Czy ekran dotykowy w laptopie ma sens? ASUS VivoBook X202 udowadnia, że tak
To prawda. Osoba, która z wypiekami na twarzy mizia palcem po ekranie, nie sprawia na pierwszy rzut oka wrażenia wybitnego intelektualisty. No trudno. Najważniejsze, że to bardzo wygodne rozwiązanie.
To prawda. Osoba, która z wypiekami na twarzy mizia palcem po ekranie, nie sprawia na pierwszy rzut oka wrażenia wybitnego intelektualisty. No trudno. Najważniejsze, że to bardzo wygodne rozwiązanie.
Jestem fanem dotykowych ekranów. Według raportu „Świat jutra”, przygotowanego dla BBC między innymi przez naukowców z IBM i NASA, już w 2017 roku ludzie będą mogli się wzajemnie dotykać na odległość, używając swoich smartfonów. Chcę być gotowy na ten moment, a na razie przyglądam się rozwiązaniom współczesnym.
Jacek Klimkowicz pisał niedawno na łamach Gadżetomanii o tym, że laptopy zmieniły się po premierze systemu Windows 8 i że przyszłość należy do cienkich, lekkich i niedrogich komputerów przenośnych z dotykowymi ekranami.
Ja dziś przyjrzę się bliżej tym całym dotykowym ekranom i spróbuję odpowiedzieć na trudne pytanie, do czego się nadają, a do czego niekoniecznie. Sprzęt, na którym to sprawdzałem, to ASUS VivoBook X202, czyli jeden z tańszych laptopów tego rodzaju – kosztuje około 2000 zł.
Laptop jak tablet?
Tablety przyzwyczaiły nas już do obsługi rozmaitych aplikacji palcami, wyrobiły u niektórych nawyki powiększania fragmentów zdjęcia poprzez odpowiedni ruch kciukiem i palcem wskazującym. Ale ich zastosowanie wciąż jest głównie rozrywkowe.
Mało osób edytuje rozbudowane pliki XLS na iPadzie. Ja sam wciąż nie mogę się przełamać, by pisać na tablecie dłuższe teksty. Mój znajomy ma nawet na tę okazję powiedzenie, które brzmi:
Nic istotnego z punktu widzenia ludzkości nie napisano jeszcze za pomocą samych kciuków.
Facebook, YouTube, mail, filmy, zdjęcia, muzyka, informacje z Sieci – to na tablecie działa bez zarzutów. Na laptopie również, a przynajmniej na tym konkretnym, bo przy wadze 1,4 kilograma ASUS VivoBook X202 może spokojnie wylądować na kolanach. Ekran wprawdzie warto wychylić nieco do tyłu, więc nie patrzymy na niego wtedy jak na tablet, ale może wziąć to, co w tablecie najlepsze, i dorzucić do tego wygodną klawiaturę, gdy potrzebujemy wprowadzić dłuższe teksty czy wykonać inne wymagające jej czynności.
Podobno można na nim jednocześnie położyć dziesięć palców, ale nie znalazłem odpowiedniego zastosowania dla tego rodzaju gimnastyki. Nawet w grach, w których dwie osoby jednocześnie dotykają swojej strony ekranu, nie potrzeba aż tak intensywnego smyrania.
Najwięcej palców zdarzyło mi się użyć, gdy chciałem co chwilę powiększać i zmniejszać obraz, jednocześnie cały czas go przesuwając, bo cały nie mieścił się na ekranie. Ale to już fanaberie.
Windows 8: stworzony do dotykania
Interfejs nowego Windowsa został opracowany z myślą o dotykowej obsłudze, więc tutaj nie ma wątpliwości, czy działa ona dobrze. Delikatne ruchy w lewo i w prawo wystarczą, by przenieść się do kolejnych kafelków, a dotknięcie któregoś z nich odpala aplikację. Kafle są duże, więc nawet jeśli ktoś ma raczej grube palce, nie powinien mieć problemu z wcelowaniem na ekranie o przekątnej 11,6 cala.
W trybie zwykłego, starego pulpitu do dotykowej obsługi nie mogłem się przyzwyczaić. Niby można po prostu wciskać ikony, przesuwać okna, minimalizować, ale nie jest to ani naturalne, ani przesadnie wygodne. Dużo lepiej skorzystać z touchpada.
Przy przeglądaniu zawartości Sieci szczególnie fajna była jedna funkcja, a mianowicie „wyciąganie” kolejnych okienek jakby zza ekranu, z jego lewej lub prawej strony. Po kilku dniach łapałem się na tym, że faktycznie korzystałem już z przeglądarki wyłącznie z kciukami przystawionymi do lewej i prawej krawędzi, od czasu do czasu przeskakując między oknami. Choć wprowadzenie adresu dalej jest wygodniejsze na klawiaturze.
A co z edytorami tekstu? Tutaj to nie działa. Mój znajomy miał rację – nie powstanie w ten sposób nowa „Iliada”.
Granie przez mizianie
Gry działają dobrze pod warunkiem, że mamy do czynienia z czymś, co zostało zaprojektowane z myślą o tablecie. Wtedy nie ma problemu. Ale w skomplikowanym erpegu czy nawet strzelaninie lepiej skorzystać z tradycyjnego zestawu narzędzi.
Ekrany dotykowe w komputerach nie są oczywiście niczym nowym. Pamiętam, jak trzy lata temu na pokazie gry R.U.S.E. jej twórcy zachwalali to rozwiązanie.
R.U.S.E - Strategy comes to multi touch
R.U.S.E. to fajna, moim zdaniem nieco niedoceniona strategia czasu rzeczywistego, która pod tego rodzaju sterowanie była ewidentnie stworzona. Pokazano ją nawet na jednym z większych niewypałów ostatnich lat, połączeniu brzydkiego stołu bilardowego z komputerem, Microsoft Surface (potem wykorzystano nazwę przy nowych tabletach).
Dziś, nareszcie, można pograć w R.U.S.E. tak, jak powinno się to robić od samego początku.
Warto dotykać
Wszystko zależy od konkretnej aplikacji, ale zastosowań dla dotykowego ekranu w laptopie znalazłem na tyle dużo, żeby z przyjemnością z niego korzystać. Dopóki nikt nie wymyśli Worda na nowo i do czasu, kiedy w niektórych przypadkach (obróbka grafiki) liczyć się będzie każdy piksel, trzeba będzie łączyć dotykanie ekranu z klepaniem w klawisze czy kręcenie wzorków na touchpadzie.
Przynajmniej do tego 2017 roku. Wtedy takie detale przestaną mieć znaczenie.
Zachęcamy do wzięcia udziału w konkursie ASUS. Sprawdźcie go pod TYM LINKIEM.