Cyfrowi preppersi. Czy mamy szansę przetrwać koniec Internetu?
Preppersi to ludzie przygotowani na wydarzenia, które dla większości wydają się nieprawdopodobne, jak wojna czy klęski żywiołowe. A jak przedstawia się kwestia Internetu? Czy jesteśmy gotowi na dzień, w którym go zabraknie?
03.06.2015 | aktual.: 10.03.2022 10:16
Koniec Internetu
Jak wywrócić nasz świat do góry nogami? W gruncie rzeczy wystarczy porządny blackout. Albo nalot, wykonany z wykorzystaniem rakiet CHAMP, niszczących impulsem elektromagnetycznym elektronikę w wybranych miejscach. Albo atak terrorystyczny. Albo inwazja jadowitych ludzi pająków z głową psa. Po prostu cokolwiek, co trwale pozbawi nas łączności z Internetem.
Boeing's CHAMP Missile Demo - Directed High Frequency Microwave Disables Electronics (EMP)
Coś tak banalnego dla wielu z nas może oznaczać prawdziwy armageddon. Nie, nie zginiemy, a przynajmniej nie od razu – nie mając dostępu do zamawianej online pizzy okruszkami z klawiatury będziemy mogli żywić się przez długie tygodnie. Dla wielu z nas skończy się jednak świat, jaki znamy.
Chmura, czyli nasze dane nie są nasze
Zacznijmy od oczywistości i spraw najmniej dotkliwych. Brak dostępu do Facebooka i YouTube’a będzie w sumie korzystny. Część ludzi, po kilku dniach z objawami odstawienia, chorobą sierocą i głową obolałą od walenia nią z nudów w ścianę zacznie robić coś pożytecznego – wyplatać wiklinowe koszyki, uprawiać ogródek albo np. jeździć na rowerze.
Traktując sprawę nieco bardziej serio, stracimy jednak wszystko, czego nie przechowujemy w jakiejś formie lokalnie. Wszystkie fotki z Instagramu, dokumenty z chmury Microsoftu, maile z Google’a...
Stracimy dostęp do wiedzy, komunikacji, do informacji i do rozrywki – Spotify odpowie głuchą ciszą, a pracowicie zbierana kolekcja gier na Steamie będzie tylko wspomnieniem. Pozdrowienia, entuzjaści cyfrowej dystrybucji. Chcieliście końca pudełek, to teraz nie pogracie.
Bez Internetu da się żyć
Nie chcę tu popadać w przesadę i udawać, że brak Internetu nas zabije. Nic z tych rzeczy, bez Sieci da się żyć, choć w wielu kwestiach będziemy musieli zmienić swoje przyzwyczajenia, a wiele zawodów stanie się z dnia na dzień zupełnie bezużytecznych.
Sednem jest jednak coś innego: świadomość, że jakaś część naszego życia istnieje – w postaci danych – w oderwaniu od nas i istnieje ryzyko, że na skutek różnych wydarzeń możemy ją utracić. Pół biedy, jeśli chodzi tylko o fotki, gry czy muzykę. Gorzej, jeśli przyzwyczailiśmy się do chmury i powierzyliśmy jej naprawdę ważne dane, nie zachowując lokalnej kopii.
Jak zniszczyć Internet?
Kilka lat temu serwis Gizmodo przedstawił hipotetyczny plan ataku na Internet, którego celem było wyłączenie globalnej Sieci.
Choć została zaprojektowana tak, by zapewnić komunikację nawet po utracie wielu węzłów (więcej o prawdziwych początkach Internetu przeczytacie w artykule „Nieznane początki Internetu. Wszystko zaczęło się od testów rakiet”), to stosunkowo łatwo można sprawić, by Internet jaki znamy przestał istnieć.
I nie trzeba nawet wymagającego dużych zasobów ataku na kilkanaście najważniejszych serwerowni, odpowiadających za obsługę DNS. Wystarczy coś znacznie prostszego - atak na kable telekomunikacyjne.
Są z reguły niechronione i łatwo dostępne, a przy okazji wyjątkowo podatne na zniszczenie. Wystarczy statek z ciężką kotwicą, którą przeciągnie po dnie nie tam, gdzie trzeba. Albo babcia złomiarka, która – gdy poczuje zapach miedzi – jest w stanie odłączyć od Internetu Gruzję, Azerbejdżan i Armenię.
Skoordynowana akcja kilkunastu osób z siekierami jest w stanie sprawić, że znany nam Internet stanie się historią. Sieć będzie działać, ale zostanie podzielona na fragmenty, pomiędzy którymi komunikacja przebiegać będzie bardzo wolno.
Albo wcale, gdy postrącamy satelity, ale to już trochę większe wyzwanie. W każdym razie „zniknięcie” Internetu, choć mało prawdopodobne jest – teoretycznie – możliwe.
Dane w szufladzie, nie na serwerze
Jak przygotować się na internetowy armageddon? Lista porad może być bardzo długa, ale moim zdaniem wszystko można sprowadzić do jednej, kluczowej zasady: starajmy się zachować jak największą kontrolę nad naszymi danymi.
Róbmy kopie, backupy i zadajmy sobie odrobinę trudu, by te najważniejsze mieć gdzieś pod ręką. Od Dropboksa łatwo można nas odciąć. Od pendrive'a noszonego w kieszeni znacznie trudniej.
Nie apeluję w tym miejscu o odrzucenie korzyści, jakie daje nam technologia. Nic z tych rzeczy: korzystajmy ze wszystkiego, co tylko wydaje się nam przydatne. Ale miejmy jednocześnie świadomość, że jeśli jakieś dane znajdują się na serwerach odległych o tysiące kilometrów, to w praktyce nie należą do nas i warto je traktować jak coś, bez czego któregoś dnia będziemy musieli się obejść.
Czego nikomu nie życzę i mam nadzieję, że nigdy nie nastąpi. Ale czy ktoś może nam dać taką gwarancję?