Poseł Przemysław Wipler dla Gadżetomanii: "Kończy się czas lekceważenia internautów"
02.07.2014 03:34, aktual.: 10.03.2022 11:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dlaczego nie będzie głosowania w Internecie? Komu przeszkadza cisza wyborcza? I na jaką grę czeka od ponad dwudziestu lat? Między innymi o tym rozmawiamy z Przemysławem Wiplerem z Kongresu Nowej Prawicy.
Adam Bednarek: Nie uważa Pan, że internautów się lekceważy? Gdy mówi się o popularności w Sieci, to przeważnie dodaje się, że to niestały elektorat, który potrafi tylko klikać. Mniej więcej to samo powiedział Armand Ryfiński w dyskusji z Panem w „Tak czy nie”. Takie głosy pojawiają się w telewizji tylko dlatego, że Internet to rywal dla telewizyjnych programów, czy może coś w tym jest?
Przemysław Wipler: Kończy się czas lekceważenia internautów. Co więcej, potwierdzeniem mojej opinii jest strach rządzących elit przed głosowaniem przez Internet, którego echa można znaleźć w wypowiedziach pana Grasia na taśmach "Wprost". Oni po prostu wiedzą, na kogo i przeciwko komu zagłosowaliby internauci. Wynik eurowyborów pokazał dobitnie, że nie jest to elektorat niestały i oprócz klikania potrafi również pójść do lokalu wyborczego i zagłosować.
Przemysław Wipler Nowa Prawica Janusza Korwin-Mikke - Sandomierz - BARDZO DOBRY WYKŁAD cz.4
Nie da się ukryć, że Nowa Prawica ma z tym pewien problem. Janusz Korwin-Mikke w Sieci popularny jest od dawna, ale nie przekłada się to na wyniki wyborów. W Sieci jesteście tylko „Wy”, bo wyborcy pozostałych partii siedzą przed telewizorem, czy może gdzieś ci internauci Nowej Prawicy uciekają?
Nowa Prawica nie ma z tym problemu. Coraz więcej wyborców zaczyna dostrzegać, że to, co Janusz Korwin-Mikke mówił przez lata, ma uzasadnienie. Fakt ten bez wątpienia przełoży się na najbliższy wynik Nowej Prawicy. Ludzie chcą realnej zmiany. Nie wystarczy im już ciepła woda w kranie. Zaczynają zwracać uwagę na dramatycznie wysoki dług publiczny, katastrofalną sytuację demograficzną i spowodowaną brakiem perspektyw emigrację. Dostaję mnóstwo wiadomości na Facebooku, nie tylko od osób młodych. Piszą do mnie, że widzą beznadzieję, widzą upadek skryty za fasadami unijnych inwestycji, ale nie chcą wyjeżdżać. Chcą zostać w kraju i działać na rzecz zmiany. To niezwykle budujące.
Z drugiej strony trudno się dziwić, że głos z Internetu nie jest poważnie traktowany. Jedyna udana akcja to ACTA. Poza tym Sieć nie protestuje. Marudzą na Facebooku, Wykopie, ale poza tym spokój.
W psychologii mamy do czynienia z terminem „wyuczona bezradność”. Polega to na powstaniu mechanizmu bierności i rezygnacji, wynikającego z poczucia braku wpływu na swój los. Można zauważyć, że mechanizm ten objawiał się również w życiu publicznym, czego efektem była chociażby niska frekwencja w wyborach. Ludzie nie głosują, jeśli nie wierzą, że ich głos cokolwiek znaczy i że ich wybór może cokolwiek zmienić. To się zmienia. Sieć już nie ogranicza się do marudzenia, sieć się organizuje i wychodzi na ulicę. W całym kraju mamy do czynienia z demonstracjami, przyciągającymi setki i tysiące osób. To, że główne media pomijają czy bagatelizują temat, w ogóle mnie nie dziwi. Nikt nie jest natomiast w stanie stłumić przekazu w Internecie. Zdjęcia, filmy na YouTubie czy też streamy live z demonstracji świadczą o tym, że dla rządzących elit kończy się czas ignorowania oddolnego głosu obywateli.
Cisza wyborcza w Internecie przetrwa? Mam wrażenie, że tylko Nowej Prawicy przeszkadza, biorąc pod uwagę liczbę sympatyków i ich internetową działalność. Reszcie może nie zależeć na tym, żeby znieść „agitację” w dniu wyborów.
Cisza wyborcza to anachronizm. W Internecie już dawno jest fikcją. Jak PKW chce ścigać kogoś, kto na Fejsie będzie łamał ciszę wyborczą, zalogowawszy się poprzez sieć TOR? Siłami komputerowców z ABW? Cisza wyborcza powinna postać zlikwidowana, bo jest fikcją, i to fikcją prowadzącą nader często do kuriozalnych sytuacji.
Co z głosowaniem w Sieci? Nie tak dawno pisałem, że ułatwi nam życie, ale poza tym nic nie zmieni. Ludzie nie głosują, bo nie widzą alternatywy, a nie dlatego, że im się nie chce. Zgadza się z tym Pan?
Tak jak wcześniej wspominałem: głosowania przez Internet nie będzie, bo Kongres Nowej Prawicy zdobyłby w nich większość konstytucyjną [śmiech]. Wie to Graś, wie to również premier Tusk. Oni wiedzą również, że wisi nad nimi widmo „człowieka w muszce”, więc nie zamierzają mu niczego ułatwiać. To nic nie szkodzi, bo motywuje do intensywniejszych działań.
Nie znam polityka, który byłby bohaterem memów częściej niż Janusz Korwin-Mikke. Pan też często występuje na internetowych obrazkach, szczególnie po niewyjaśnionej do dziś wieczornej aferze. Tego typu humorystyczna działalność szkodzi politykowi czy pomaga?
Też nie znam polityka, który byłby bohaterem memów częściej niż Janusz Korwin-Mikke. Ja również stałem się bohaterem prac internetowych twórców, i to nie tylko memów, ale również animowanych GIF-ów czy odpowiednio zmontowanych filmików. Ostatnio występuję tam często w kontekście jakichś wyważonych drzwi. Wprawdzie żadnych drzwi nigdy nie wyważałem, jednak rozumiem, że sztuka rządzi się swoimi prawami. Licentia poetica.
Oczywiste jest, że ten sposób wyrażana opinii przez młodych zazwyczaj twórców, o ile niesie przekaz pozytywny, może politykowi pomóc. Sam zauważyłem, że wraz z prawdziwym wysypem memów, których jestem bohaterem, rośnie popularność mojego fanpage’a. Przekroczył już pięćdziesiąt tysięcy polubień, plasując mnie tym samym w pierwszej czwórce najczęściej lajkowanych polityków na Facebooku. Widzę też wzrost interakcji czy choćby zasięgu postów. Chciałbym wierzyć, że to efekt mojej ciężkiej pracy publicznej, lecz muszę też oddać honor internautom i podziękować im za to.
Humorystyczna działalność internautów może również zaszkodzić. Jestem pewien, że uderzenie ostrza internetowej satyry było bolesne na przykład dla bohaterów afery taśmowej. Ludzi, którzy pozują na zatroskanych o dobro kraju państwowców, musiało zaboleć to szczególnie. Najbardziej dbającego o swój PR Pana Premiera. Gorzej nawet, jeśli dochodzi do tego łatka śmieszności. Wydaje mi się bowiem, że łatwiej byłoby im przełknąć etykietkę zorganizowanej grupy przestępczej okradającej Polskę niż etykietkę grupy niezorganizowanej, politycznego gangu Olsena. Nikt nie lubi być postrzegany jako ktoś śmieszny. Donald Tusk na pewno nie marzył, że do historii przejdzie jako premier, którego wiarygodność i autorytet nieodwołalnie pogrzebało kilku kelnerów.
Jako gracz cieszy się Pan z tego, że Barack Obama wspomniał o Wiedźminie podczas swojej wizyty w Polsce? Bo ja niestety nie. Uważam, że to dowód na to, że nie miał za co nas pochwalić. Dlatego Obama wybrnął za pomocą gry.
Przede wszystkim cieszyć się powinni producenci i twórcy Wiedźmina, o których produkcji wspomniał przywódca USA. Daje to szereg możliwości, nad którymi z pewnością pracuje już ich dział marketingu.
Zna Pan przykład studia Bloober Team? Twórcy w ciągu roku dostali ponad milion złotych dotacji na różne projekty. Dziś ich gra, Basement Crawl, choć nie z dotacji, jest najgorzej ocenianą produkcją na PlayStation 4. Wszelkie dotacje to zło, także w branży gier?
Dotacje najczęściej powodują negatywne skutki, i to nie tylko dla rynku jako całości, na którym zakłócają naturalne procesy poprzez dawanie nieuzasadnionej przewagi. Szkodzą również bezpośrednio tym, którzy są ich beneficjentami. Najgorsze jest to, że podmioty, które z dotacji uczyniły główne źródło przychodów, tracą podejście prokonsumenckie. Nie skupiają się na tworzeniu produktów, które zaspokoją potrzeby klientów, ale na spełnieniu parametrów ustalonych przez komisję i na zadowoleniu samej komisji. W tym momencie potencjał sprzedażowy, klienci i sam produkt stają się kwestią nieistotną. Nie liczy się, że stworzono kiepski produkt, którego nikt nie chce kupować. Liczy się za to spełnienie warunków konkursu, wśród których najczęściej brakuje kryterium sukcesu rynkowego. Nie należy zapominać, że dotacje mogą też spowodować skutek polegający na uzależnieniu od tego źródła finansowania. Brak presji konkurencyjnej, choć daje komfort działania, powoduje w tym wypadku deficyt bodźców, które w normalnych warunkach skutkują innowacyjnością. Traci się w ten sposób te cechy, które pozwalają osiągać rynkowy sukces, ponieważ przedsiębiorca, który nie ryzykuje, ma mniejszą motywację do podejmowania optymalnych decyzji.
Tylko co Pan powie twórcom, którzy mówią: „Ale w Wielkiej Brytanii, Kanadzie czy Francji studia mogą liczyć na dofinansowanie”?
Powiem im: wypłyńcie na głębię! Nie bądźcie jak żeglarz, który najpierw własnoręcznie zbudował swój jacht, a potem zadowala się podróżą morską, podczepiony do holownika. Oczywiście może odczuwać przyjemność, nie musząc wykonywać czynności związanych ze stawianiem żagla i nawigacją i widząc, jak zostawia w tyle jednostki płynące samodzielnie. Tylko co stanie się, gdy pomoc nagle się skończy i holownika zabraknie, pozostawiając żeglarza pozbawionego elementarnych umiejętności? Nawet jeśli kiedyś je miał, komfort zewnętrznej pomocy sprawił, że dawno już o nich zapomniał. Widzi wtedy, jak ci, których zostawił w tyle, prześcigają go, a jego łódź powoli nabiera wody.
Dotacje nie są koniecznością. Są firmy, które doskonale funkcjonują bez dotacji i budują swoją pozycję rynkową, tworząc świetne, chętnie kupowane gry. Ryzykują swoje środki, pozyskują kapitał z rynku i ponoszą odpowiedzialność. Należy przy tym wspomnieć o crowdfundingu. Uważam, że finansowanie społecznościowe, szczególnie w branży gier, ma wielki potencjał. Pozwala bowiem ocenić na wczesnym etapie prac nad projektem jego potencjał, w sposób być może o wiele lepszy niż fokusowe badania konsumenckie, a przy tym może być łatwiej dostępnym niż na przykład kredyt źródłem kapitału.
Na koniec pytanie niezwiązane z polityką. Na jaką grę Pan czeka i dlaczego jest to Wiedźmin 3? I na czym Pan ją przejdzie: na pececie czy konsoli?
Pecet. Oczywiście pecet. Od prawie 20 lat czekam na Dungeon Master 3. Ale faktycznie na top liście oczekiwań krótkoterminowych wysoką pozycję zajmuje Wiedźmin 3. Grałem oczywiście w jedynkę i Zabójców królów, więc trzecia odsłona przygód Wiedźmina jest naturalną kontynuacją. Biorąc pod uwagę wycieki ze studia, kolejne spotkanie z Geraltem z Rivii będzie czystą przyjemnością.