Plastikowy terror, czyli początki ciemnej strony filmowego kampu
Hektolitry sztucznej krwi, karykaturalnie rozerotyzowane bohaterki, absurdalna fabuła, (tak zwane) efekty specjalne zastępujące logikę – któż nie ma czasami potrzeby obejrzeć filmu, który zwolni z niewdzięcznej harówki myślenia. Współcześni twórcy, by wymienić tu chociażby Quentina Tarantino, dobrze o tym wiedzą, regularnie dostarczając widzom dzieła, które krytycy nazywają wulgarnym kiczem, miłośnicy zaś wysublimowanym kampem.
16.01.2012 15:03
Hektolitry sztucznej krwi, karykaturalnie rozerotyzowane bohaterki, absurdalna fabuła, (tak zwane) efekty specjalne zastępujące logikę – któż nie ma czasami potrzeby obejrzeć filmu, który zwolni z niewdzięcznej harówki myślenia. Współcześni twórcy, by wymienić tu chociażby Quentina Tarantino, dobrze o tym wiedzą, regularnie dostarczając widzom dzieła, które krytycy nazywają wulgarnym kiczem, miłośnicy zaś wysublimowanym kampem.
Warto zastanowić się, skąd bierze się aż taka rozbieżność oraz jakie były początki wstydliwych, kiczowatych filmowych przyjemności. Na początku nieco teorii. Najprościej jest powiedzieć, że kiczem jest wszystko, co dana osoba za kicz uważa – taka ogólna definicja dobrze pasuje do popkultury filmowej, w której słowo „gust” jest wyrażeniem tyleż pojemnym, co nic nieznaczącym. Kicz wywołuje przeważnie uczucia negatywne, ale znajdują się też jego koneserzy, zmieniający nazwę obiektu swojej fascynacji z kiczu na kamp.
Sama Susan Sontag w swoich słynnych "Notatkach o kampie" różnicę pomiędzy tymi dwoma pojęciami sprowadzała do odmiennego stosunku wobec naturalności. Według amerykańskiej pisarki kicz chce naśladować naturalność, kamp zaś celowo ją wynaturza, deformuje i wyolbrzymia. By samodzielnie przekonać się o słuszności tej tezy, wystarczy obejrzeć dowolny stary amerykański horror science fiction, gdzie nieudolne odgrywanie prawdziwego strachu i przebieranie się aktorów za prawdziwe potwory daje prawdziwie żałosny efekt.
Co ciekawe, filmy, które już w czasie premiery były kiczowate, wraz z upływem czasu zyskują na specyficznie pojmowanej wartości. Dotyczy to szczególnie najmarniejszych i najtańszych produkcji: wyrwane z poważnego kontekstu, do bólu groteskowe, dumnie wskakują na półkę z napisem „kamp”. W tej kategorii osobiście polecam dzieło pt. "Robot Monster" z 1953 roku, z niezapomnianym kostiumem gwiezdnego agresora, który wyglądał jak skrzyżowanie King Konga z dziewiętnastowiecznym nurkiem.
Robot Monster (1953) trailer
Początki kampu sięgają romantycznej fascynacji gotycyzmem oraz jego popularnymi atrybutami: nawiedzonymi ruinami, duchami krwawo zamordowanych dziewic, nadnaturalnymi zjawiskami i dawno zapomnianymi legendami. Obowiązuje tylko jedna zasada: może być przaśnie, ale musi być klimatycznie. Już Horace Walpole, autor "Zamczyska w Otranto", czyli założycielskiej powieści całego gatunku (1764), otwarcie przyznawał się do swobodnego łączenia tradycji „starożytnego”, bogatego w elementy nadprzyrodzone romansu i współczesnych mu realiów kulturowych. Specyficzne napięcie między realizmem a fantastyką widoczne jest w gotycyzujących dziełach do dziś; nie bez powodu ta sama ambiwalencja stanowi też sedno estetyki kampu. Filmową ilustracją takiego kunsztownego połączenia mrocznego romansu, niskobudżetowych "Trzech muszkieterów" i krwawego horroru jest bez wątpienia film "Captain Kronos – Vampire Hunter". Pomieszanie stylistyk dało w nim zadziwiająco dobre rezultaty.
Captain Kronos: Vampire Hunter 1974 Trailer
Dla prawdziwych znawców stylistyki kampu i wszystkich tych, którzy chcieliby naocznie zakosztować jego filmowej gotycko-horrorowej odmiany w najsłynniejszym wydaniu, przeznaczone są legendarne serie o Drakuli i Frankensteinie wytwórni Hammer. Miłośnicy stylowego science fiction na pewno nie będą zawiedzeni dziełami spod szyldu innej legendy branży – Tromy Entertainment. Przywołując takie perełki, jak "Dracula has Risen from the Grave" czy "Redneck Zombies", warto pamiętać o ich niejednokrotnie pionierskich zasługach dla rozwoju kinematografii. "Dracula..." jako jeden z pierwszych filmów na świecie (1968) otrzymał od Motion Picture Association of America oznaczenie ograniczenia wiekowego dla widzów, drugi zaś z wymienionych filmów przecierał szlaki produkcjom od początku przeznaczonym na rynek odtwarzaczy domowych, z pominięciem dystrybucji kinowej. Miłośnicy kampu nie mają łatwo.
Na koniec zadajmy sobie pytanie, jak wyglądały korzenie futurystycznej odmiany filmowego kampu. Odpowiedź daje "Starcrash", film tak zły, że już w momencie premiery niektórzy występujący w nim aktorzy mówili w wywiadach o zamierzonej parodii. Czujny koneser tandety nie da się jednak łatwo zbyć oczywistymi skojarzeniami z młodszymi o zaledwie rok "Gwiezdnymi Wojnami: Nową Nadzieją" i z rozkoszą będzie odkrywał kolejne wymiary włoskiej odmiany SF.
Starcrash (1979) trailer
Dalsze dzieje mrocznej odmiany kampu w kinie ewoluowały wraz z popkulturą. Początek nowego tysiąclecia przyniósł takie eksploatujące tę estetykę hity jak "Kill Bill" czy serię "Grindhouse". To jednak jest już nieco inna historia.