Każda katastrofa nas dotyczy. Na Facebooku śmierć jest blisko nas. Za blisko?

Zdjęcie człowieka pochodzi z serwisu shutterstock.com
Zdjęcie człowieka pochodzi z serwisu shutterstock.com
Adam Bednarek

19.07.2014 07:38, aktual.: 10.03.2022 11:07

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Dzisiaj ofiary nie są anonimowe.

“Czemu oni o tym mówią? Przecież to nas nie dotyczy” - pewnie większość z nas tak komentowała doniesienia o wypadkach czy nawet tragicznych katastrofach. Mogłoby się wydawać, że informacje o tego typu wydarzeniach faktycznie są nieistotne. Przecież codziennie umiera mnóstwo ludzi, a media informują tylko o tych najbardziej - mówiąc brzydko - “spektakularnych” tragediach.

Dla szarego człowieka to, znowu muszę użyć brzydkiego i trochę niepasującego określenia, ciekawostka. Suchy fakt, “12 osób zmarło”. Jak ma to robić wrażenie, skoro codziennie takich newsów jest mnóstwo. Podaje się liczby, więc łatwo zapomnieć, że giną ludzie.

Nieanonimowe ofiary

Obraz

A przynajmniej tak było wcześniej. Teraz jest jednak Facebook i sytuacja się zmienia. Nagle ci wszyscy nieznani ludzie stają się… widoczni. Skoro większość ma konto na Facebooku, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że ci, którzy zginęli w katastrofie takiej, jak na Ukrainie, także. I można łatwo ich “namierzyć”. Przestają być anonimowi.

Tak już się dzieje. Sam widziałem jak na Facebooku ktoś udostępnił profil osoby, która leciała w zestrzelonym samolocie. Ostatnie zdjęcie jeszcze z lotniska, uwieczniona feralna maszyna.

Przerażająca jest sama lektura komentarzy. Najpierw ludzie cieszą się razem z lecącym, życzą mu udanej podróży. Później, kiedy już wiadomo było, że samolot został zestrzelony, wątpliwości. A może to nie ten? I na końcu rozpacz, żałoba.

Zdjęcie drogi pochodzi z serwisu shutterstock.com
Zdjęcie drogi pochodzi z serwisu shutterstock.com

Mocne. Przejmujące. Bo przecież możemy zobaczyć jeszcze wcześniejsze zdjęcia. Z jakąś dziewczynką. Jego córką? Nie wiadomo. Zaglądamy w polubione. Wiemy, jakie filmy oglądał, jakiej muzyki słuchał.

To już nie jest jeden z trzystu zmarłych pasażerów. To ktoś kogo znamy z imienia i nazwiska. Czy to sprawia, że jego śmierć jest ważniejsza? Pewnie nie. Ale dotyka nas bardziej niż telewizyjny news. Wchodzimy z nim w pewną, dziwną, nietypową relację. Obserwujemy jego ostatnie godziny życia.

Wcześniej nigdy nie było to możliwe.

Ciekawy jestem, jak to się potoczy. Sprawi, że będziemy wrażliwsi? A może robi to wrażenie tylko teraz, z czasem się przyzwyczaimy? Na początku z ciekawości będziemy zaglądać na profile zmarłych, a później i to przestanie nas interesować. Nawet ktoś, kto zginie w strasznej katastrofie, a my będziemy świadkiem jego ostatnich wpisów, po prostu spowszechnieje. Jak wszystko.

Zdjęcie kruka pochodzi z serwisu shutterstock.com
Zdjęcie kruka pochodzi z serwisu shutterstock.com

Rzadko kiedy myślimy o Facebooku jako narzędziu, który czyni ludzi nieśmiertelnymi. A przecież “nom omnis moriar” właśnie dzisiaj nabiera sensu, choć może nieco w innym znaczeniu niż dotychczas to interpretowaliśmy.

Podejrzewam, że dla rodzin ofiar to wcale nie jest dobra wiadomość. Łatwiej dotrzeć do kogoś, kto zginął. Zrobić z tego sensacyjną historię. Trudno się tej ciekawości dziwić, ale trudno też nie zgodzić się z kimś, kto stracił bliskiego i nagle jego tragedia staje się tematem “publicznym”.

I jeszcze jedna refleksja. Facebook może być ostatnim miejscem, gdzie zostawimy po sobie ślad. Banalne? Przesadzone? Śmieszne? Nie sądzę. Po prostu - znak czasów.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania