Polak potrafi! Latający skuter rodem z „Gwiezdnych wojen” powstaje pod Tarnowem
Polska firma buduje latający skuter! Maszyna o nazwie Raptor ma pojawić się w sprzedaży już w 2017 roku, spełniając marzenia o łatwym w obsłudze i dostępnym dla każdego latającym sprzęcie.
23.10.2016 | aktual.: 10.03.2022 09:10
Polski latający skuter
Hoverbike to maszyna, która rozpala wyobraźnię. Próby zbudowania latającego skutera są podejmowane na całym świecie, powstają nawet różne demonstratory i prototypy, ale – na razie – żaden z nich nie okazał się dopracowany na tyle, by mówić o najmniejszym choćby sukcesie i szansie na pojawienie się takiego sprzętu w sprzedaży.
Okazuje się, że prace nad takim sprzętem trwają również w Polsce. W Wojniczu pod Tarnowem działa bowiem firma NEWind Energy, która – jeśli wierzyć deklaracjom jej przedstawicieli – od trzech lat pracuje nad polskim, latającym skuterem. I jest na tyle bliska sukcesu, że zaczęła już przedsprzedaż swojej maszyny, której pierwsze egzemplarze mają trafić do klientów w połowie 2017 roku.
Tanio nie jest – polski latający skuter został wyceniony na 65 tys. dolarów, ale deklarując zakup już teraz, możemy mieć go (a także koszulkę i model) o całe 8 tys. dolarów taniej. Na co możemy liczyć za te pieniądze?
Silnik z Suzuki Hayabusa
Maszyna o wielkości samochody osobowego ma być napędzana silnikiem z motocykla Suzuki Hayabusa, który – po tuningu – z 1300 cm pojemności ma dostarczyć 330 KM. Silnik napędza zarówno główne śmigła, utrzymujące maszynę w powietrzu, jak i generatory, produkujące prąd dla silników manewrowych.
Zasięg Raptora ma sięgać 150 kilometrów, prędkość – do 110 km/h, a pułap lotu nawet 900 metrów. W przypadku maszyny na rynek amerykański pułap, ze względu na przepisy, zostanie ograniczony do 3,7 metra.
Przy masie własnej, sięgającej 300 kilogramów, Raptor ma zapewnić do 140 kilogramów udźwigu i – zdaniem twórców – sprawdzi się nie tylko jako rekreacyjna zabawka dla amatorów mocnych wrażeń, ale również jako sprzęt dla wojska czy maszyna ratownicza.
Serce i rozum, czyli nadzieje i wątpliwości
Wszystko to brzmi bardzo obiecująco, jednak nie ukrywam, że projekt ten budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony jest to uznanie i podziw dla ekipy, która bez żadnych kompleksów projektuje sprzęt o ogromnym potencjale, rzucając wyzwanie konkurentom z całego świata. Szanuję wizjonerstwo, śmiałość pomysłu i wkład pracy. I to, że chce im się chcieć.
Z drugiej strony nie mogę pozbyć się wrażenia, że to kolejny z projektów wydmuszek, które wspaniale wyglądają na prezentacjach, w teorii mogą być przełomowe, ale w praktyce są niczym więcej niż zbiorem ambitnych planów, życzeniowego myślenia i iluzji, roztaczanej przed potencjalnymi inwestorami.
Bo gdy czytam, że sprzęt ma trafić do sprzedaży w 2017 roku, a póki co nie ma nawet prototypu, to w głowie rozlega się głośny alarm detektora bzdetu. Doceniam optymizm i entuzjazm, ale – na litość Cthulhu! – byle auto projektuje się latami, dopracowując najmniejszy detal i przewidując każdą z możliwych sytuacji. Dziwi mnie to tym bardziej, że niektórzy dziennikarze przekazują informacje o Raptorze bez żadnej refleksji czy choćby cienia wątpliwości.
Dość gadania, pokażcie prototyp!
Jasne, że pionierzy lotnictwa 100 lat temu budowali swoje maszyny chałupniczymi metodami i niektóre z nich nie tylko latały, ale i nie zabiły swoich twórców. W tym przypadku mówimy jednak nie o sprzęcie dla amatorów mocnych wrażeń, ale o produkcie, który miałby trafić do sprzedaży, a zatem musi spełniać masę norm i dawać nadzieję, że pierwsza wycieczka polskim latającym skuterem nie będzie zarazem ostatnią.
Dlatego, choć serce cieszy się na myśl, że idea hoverbike’a mogłaby zostać urzeczywistniona właśnie w Polsce, to rozum nie pozostawia złudzeń: opowiadać o wielkich planach może każdy, podobnie jak pokazywać rendery i rysunki sprzętu. I publikować ogłoszenia o naborze na pilota oblatywacza.
Ale zanim nie zobaczę Raptora w locie, będę traktował te opowieści tak samo, jak historie o potworze z Loch Ness, uczciwych politykach i Trójkącie Bermudzkim. Szanowni producenci! Zamiast chwalić się planami, pokażcie działający prototyp. To najlepszy sposób na rozwianie wszelkich wątpliwości.