Netflix skończy jak eBay. Traktujesz Polskę jak trzeci świat? Znikaj, nikt cię tu nie potrzebuje!
Płacimy dużo, dostajemy niewiele. Dlaczego Polacy nadal są traktowani jak klienci gorszej kategorii?
14.01.2016 | aktual.: 14.01.2016 10:35
Popularny mit głosi, że Holender, Peter Minuit, w 1626 roku kupił od plemienia Delawarów tereny dzisiejszego Manhattanu, płacąc za nie koralikami o wartości 24 dolarów. Jak to zwykle bywa z popularnymi mitami, nie ma w nim wiele prawdy: w zachowanych dokumentach pojawia się jedynie kwota transakcji, opiewająca na 60 guldenów (po przeliczeniu byłoby to obecnie około 4 tys. złotych).
Transakcję ze szklanymi paciorkami najprawdopodobniej (to pierwsze, znane źródło, gdzie ten motyw się pojawia) wymyśliła w 1877 roku – a zatem ponad 250 lat po fakcie – Martha J. Lamb, która pisząc „Historię miasta Nowy Jork” postanowiła ją jakoś uatrakcyjnić.
Zastosowała przy tym metodę, znaną i współczesnym, polskim pisarzom: ubarwiła opowieść wymyślonymi przez siebie faktami. W kolejnych latach powtórzyli to również inni autorzy i powielana wielokrotnie historia zaczęła żyć własnym życiem.
Szklane paciorki dla europejskich dzikusów
Wygląda na to, że tę fałszywą wersję historii Manhattanu dobrze zna CEO Netfliksa, Reed Hastings, który postanowił nawiedzić dzikie plemiona wschodniej Europy i pohandlować z nimi, oferując szklane paciorki, wycenione na 8 euro.
Tak mniej więcej odbieram to, co zaoferowano Polakom w ramach wielkiego otwarcia Netfliksa na świat. Dla przypomnienia – amerykański serwis VoD był do niedawna dostępny jedynie w nielicznych krajach, jednak w czasie targów CES 2016 ogłosił oficjalne udostępnienie swoich usług dla klientów ze 130 różnych państw, w tym z Polski.
Polski Internet zareagował na tę wiadomość z taką euforią, jakby spotkało nas jakieś wyjątkowe szczęście – znikł deficyt budżetowy, rząd jedną ustawą zniósł zimę bez śniegu albo Rosjanie obwołali swoim carem któregoś z braci Mroczków. Kto żyw, musiał napisać na Facebooku, że oto Netflix działa już w Polsce. Ja też chciałem napisać, ale wrzuciłem tylko zdjęcie ekranu telewizora z komunikatem o problemach z usługą. Nie ma tego złego, w końcu znalazło się zastosowanie dla hasztagu #tyleprzegrac.
Polskie serwisy VoD
Odłóżmy jednak żarty na bok, bo w gruncie rzeczy wcale nie jest mi do śmiechu. Należałem do grupy, łączącej z Netfliksem wielkie nadzieje. Nigdy nie ukrywałem swojej opinii o polskich serwisach VoD – zarówno tych uczciwych, działających w pełni zgodnie z prawem, jak i tych, które to prawo łamały lub omijały.
Pierwsze można podsumować jednym słowem: nędza. Drugie można scharakteryzować równie krótko: złodzieje. Czyli tak źle, i tak niedobrze, bo w rezultacie polski użytkownik miał do wyboru albo przepłacać za marną ofertę, albo płacić niewiele (albo wcale, oglądając w zamian reklamy) za usługę dwuznaczną zarówno z punktu widzenia prawa, jak i etyki.
Netflix jest już dla Polaków oficjalnie dostępny. Niestety, jestem przekonany, że skorzystanie z jego oferty byłoby równie roztropne, jak wejście do obozu syryjskich uchodźców z tęczową flagą, Talmudem w dłoni i wieprzową półtuszą na ramieniu, w rytm przygrywającego z telefonu, starego przeboju zespołu Village People. Teoretycznie można, bo niby dlaczego nie? Ale znajomym, których choć trochę lubię, raczej bym odradzał.
Village People - YMCA OFFICIAL Music Video 1978
Polacy mają mniejszy wybór
Dla takiego stanu rzeczy można znaleźć wiele racjonalnych wyjaśnień, jak choćby rozmiary biblioteki filmów, bezwład wielkich korporacji, czas potrzebny na dodanie tłumaczeń i czas, gdy inwestycja może się zwrócić, kwestie związane z licencjami czy w końcu nadzieję, że treści w polskiej ofercie będzie z czasem przybywać. Problem w tym, że nie widzę powodu, by mnie – jako klienta – miało to interesować.
Interesuje mnie za to coś innego: dlaczego płacąc więcej, dostaję ułamek tego, co ma do dyspozycji Amerykanin? Nie trochę mniej, nie połowę, ale – jak wyliczył Finder.com – w tej chwili jest to dokładnie 17,8 proc. filmów i 12,08 proc. seriali, dostępnych w Stanach Zjednoczonych.
Oferta dla Amerykanów: 1157 seriali, 4593 filmów
Oferta dla Polaków: 206 seriali, 555 filmów
Trudno w takim przypadku pozbyć się wrażenia, że Netflix potraktował Polaków mniej więcej tak, jak Amerykanie napływowi potraktowali parę setek lat temu rdzennych Amerykanów: jak dzikusów, którym można wcisnąć byle co, bo przecież wciąż mieszkają w lepiankach z suszonej kupy, sypiają z niedźwiedziami, a Internet przynoszą do domu w drewnianych cebrzykach z access pointu, uruchomionego w amerykańskiej ambasadzie. W Netfliksie dobrze o tym wiedzą, przecież ceniony dokumentalista Borat nie mógł się mylić.
Borat HD Quality Movie Trailer
Allegro kontra eBay
Co z tego wynika? Dla nas – potencjalnych klientów – nic dobrego. Jak nie mieliśmy dostępu do sensownej oferty VoD, tak nadal go nie mamy. Przynajmniej oficjalnie, bo zawsze przy pomocy paru sztuczek można w Internecie udawać, że jest się drwalem z Oregonu. Patrząc na debiut polskiego Netfliksa nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że amerykański gigant popełnia ten sam błąd, co wiele innych, potężnych firm, które wchodząc do Polski przeoczyły fakt, że między Odrą i Bugiem istnieje już jakaś cywilizacja.
Przykładów nie brakuje. Ktoś jeszcze pamięta, że Microsoft i AOL chciały podbić polski Internet własnymi portalami horyzontalnymi? Wirtualna Polska, Onet czy Interia nie dały im żadnych szans. Z podobnym skutkiem próbował oczarować nas Yahoo!, który po latach już nawet nie udaje i domena z końcówką .pl przekierowuje do amerykańskiej wersji serwisu.
Zanim Facebook urósł w siłę i pochłonął cały świat, o polski rynek społecznościowy walczyły takie tuzy, jak Bebo czy MySpace, które poległy w starciu z Naszą Klasą. Najbardziej spektakularnym przykładem jest jednak eBay, który wchodząc do Polski wydawał się nie mieć pojęcia, że istnieje coś takiego, jak Allegro, a polska bankowość elektroniczna mocno wyprzedza przestarzałe rozwiązania, dominujące po drugiej stronie Atlantyku.
Nadzieja umiera ostatnia
Z drugiej strony czasy, gdy lokalne odpowiedniki wiodących serwisów miały szansę walczyć z globalnymi gigantami już minęły i prawdopodobnie nie wrócą – trudno wyobrazić sobie dzisiaj jakąś realną, polską konkurencję dla Facebooka z Messengerem, Snapchata, Twittera (Blipie, gdzie jesteś?), Instagramu czy choćby Google’a.
Problem w tym, że dla osób spragnionych łatwego i stosunkowo taniego dostępu do legalnych filmów i seriali nie jest to żadną pociechą: jak nie było sensownej oferty VoD, tak nie ma, a polski Netflix na razie niczego w tej kwestii nie zmienia.
Piszę „na razie”, bo ciągle jeszcze nie wyleczyłem się ze złudzeń. Gdzieś tam tli się iskierka nadziei, że – nawet przy zachowaniu przelicznika dolara do euro 1:1 – w najbliższym czasie wzrośnie liczba filmów i seriali, i będę mógł zapłacić za usługę bez niemiłego uczucia, że Netflix za moje własne pieniądze robi mi to, co w „Pulp Fiction” Marcellus Wallace obiecywał pewnemu właścicielowi Harleya.
I'm getting medieval on your ass
Netflix, czyli wybrakowany towar
Nie widzę problemu w tym, by zapłacić Netfliksowi za pełnowartościową usługę. Moim zdaniem to, co oferuje nam obecnie, taką usługą jednak nie jest. Co istotne, Netflix nie jest – niestety – wyjątkiem. Jakiś czas temu jeden z kluczowych menedżerów Tesco, Matt Simister stwierdził przecież otwarcie, że do Europy Wschodniej wysyła się gorszy asortyment.
Matt Simister, Tesco:
W wielu przypadkach produkty pierwszej klasy wysyłamy do sklepów w Wielkiej Brytanii, a produkty drugiej klasy na rynki Europy Centralnej i Wschodniej.
Mimo tego po prostu nie lubię i nie chcę być traktowany jak klient gorszej kategorii. Nie chcesz moich pieniędzy, Netfliksie? W porządku, jakoś to przeżyję. Ale prawdziwą gotówką za szklane paciorki płacić nie mam zamiaru.
[polldaddy]9272065[/polldaddy]