Najpiękniejsze gry 2D: beat'em upy!
Chociaż teoretycznie miałem się zajmować dokończeniem tematu gier automatowych, w praktyce zajmę się chodzonymi bijatykami. Zbierając źródła do cyklu, uświadomiłem sobie, jak bardzo kocham ten gatunek i jak bardzo go zaniedbałem. A nie powinienem, oj, nie powinienem.
Chociaż teoretycznie miałem się zajmować dokończeniem tematu gier automatowych, w praktyce zajmę się chodzonymi bijatykami. Zbierając źródła do cyklu, uświadomiłem sobie, jak bardzo kocham ten gatunek i jak bardzo go zaniedbałem. A nie powinienem, oj, nie powinienem.
Trzeba rozszerzyć temat i okazać szacunek co niektórym tytułom – pomyślałem, kiedy skończyłem pisać o bijatykach. W końcu wspominanie o shmupach oraz chodzonych nawalankach to odrobinę za mało, żeby oddać im to, co należne, prawda? Zatem tym razem w najpiękniejszych grach 2D - o chodzonych mordobiciach. Wspaniałych chodzonych mordobiciach – zarówno na ukochane arcade’y, jak i na konsole stacjonarne.
Automatów czar
Kiedy wrzucałem żeton za żetonem, unikając żuli, zbyt bliskich kolegów i rodziców, którzy nie byliby zadowoleni, że gram w takie brutalne gry, nie przypuszczałem nawet, że z czasem chodzone bitki staną się jednym z moich ulubionych gatunków. Przyznaję bez bicia – za dzieciaka grałem w nie i lamiłem, a do bud chodziłem, po prostu unikając nudów w deszczowe dni. Fantastyczność chodzonych bijatyk zrozumiałem dopiero po kilku latach, wiele z nich przechodząc po raz pierwszy na automatach, tony emulując, dziesiątki ogrywając na konsoli. Jako dzieciak nie doceniałem ich designu, raczej skupiając się na krwi i radości.
Renegaci, Smoczy bracia i lepsze, nowsze czasy
Za pierwsze eksperymenty dla młodego, rozwijającego się gatunku posłużyły bodajże Renegade oraz wspominany z rozrzewnieniem przez świat Karateka z niezliczoną ilością portów. Animacja w Karatece, moim skromnym zdaniem, robi spore wrażenie po dziś dzień i gra nie bez powodu jest kultowa, lecz dopiero Double Dragon udało się nie tylko wyklarować formułę gatunku, ale przede wszystkim stworzyć pierwszy ważny franchise, kojarzony przez graczy w formie zarówno automatowej, jak i konsolowej.
Smoczy bracia byli gotowi do zawojowania świata. Złota era nadchodziła wraz z porwaniem pewnej niesfornej dziewuchy… Double Dragon zaatakował automaty w 1987 roku, łącząc w udany sposób formułę Renegade z inspiracjami mangami/anime, takimi jak Hokuto no Ken, oraz znacznie bardziej rozbudowanym arsenałem walki. Zasadniczo rzecz biorąc, gra wyprzedzała swoje czasy, oferując mocno skomplikowany system walki i wspaniałą oprawę graficzną, która była zresztą bazą wydań wielu konwersji i remake’ów serii przez całe lata.
Double Dragon zawojował równie szybko konsole. NES dostał własną, mocno zubożoną, ale bardzo przyjemną wersję jedynki. Wyleciał multiplayer, ładna grafika i sporo głębi, lecz i z takimi wadami gra szokowała i bardzo cieszyła graczy chętnych na coś nowego. Niestety, nie przetrwała próby czasu. Znacznie lepiej wypadła NES-owa dwójka, mająca najważniejszy znak rozpoznawczy gatunku oraz serii – kooperację! Ulepszono też trochę grafikę, system walki, dźwięk. Niestety, o trójce lepiej nie wspominać. Była zła.
Ciekawym smaczkiem jest świetna konwersja Double Dragon na sprzęt SEGI, pokazująca troszkę ówczesne wojny konsolowe. Jeszcze lepszym – fantastyczne wydanie Double Dragon Advance i naprawdę przyjemne iPhone’owe Double Dragon, oba czerpiące całymi garściami z całej serii, zupełnie różne, ale warte grzechu. Do tego, do diabła, przenośne ;) O Double Dragon Advance świetny artykuł napisano na Blame The Control Pad – udowadniając po raz kolejny, ile wysiłku trzeba włożyć w dobre, ładne i zbalansowane mordobicie. Serię Technosa pobiła jednak chodzona bijatyka po prostu znacznie ładniejsza.
Final Fight vs Streets of Rage
Final Fight doskonale trafił w czas i miejsce. Gra nie była niczym wybitnym w stosunku do gier konkurencji, ale… pojawiła się za czasów mody na gatunek, na popularny i tani board oraz szokowała wręcz niesamowitą grafiką. Zresztą do dzisiaj duże sprite’y robią spore wrażenie, czego dowodem jest duże zainteresowanie wydaniem sieciowym.
Nie uważam, żeby dwie pierwsze części Final Fight były przesadnie udanymi grami. Zupełnie inne odczucia mam jednak względem trzeciej, prześwietnej części tej serii, która zaoferowała sporo nowych postaci, znacznie rozbudowany system walki i możliwość przechodzenia gry z konsolą. Jak to w takich przypadkach bywa znacznie łatwiej kupić ją z Virtual Console niż w wersji SNES-owej. Final Fight przede wszystkim żyje w naszych wspomnieniach, ale w jedynkę nie mam już ochoty dzisiaj grać. Cóż, taki już grzesznik ze mnie.
SEGA nie mogła patrzeć w spokoju na sukcesy Capcomowej serii, więc zamiast starać się o jakieś dziwaczne konwersje, postanowiła stworzyć własną, konsolową serię chodzonych bijatyk. Streets of Rage z dynamicznym systemem walki, świetną grafiką i niesamowitą ścieżką dźwiękową (tworzył ją między innymi pan od Ys) doczekało się trzech części, tony konwersji oraz prawdziwego kultu. Streets of Rage po dziś dzień jest dla mnie fantastycznym przykładem perfekcji w gatunku, bez przełomowych rozwiązań. Po prostu zrobiono wszystko dobrze. Te gry, ma się rozumieć, wciąż wyglądają fantastycznie i tak się ruszają – inaczej nie umieszczałbym ich na tej liście.
Ciemną stroną sprawy jest remake/konwersja/kontynuacja, nad którym pracowano kilka lat w wersji na PC. Grupa fanów przygotowała ogromny produkt oferujący nowe elementy grafiki, remiksy muzyki, tony etapów z całej serii, fantastyczne nowe elementy, a… SEGA kazała go zwinąć po kilku latach produkcji. Dziękujemy ci, SEGO. Jesteś kochana, jak zwykle.
Złoty topór, barbarzyńcy, sporo magii
Golden Axe. Czymże świat byłby bez Golden Axe, mokrego snu wszystkich fanów Conana Roberta Howarda? (Nie grałeś? To co robisz, czytając jeszcze ten artykuł?) SEGA nie tylko stworzyła Streets of Rage, lecz również wielką, barbarzyńską serię, doskonały hołd dla całego gatunku Sword & Sorcery z licznymi inspiracjami literaturą fantasy oraz, co ważniejsze dla graczy, naprawdę doskonałym gameplayem. Fabuła całej serii obraca się wokół złotego topora oraz postaci paskudnego Death-Addera, który chce opanować świat.
Dwie pierwsze części charakteryzowało parę intrygujących rozwiązań dotyczących gameplayu – choćby system czarów czy zdobywanie magicznych butelek. Trzecia oraz druga część wydana w wersji arcade’owej (inna gra niż wersja konsolowa) poszły innym torem – automatowa dwójka to przepiękna, interesująca gra nawet dla czterech graczy naraz, podczas gdy trójka bardziej przypomina najklasyczniejsze beat’em upy, co zawiodło wielu fanów serii… ja jednak polubiłem ją najbardziej. Chodzone bijatyki z barbarzyńcami przyjęły się i tropem Golden Axe podążyła trzecia część Rastan Saga, Arabia Magic i Dungeon Magic firmy Taito. Specjalna uwaga należy się jednak serii Dungeon & Dragons Capcomu na ich board CPS-2.
Capcom, korzystając z licencji najpopularniejszego RPG-a na świecie, stworzył dwie klasyczne przygody fantasy. Druga część to już prawdziwa perełka, która poprawiła wszystkie błędy poprzedniczki, dodała dwa razy więcej postaci, jeszcze trochę ekwipunku, wrogów, zadań oraz etapów. Obie części pojawiły się na SEGA Saturn, skutecznie omijając wszystkie inne konsole. Szkoda, bo wbrew pozorom jest to jedna z najciekawszych gier na tej licencji, która dzięki kolorowej, pięknej grafice robi wrażenie do teraz.
Również Cave, znane z wysokiej jakości gier na automaty, postanowił stworzyć coś w gatunku, wypuszczając na Segę Saturn i Xbox Live Arcade Guardian Heroes, chodzoną bijatykę fantasy z mocnymi elementami RPG-a na sześciu graczy naraz. Gra pojawiła się już w naszym przeglądzie i mogę tylko powtórzyć, że Guardian Heroes jest długie, piękne i nieliniowe, co czyni je jedną z najciekawszych gier gatunku.
Kunio się rozwija!
Pisząc o Double Dragon, nie zapomniałem oczywiście o kultowym Kunio w gorącej wodzie kąpanym. Seria River City Technosa uległa przez lata sporym przemianom. Najbardziej znane u nas River City Ransom jest tylko jedną z wielu gier z Kuniem, a także jednym z wielu chodzonych mordobić z tym uroczym młodzieńcem w roli głównej. I w moim przekonaniu jedną z najlepszych gier w historii.
River City Ransom to przede wszystkim gra bardzo rozrywkowa – lekka, przyjemna, szybka, pełna sekretów i z fantastycznym systemem walki oraz kooperacją. Elementy RPG, luźny klimat, rozwijanie statystyk przez jedzenie i zderzenia z kulturą, klimat wesołego wiosteczka i radosna eksploracja świata to wybuchowe połączenie. Estetyczna grafika i doskonała ścieżka dźwiękowa robią swoje, więc nie dziwię się samemu sobie, że jako dzieciak co dwa tygodnie musiałem przejść gierkę co najmniej raz – taka dobra była. I jest. Co ważne, gra jest także dostępna w wersji na GBA oraz PC, a wszystkie trzy wersje (a w zasadzie czterech, licząc również wersję na Famicoma) różnią się między sobą. Piękna gra. Piękna saga.
To River City Ransom jest największą inspiracją dla naprawdę ponadprzeciętnego Scotta Pilgrima i innych chodzonych bitek UbiSoftu. W zasadzie dwa najlepsze mordobicia tej generacji to bez wątpienia Scott Pilgrim vs The World (stylizowany na retro) oraz Castle Crashers (rycerze i księżniczki z przymrużeniem oka), które znajdziemy na XO oraz PS3. Oba zawdzięczają wiele serii Technos.
Oczywiście Kunio nie zakończył swoich bijatykowych występów na NES-ie. Seria przeszła także na SNES-a wraz z nowym designem oraz workiem wspaniałych pomysłów. Przy okazji nie wyszła poza Japonię, ale co tam. Grać się da. Obecnie w przygotowaniu jest powrót na 3DS-a oraz usługi sieciowe wraz z remakiem Renegade i River City 2. I super.
Technos, Elvis, Obcy i Predatory
Technos wyprodukował również parę innych gier. Konami stworzyło swoją serię Vendetta (mocno kojarzona z digitalizowanymi facjatami postaci takich jak Hulk Hogan), Taito próbowało zdobyć świat swoim Growl! (fantastyczne pierwsze 5-10 minut gry, serio!), Noise Factory dało nam wspaniałe Gaia Crusaders i Sengoku 3 (przepiękne, fantastyczne gry).
Ale to Capcom stał się niekwestionowanym królem gatunku na arcade’ach. CPS-1, CPS-Charger oraz CPS-2 zaoferowały prawdziwy zalew przednich chodzonych bijatyk, które zawojowały świat. Wspominane już Dungeon & Dragons, wojownicy trzech królestw, Final Fight i wiele, wiele innych.
Moje dziecięce serce skradł Punisher, wielka demolka ultrabrutalnym bohaterem, który szuka zemsty za śmierć swoich bliskich. Punisher zaoferował sporo broni palnej, masę przedmiotów do walki, obrzydliwych i różnorodnych wrogów oraz jedno z najlepszych wykorzystań licencji komiksowej na potrzeby gry wideo w historii. Punisher nie stracił nic ze swojego uroku…
… co można powiedzieć również o Alien vs Predator, ponownie na bazie komiksu. Capcom pojechał po całości, oferując dwóch Predatorów, dwóch prawie-że-ludzi (Arnold z metalową łapą i pani cyborg) przeciwko hordom żołnierzy i przyjemnie zróżnicowanych Obcych. Capcom w dużej mierze postawił również na strzelanie i combosy – co poskutkowało bardzo dobrym gameplayem! Całość dopełnia multiplayer na czterech, fantastyczna grafika i całkiem ciekawa historyjka. Capcom przeszedł sam siebie do czasu…
Kadilaków i Dinozaurów, wielkiej rozróby w świecie, gdzie liczą się niezawodne samochody i raptory. Kreskówki nie pamiętam, komiksu nie czytałem, ale w grę się wciąż gra wspaniale – bo jest dopracowana, długa i ciekawa. Zagrywałem się w nią aż do czasu, gdy Capcom…
… ukoronował swoje dokonania w gatunku w Battle Circuit na CPS-2. Formuła – pulp, kicz, inspiracje szeroko pojętą popkulturą i połączenie chodzonej bitki, kupowania nowych specjali oraz kombinowania - wyszła tak, jak musiała wyjść – bezbłędnie. Capcom wrzucił tutaj czterorękich facetów, półnagie panienki, Elvisów, kosmitów, psychopatów, dziwaków, wielowymiarowy system walki, tony kolorów i dziewczynkę na różowym strusiu. Czego tutaj nie kochać?
Łeb pełen chodzonych bitek
Kocham chodzone bijatyki. Zabrzmi to dziwacznie, ale wielokrotnie uruchamiam PlayStation 3 właśnie po to, żeby pograć w Streets of Rage lub Golden Axe. Bardzo lubię emulować te gry. Uwielbiam odkrywać nowe, stare gry. Po prostu – chodzenie, nawalanie, podziwianie i walczenie z legionami wrogów coś w sobie ma. Odpręża, bawi, intryguje różnorodnością klimatów.
Tradycyjnie ominąłem wiele wspaniałych gier gatunku, nie ze złośliwości. Skupiłem się na najciekawszych graficznie i najlepiej przeze mnie wspominanych. Jeżeli tylko będzie trzeba, chętnie zajmę się całą historią chodzonych bijatyk lub serią o nich na wzór "Erotyki w grach wideo". Dajcie znać. I w komentarzach opowiedzcie o swoich ulubionych chodzonych mordobiciach.
Do następnego.