byłyby dostępne za darmo – przyp. OD), to być może wrzucimy na luz i będziemy mogli żyć tak jak chcemy. Może się zrobić całkiem medytacyjnie.
Ale mówię cały czas o treści. A forma? Może będziemy porozumiewać się za pomocą implantów, będziemy mieć bezpośredni dostęp do wirtualnych światów, albo rozwiniemy technologie na tyle intuicyjne, że nawet ludzie, którzy mają dużą wyobraźnię, ale nie radzą sobie z techniką będą mogli spełniać swoje marzenia.
Co sądzisz o transhumanizmie? Wiem, że masz na niego swój własny przepis.
Zwolennicy transhumanizmu i technologicznej osobliwości ciągle powtarzają, że jest super, a może być jeszcze lepiej. Nie wierzę im – żyjemy w pułapce. Jesteśmy obserwowani ze wszystkich stron. Co prawda istnieją różne buntownicze ruchy i chyba nigdy nie byliśmy (w USA, ale też globalnie) tak nieufni wobec władzy jak teraz, system totalnej inwigilacji ma na nas negatywny wpływ. Myślę, że taki stan rzeczy w końcu doprowadzi do tego, że ludzie będą cenzurować się sami i żyć w stanie ograniczenia i strachu. Do tego dochodzi cyfryzacja pieniądza, która bardzo służy rozmaitym instytucjom kontrolującym przepływ finansów. Myślę, że oszustwo bankowców z Londynu (chodzi o aferę z manipulowaniem stopą procentową LIBOR z 2012 – przyp.OD) to tylko czubek góry lodowej, pieniądze są kradzione w trylionach. Krezusi i złodzieje mają władzę niemal absolutną. Wcale nie jest tak dobrze, jak mówią.
Prawdopodobnie jest za późno, żeby odwrócić bieg rzeczy i uniemożliwić inwigilację obywateli, ale możemy sprzeciwiać się cenzurze i wpływać politycznie na to, aby ograniczyć mechanizmy kontroli rządowej i domagać się przejrzystości finansowej. Myślę też, wbrew niektórym futurologom, że nie będziemy na wieki zależni od wahań giełdy, a pieniądze nie będą centralną osią ludzkiego życia. Kiedy opracujemy bardziej zaawansowane rozwiązania nanotechnologiczne, sztuczną inteligencję itp., ludzie mogą zabrać swoje grabki i iść do innej piaskownicy. Świat pozwala na uczestnictwo w wielu grach, niekoniecznie w tej opartej na pieniądzu. Jestem zdania, że transhumanizm powinien skupić się na uwolnieniu ludzi od przymusu pracy. Na pewnym etapie rozwoju technologicznego zależność od pieniędzy będzie po prostu niewolnictwem. Zdaję sobie sprawę, że taki język pobrzmiewa Marksem i w kraju postsocjalistycznym, takim jak Polska, może być niemile widziany, ale nie o to mi chodzi – mamy do czynienia z zupełnie innym kontekstem. Zresztą nie popieram całkowitej równości ekonomicznej.
Jeśli chodzi o kulturę, to myślę, że transhumaniści są zwolennikami czystej logiki. Ja uważam, że to dobre dla maszyn, ale nie dla nas. W „Steal this Singularity” napisałem, że „postczłowiek powinien umieć wrzeszczeć jak demon banshee, tańczyć jak James Brown, imprezować jak Dionizos, buntować się jak Joanna D’Arc i wyjaśniać to, co irracjonalne jak Salvador Dali”.
Które z nowych technologii uważasz za najbardziej obiecujące, a których się obawiasz?
Wszystko, co wiąże się z implantami mózgowymi, kontrolą umysłu i substancjami zmieniającymi świadomość jest zarówno najbardziej obiecujące, jak i najniebezpieczniejsze. Dają niesamowite możliwości – moglibyśmy zmieniać swoje potrzeby tak, żeby się nie uzależniać, nie przesadzać z czymkolwiek i nie niszczyć otoczenia; osiągać stan euforii i upojenia bez agresji, niszczenia siebie i innych. Timothy Leary twierdził, że takie jest zadanie substancji psychodelicznych i stymulujących – nagradzać mózg dobrowolnie, bez udziału zewnętrznych instytucji i osób. To dlatego kapitalizm przemysłowy i komunizm wypowiedziały im wojnę. Implanty mózgowe i inne systemy samokontroli neurologicznej pozwalają osiągnąć to samo, ale bez konieczności przeleżenia ośmiogodzinnego haju na sofie.
Tyle, że zapewne takie implanty pojawią się wraz z reklamą. Ekstatyczny wybuch neuropeptydów nastąpi na widok nowego gadżetu Apple’a!