Jak manipuluje nami Facebook? Wszystko, co widzimy, może być eksperymentem
Mobilna aplikacja Facebooka przestała działać? To nie musi być awaria. Być może właśnie – jako królik doświadczalny – bierzesz wbrew własnej woli udział w eksperymencie Facebooka.
08.01.2016 | aktual.: 10.03.2022 09:55
Wszyscy jesteśmy królikami doświadczalnymi
Co pewien czas użytkownicy Facebooka z oburzeniem reagują na wiadomość, że serwis prowadzi na nich różne eksperymenty. Zapewne nie o wszystkich wiemy, ale kilka z nich zostało ujawnionych. Jak nietrudno zgadnąć, nie spotkało się to z entuzjazmem użytkowników – chyba nikt nie lubi być mimowolnym obiektem badań i zastanawiać się, czy to, co właśnie robimy w serwisie, będzie w jakiś sposób analizowane.
Nie trzeba się nad tym zastanawiać, bo odpowiedź jest prosta: będzie. Doszło nawet do tego, że – jak pisałem w artykule „Big data w praktyce. Po co Facebook chce wiedzieć, czego nie chcieliśmy opublikować?”, Facebook gromadził i analizował również te informacje, których nigdy nie wysłaliśmy. Wystarczyło, że wpisaliśmy w formularzu co najmniej pięć znaków, by fakt ten został przez Facebooka odnotowany, a niewysłana wiadomość czy nieopublikowany status stały się materiałem do analizy na temat autocenzury użytkowników.
Serwis próbował również manipulować naszymi emocjami („I ty możesz zostać królikiem doświadczalnym. Facebook robił testy psychologiczne na użytkownikach”). W 2014 roku grupie wytypowanych użytkowników przedstawiano zmanipulowany newsfeed, gdzie publikowano treści według ustalonego wcześniej klucza. Celem tego badania było sprawdzenie, jak reagujemy na prezentowane przez Facebooka informacje i czy np. pod wpływem pozytywnych wieści jesteśmy bardziej skłonni sami opublikować coś pozytywnego.
Zobacz także
Więźniowie ekosystemu
Najnowsze badanie wydaje się uchylać rąbka tajemnicy co do dalszych planów Facebooka. Nie jest niespodzianką, że największe firmy działające w Sieci rywalizują ze sobą, starając się zamknąć użytkowników we własnym ekosystemie różnych usług i zatrzymać ich w nim jak najdłużej – najlepiej na zawsze. Doświadczamy tego na co dzień, widząc np. w wyszukiwarce Google’a nie tylko linki i reklamy, ale również syntetycznie podane informacje, dotyczące naszego zapytania.
W tym samym kierunku chce podążać Facebook, który ma jednak utrudnione zadanie – jego aplikacja jest uruchamiana na platformach, należących do kogoś innego. I choć serwis usiłuje wyrwać się ze społecznościowej niszy, czego przykładem może być m.in. nieudany eksperyment z HTC First i Facebookiem Home, to – na razie – w przypadku Androida jego los zależy od poprawnej współpracy z Google’em.
Facebook Home commercial
Mark Zuckerberg dobrze to rozumie i sprawdza, jak można to zmienić. Temu właśnie służyło czasowe wyłączenie dla niektórych użytkowników dostępności aplikacji Facebooka w Google Play i sprawdzanie, czy będą skłonni pobrać ją z innego miejsca. Prowadzono również eksperymenty z niedostępnością usługi (celowo, zdalnie zakłócano działanie aplikacji) i testowano, jak długo użytkownicy będą usiłowali mimo problemów ją uruchomić i nawiązać połączenie z Facebookiem i swoimi znajomymi.
Płacisz albo jesteś towarem
Oburzające? Być może, ale ujawnione informacje po raz kolejny prowadzą nas do wniosku, na który przy innych okazjach reagowaliście oburzeniem. Mimo tego warto go powtórzyć, bo – mam wrażenie – wielu użytkowników Sieci nadal tego nie rozumie.
Klientami dla darmowego serwisu internetowego, obojętnie, czy będzie to serwis blogowy, portal, czy serwis społecznościowy, nie są użytkownicy. Użytkownicy są towarem, oferowanym klientom, czyli reklamodawcom.
Oczywiście nie dotyczy to wszystkich sytuacji – jest wiele płatnych usług, które czynią nas klientami, jednak z reguły wybieramy te darmowe. A ponieważ za darmo można co najwyżej dostać solidny łomot w jakimś ciemnym zaułku, to za „darmowe” treści czy usługi płacimy w inny sposób: naszymi danymi i czasem. Zasada jest prosta: nie płacisz? Jesteś towarem, choć w trosce o twoje dobre samopoczucie nikt nie będzie tak tego nazywał.
Które informacje są ważne?
Dotyczy to również Facebooka. Korzystamy z niego „za darmo”, płacąc własnymi danymi, oglądaniem reklam i – co wynosi tę transakcję na nowy poziom – bezwiednie uczestnicząc w różnych eksperymentach, na co zapewne znajdzie się odpowiedni punkt w nieczytanym przez nikogo regulaminie świadczenia usług, który przecież zaakceptowaliśmy.
Nie ma co oburzać się na Facebooka – to nie jest organizacja dobroczynna, tylko firma, która ma zarabiać. Warto jednak mieć świadomość, że to, co widzimy w naszym streamie jest – lub może być – jakiegoś rodzaju manipulacją, polegającą na doborze widzianych przez nas treści w taki sposób, by wywołać określoną reakcję albo wpłynąć na nasze samopoczucie, co przełoży się np. na decyzje, dotyczące zakupów..
Wynikający z tego wniosek jest prosty: Facebook nie jest dobrym źródłem wiedzy. Zapewnia nam wprawdzie szybki dostęp do informacji, ale nigdy nie mamy pewności, według jakiego klucza te wiadomości zostały nam wyświetlone. Efekt może być taki, jak na jednym z rysunkowych żartów: opinią publiczną po raz kolejny wstrząsnęła seria informacji bez znaczenia.