Błędy dodatnie i błędy ujemne, czyli co sprawić może pomyłka w popkulturze
Błąd towarzyszył ludziom od zawsze, ale dopiero od niedawna można zetknąć się z jego szczególnym typem, który nie wynika bezpośrednio z naszych działań – błędem maszyn.
Błąd towarzyszył ludziom od zawsze, ale dopiero od niedawna można zetknąć się z jego szczególnym typem, który nie wynika bezpośrednio z naszych działań – błędem maszyn.
Definicja błędu wydaje się prosta, ale wpływ nowych technologii komunikacyjnych znacząco wpłynął na potoczne rozumienie tego terminu jako niepożądanej pomyłki, która ma wyłącznie wartość negatywną. Od lat 40., czyli początku rozwoju cybernetyki i definicji błędu, którą zaproponował Norbert Wiener (odstępstwo od ścieżki, która wyznacza nam idealny, skończony cel), wśród użytkowników programów komputerowych utrzymuje się przekonanie, że wszelkie odstępstwa od normy należy niezwłocznie eliminować. Ma to oczywiście swoje logiczne uzasadnienie; chyba nikt nie lubi, kiedy aplikacja odmawia posłuszeństwa, a na ekranie pojawia się jedno z legendarnych okienek w barwny sposób opisujących, co (znowu) poszło nie tak.
Takie podejście ma jednak dwie zasadnicze wady. Po pierwsze, bezbłędne programy to utopia, która może w łatwy sposób zmienić się w swoją przerażającą odwrotność – dystopię idealnych maszyn, którym rychło nudzi się panowanie niedoskonałego człowieka. Przykładów na popkulturową nośność tego wydawałoby się banalnego lęku są dziesiątki, by wspomnieć chociażby Matriksa braci Wachowskich.
Bardziej przyziemnym problemem związanym z dyktaturą dążenia do ideału oraz eliminacji wszelkich nieścisłości jest kwestia postępu. W oświeceniu zagadnienie błędu zaczęto rozumieć zupełnie inaczej: traktowano go jako otwarcie na nową ścieżkę rozwoju, która niekoniecznie musi prowadzić do z góry wyznaczonego celu. Walor edukacyjny takiego podejścia jest chyba bezsporny – o wiele łatwiej rozwiązuje się jakiś problem, analizując swoje (i cudze) błędy, niż ślepo starając się udowodnić jakąś tezę.
Jak zatem fenomen błędu ma się do popkultury? Wystarczy wpisać w dowolną wyszukiwarkę hasła „błędy w filmach” bądź „błędy w grach”, by przekonać się, że tropienie niedoskonałości może być wspaniałą i rozwijającą zabawą. Wynajdywanie niektórych nieścisłości wymaga bardzo wprawnego oka, ale satysfakcja z takiego odkrycia pomaga też rozwijać wiedzę o sztuce filmowej – metodach montażu, scenografii czy charakteryzacji. [http://www.moviemistakes.com/ ]
Nieco inna sytuacja ma miejsce w przypadku programów komputerowych i gier. Na gruncie tych ostatnich warto rozróżnić pojęcia „bug” i „glitch” - pierwsze odnosi się do ewidentnych błędów w programie, które czasami uniemożliwiają lub, wręcz przeciwnie, bardzo ułatwiają rozgrywkę; „glitch” zaś to nieprzewidziana przez twórców eksploatacja mechaniki gry. Czasami zarówno bugi, jak i glitche bardzo zmieniają odbiór gry, nierzadko ujawniając tkwiące w niej ukryte założenia czy sprzeczności. Nie jest oczywiście tajemnicą, że aby dogłębnie poznać dany tytuł, należy nauczyć się wykorzystywać tkwiące w nim błędy – dobrym przykładem są tu speedruny, czyli rekordowo szybkie przejścia gier. Ich realizacja bez użycia glitchy oraz bugów byłaby bez wątpienia o wiele mniej imponująca. Kopalnią wiedzy o speedrunach (a więc i growych błędach) jest strona http://speeddemosarchive.com/.
Analiza błędów w produktach popkultury to też nieocenione narzędzie dla wszelkiej maści kulturoznawców i socjologów, którzy poprzez dokładne przejrzenie się niedookreślonym czy po prostu ewidentnie niedopracowanym przez twórców miejscom mogą wysnuć ciekawe wnioski na temat danego dzieła oraz jego odbiorców.
Poprzez tropienie, a niekiedy eksploatację błędów odbiorcy filmów, gier, muzyki itd. są więc w stanie nadawać nowe, nieprzewidziane przez ich twórców znaczenia. Wyeksponowanie kadru z "Władcy Pierścieni", na którym Gandalf nosi adidasy, lub okradnięcie wszystkich postaci ze Skyrima i zrobienie z tego makabrycznej historyjki obrazkowej (http://www.rockpapershotgun.com/2011/12/09/skyrim-naked-friday-in-whiterun/#more-85461 ) dobrze obrazują możliwości tego typu działań. Może więc nie warto tylko zżymać się na kolejne pomyłki autorów, ale sprawdzić, jak można wykorzystać je do własnych celów, zarówno tych bardziej, jak i mniej poważnych.