Automaty hazardowe i ludzie. Człowiek wypowiada wojnę technologii
Kiedy większość głowi się nad tym, kiedy ludzie przegrywać będą z robotami, są tacy, którzy od technologii łupnia dostają codziennie. Grając na automatach.
13.06.2014 | aktual.: 10.03.2022 11:12
Odłożone pieniądze na samochód. Ponad dziesięć tysięcy. Jedna partia przy automatach zaczyna się dobrze. Wrzucona drobna suma, „wyjęty” ponad tysiąc. Skoro idzie tak dobrze, to trzeba kuć żelazo póki gorące.
Passa szybko się kończy. Wygrany tysiąc to już przeszłość. Szkoda łatwego zysku, więc trzeba się odegrać. Sięga się po pieniądze, dzięki którym miało się kupić nowe auto. Tysiąc, dwa, trzy, pięć – za chwilę nie ma ani wygranej, ani auta. Zostaje się z niczym.
Dla niektórych to otrzeźwienie, jeszcze inni grają dalej, żeby odzyskać to, co przegrali. Pożyczają, nie oddają, robią takie długi, że muszą wyjechać z kraju. Żeby zarobić na spłatę długu. I żeby mieć spokój. Być może za granicą nikt się o zwrot nie upomni.
Nikt nie jest na plusie
Inni mają szczęście i czasami podwajają swoje wypłaty. Historii jest wiele, bo przecież automaty hazardowe mają się dobrze. Kiedyś były niemalże w każdym barze, pubie, kiosku czy sklepie. Dziś już tylko w specjalnych „kasynach”. Albo na czarno, po kryjomu – niby gra się na żetony, na niby, ale zaufany właściciel w razie czego prawdziwą pieniężną nagrodę wypłaci. To „krycie” się to skutek afery hazardowej.
Automaty hazardowe kuszą, bo są proste. Wrzuca się monetę i gra – nie ma tu wielkiej filozofii, wszak taki „Jednoręki bandyta” zmienić się nie może. Są tylko różne „odmiany”. Czasami wygrywa się, jak ma się w jednym rzędzie trzy owoce, a czasami pięć szabel. Poza tym zawsze chodzi o to samo.
Naciska się, system losuje ikonki, jeżeli się trafiło takich samych w jednym rzędzie, wygrywa się. To znaczy zbiera się „żetony”, które można wymienić na wygraną, czyli na prawdziwe pieniądze. Liczba żetonów zależy od tego, ile się wpłaciło. Stawkę można podbijać – im więcej się postawi, tym więcej można wygrać.
Albo przegrać. Całkowita losowość
Kuszą, bo na niektórych sprzętach wygrać można naprawdę wiele. Jeszcze więcej można stracić, wszak podobno każdy statystyczny gracz jest na minusie, ale kto o tym myśli, kiedy wierzy się, że to jego kolej.
Skoro każdy po kolei wrzuca 5, 10, czasami nawet sto złotych i odchodzi z niczym, to kiedyś musi paść na mnie. Kiedyś maszyna musi co nieco wypluć, żeby „budować” swoją wiarygodność i zachęcać do gry.
Trzeba tylko trafić na właściwy moment. System być może nas wylosuje. A wtedy – wygrana, rozbicie banku. Albo automat wypluje to, co ma w środku, albo trzeba dzwonić, żeby ktoś pieniądze dowiózł i nam dał.
Zazwyczaj o automatach dyskusja jest taka sama. Są złe, bo ludzie tracą pieniądze. Bo to kolejny nałóg. Niebezpieczeństwo dla młodych.
Ale z drugiej strony... Weźmy takich programistów, którzy starają się stworzyć idealny algorytm, żeby ten przeszedł bezbłędnie Test Turinga. Albo o robotach, które stają się coraz szybsze i coraz zwinniejsze tylko po to, żeby udowodnić człowiekowi: technologia jest od ciebie lepsza.
Bezsensowna walka
Oni, grający na automatach, dążą do czegoś innego. Starają się pokazać, że człowiek może być sprytniejszy od maszyny. Że może przechytrzyć system, który jest robotą programistów.
Chyba niewielu zdaje sobie sprawę z tego, że automaty hazardowe to kolejne miejsce bitwy człowieka z technologią. Większość uważa, że granie to naiwność, że łatwego zysku nie ma. Pewnie, coś w tym jest.
Ale automaty są też pociągające dlatego, że można ograć system. Takie mini-hakerstwo za 5 zł. Tylko wynik przeważnie jest ten sam - z technologią wygrać nie można.