Jacek Braciak nie lubi Tuska i ZUS‑u. Szczera wypowiedź? Nie, bo w Internecie nie wierzy się ludziom
Na pewno widzieliście obrazki z hasłem: „Dlaczego ktoś miałby kłamać w Sieci?”. Wyśmiewają one naiwność internautów, ale tak naprawdę zadają bardzo poważne i słuszne pytanie.
02.06.2014 | aktual.: 10.03.2022 11:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ostatnio w Internecie furorę robi nagranie z Jackiem Braciakiem, aktorem, który w żołnierskich słowach krytykuje Donalda Tuska i ZUS. Krytykuje to rzecz jasna najdelikatniejsze możliwe słowo.
Wielkie oszustwo?
Aktor w rozmowie z naTemat szybko zaprzeczył, jakoby materiał był akcją osób promujących OFE. Drugiego dna do teraz szukają internauci i nie wierzą, żeby Jacek Braciak nagle był w stu procentach szczery. Eksperci również:
Dlaczego tak znana postać lub jej znajomy mieliby zamieszczać tak dramatycznie wulgarny materiał? Nie widzę powodu, by ktokolwiek sam chciałby to sobie zrobić - więc z tej perspektywy rodzi się podejrzenie, że materiał rzeczywiście jest inspirowany przez OFE, do czego oczywiście nikt się nigdy nie przyzna - komentuje Michał Siejak z NuOrder Group. - Pamiętajmy, jakie pieniądze leżą w tej rozgrywce na stole. Przy takich kwotach możliwe są absolutnie wszystkie scenariusze, zwłaszcza te, przy których padły słowa: „Róbcie, ale ja nie chcę o tym wiedzieć...” - zaznacza.
A ja nie rozumiem, dlaczego od razu odrzucamy teorię, że ten materiał faktycznie wypłynął do Sieci bez zgody aktora. Kręcili film przy okazji zwykłej męskiej rozmowy, a jego autor, bez wiedzy głównego „aktora”, postanowił wrzucić go do Sieci.
Nieprawdopodobne? Wcale nie – przecież kolega mógł pomyśleć, że Jacek Braciak się nie obrazi i na pewno by się zgodził, więc po co zawracać mu głowę i pytać. Zdarza się i takie nieporozumienie.
Jednak nie w Internecie, gdzie prawie wszyscy są nieufni i szukają drugiego dna. Szczera wypowiedź aktora? Pewnie jakaś kampania. Nagrania z ukrytej kamery? Na pewno wszystko było ustawione. I tak niemal z każdą na pierwszy rzut oka przypadkową akcją.
Możemy uznać, że to słuszne podejście i czasami warto być podejrzliwym. Przekonali się o tym „wojujący ateiści”, którzy przez przypadek lajkowali zdjęcia z cytatem np. Richarda Dawkinsa. A przynajmniej tak im się wydawało, bo tak naprawdę były to wypowiedzi Adolfa Hitlera.
Nikt ich jednak nie sprawdził i bezmyślnie podawał dalej. Śmieszne, ale wcale nie dziwię się tym, którzy dali się nabrać.
Autorzy numeru piszą:
Czy jest w tej historii jakiś morał? Chyba nie, ale są zapytania i to nawet dwa! Po pierwsze, jak to się stało, że mimo tak dobrego dostępu do źródeł, zamiast poznawać historię, filozofię czy literaturę od podstaw, poszerzać horyzonty i rozwijać się, klikamy jak podupceni w idiotyczne obrazki?
Wybaczcie moje naiwne podejście, ale ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego ktokolwiek chciałby mnie oszukiwać. Rozumiem wkręcanie dla żartu, ale czasami zdarza się nawet tak, że serwisy newsowe podpuszczają siebie nawzajem. Pamiętacie historię z dotacjami na wirtualne krowy?
Słodka naiwność
Wówczas niektórzy krytykowali: jak można wierzyć w coś, co pojawia się w Internecie, i nie sprawdzać tego. No dobrze, ale nikt nie wyjaśnia, czemu ciągle miałbym zakładać, że osoba z drugiej strony monitora wciska mi kit. Bo...?
Cały czas słyszy się, że telewizja kłamie, a Internet jest prawdziwie niezależny. Tymczasem niektórzy internauci sami sobie podstawiają nogę. Chcecie mnie wyśmiać, bo nie korzystam ze źródeł, nie sprawdzam każdego cytatu na obrazku? Rany, jest XXI wiek, wystarczy, że przez chwilę nie ma mnie na Twitterze, a już mam ponad 100 nieodczytanych wypowiedzi. Mam jeszcze dołożyć do tego analizę każdej z nich?
Nie ma szans. Napływ informacji jest tak duży, że zazwyczaj trudno jest ogarnąć wszystkie spływające informacje. Sprawdzanie wiarygodności czy analizowanie źródeł jest zwyczajnie niemożliwe.
Bo zostaniemy w tyle
Owszem, możemy naiwnie wierzyć w to, że bycie w tyle, ale z wiarygodnymi informacjami jest lepsze niż bezmyślne pędzenie. Mam jednak nieco inną teorię: lepsze jest po prostu... zaufanie. I nieoszukiwanie innych.
Piętnujmy każdą akcję, gdy ktoś nas okłamuje. Ale nie na zasadzie: „W internecie nie ufamy sobie nawzajem”. Raczej starajmy się przekonać, że tylko zasada „szczerość za szczerość” ma w sieci sens. My nie oszukujemy innych, to niech oni nie oszukują nas.
Niemożliwe? Bez głośnych apeli na pewno.