Pseudoartyści i postartyści. Bo w czasach Tumblra, Facebooka i Instagrama... każdy jest artystą

fot. Piotr Gnyp
fot. Piotr Gnyp
Blomedia poleca

20.05.2013 15:30

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Grono moich zna­jo­mych składa się w spo­rej mie­rze z pseu­do­ar­ty­stów i postar­ty­stów, któ­rym to mia­nem dość luźno obda­rzam ludzi mają­cych ciśnie­nie na publiczną eks­pre­sję w tej czy innej for­mie – czy to będzie obrazek, czy tekst, czy okle­je­nie całego mia­sta wle­pami, albo nagry­wa­nie dzi­wacz­nych dźwię­ków w pofabrycz­nych budow­lach. Też takich macie?

Grono moich zna­jo­mych składa się w spo­rej mie­rze z pseu­do­ar­ty­stów i postar­ty­stów, któ­rym to mia­nem dość luźno obda­rzam ludzi mają­cych ciśnie­nie na publiczną eks­pre­sję w tej czy innej for­mie – czy to będzie obrazek, czy tekst, czy okle­je­nie całego mia­sta wle­pami, albo nagry­wa­nie dzi­wacz­nych dźwię­ków w pofabrycz­nych budow­lach. Też takich macie?

Róż­nica: pseu­do­ar­ty­ści, to ci, któ­rych do eks­pre­sji moty­wuje tylko kasa, postar­ty­ści to ci, któ­rych do dzia­ła­nia moty­wuje tylko wła­sna potrzeba.

Pseu­do­ar­ty­ści to naj­czę­ściej pro­fe­sjo­na­li­ści, dosko­nali warsz­ta­towcy, zdolni goście i panny, któ­rzy w głębokiej pi...e mają sztukę, wie­dząc, że nie ona zapewni im kasę na życie, więc anga­żują swoje talenty w różne komer­cyjne pro­jekty, czer­piąc satys­fak­cję z wła­snej spraw­no­ści warsz­ta­to­wej i stanu konta. Sól tej ziemi, naj­milsi ludzie w oko­licy, kom­plet­nie bez ciśnie­nia i kom­plek­sów robią swoje, a na hasło "o stary, zro­bi­łeś sztukę" reagują raczej alergicznie, bo robie­nie sztuki wiąże się z utratą zle­ceń. Jeśli robią muzykę, to według ścisłych wyli­czeń, co się może sprze­dać, jeśli malują to tak, żeby czter­dzie­sto­let­nia pani w gar­sonce wie­działa, co jest na obrazku i chciała wyło­żyć na to pie­nią­dze, jeśli piszą to fan­tasy albo kry­mi­nały, albo to, na co jest aktu­alne zapo­trze­bo­wa­nie na rynku.

Zygmunt Bauman - Kultura ponad prawem

Postar­ty­ści to grupa naj­licz­niej­sza – gło­do­mory z opo­wia­da­nia Kafki, które naj­le­piej ujmuje siłę ich potrzeby, pra­cow­nicy róż­nych prac (że dźwi­gnę Świe­tlic­kiemu piękne okre­śle­nie), któ­rzy w wol­nych chwi­lach (albo i w zupełnie nie wol­nych, w cza­sie pracy na służ­bo­wych lap­kach) rzeź­bią sobie swoje sztuczki rysun­kowe, muzyczne czy lite­rac­kie: bez nadziei na feed­back, bez nadziei na mone­ty­za­cję, z czy­stej potrzeby eks­pre­sji, żeby tylko pozbyć się nęka­ją­cego pomy­słu i zająć mózg czymś innym. To oni zapeł­niają face­bookowe walle, to oni rzeź­bią od lat blogi i blo­ga­ski, to oni stoją za suk­ce­sem takich ser­wi­sów jak Tum­blr czy insta­gram, to oni w końcu spra­wili, że dys­ku­sja o sprze­da­wa­niu i wyce­nia­niu sztuki u progu XXI wieku stała się jało­wym biciem piany.

Dzięki natło­kowi postar­ty­stów w inter­ne­tach, ostat­nie dzie­sięć lat poka­zało jedno – eks­pre­sja arty­styczna w tej czy innej for­mie, jest zja­wi­skiem tak powszech­nym, że wszel­kie próby nama­wia­nia ludzi do pła­cenia za jej efekty są rów­nie celowe, jak prze­ko­ny­wa­nia Innu­itów do kupna śniegu. Robie­nie sztuki oka­zuje się formą uza­leż­nie­nia, efek­tem ćpuń­skiej men­tal­no­ści (którą kocham i rozu­miem), czymś abso­lut­nie poza wolą i celo­wo­ścią, zaję­ciem służą­cym przede wszyst­kim twórcy, pozwa­la­ją­cym na chwi­lowe urwa­nie się od rze­czy­wi­sto­ści. To czy efekty tra­fią do odbior­ców, przy­niosą fejm i kasę pozo­staje trze­cio– albo i dwu­dzie­sto­rzędne, naj­waż­niej­szy jest sam akt stwa­rza­nia cze­goś z niczego, adre­na­li­nowy trip nadchodzący w momen­cie, kiedy naprawdę wkrę­casz się w to, co robisz – pisa­nie, malo­wa­nie czy robie­nie nutek.

„Wiesz stary, mam tyle rado­chy z samego ryso­wa­nia, że wła­ści­wie j...e mnie to, czy ktoś to kupi”, odpo­wiada jeden ze zna­jo­mych, aku­rat taki na któ­rego twór­czość jest spory, wyso­ko­na­kła­dowy popyt. „Sztuka? Sp...aj”, dodaje drugi. „Ja chce malo­wać kar­ków i małpy, a czy jakaś p...a z gale­rii zatwier­dzi to jako sztukę albo da mi kasę za nie, żeby se powie­sić nad łóżkiem to już jej sprawa. Mi się nawet nie chce jechać z powrotem po te obrazki, co mi w War­sza­wie wysta­wili, bo już se nama­lo­wa­łem nowe, lep­sze.” „Pisać książki?”, śmieje się kilku kolej­nych, „po ch..? Wrzu­casz na fejsa, na bloga, masz feed­back, nie musisz się uże­rać z całym po...ym sys­te­mem redaktorsko-wydawniczym, kto chce to prze­czyta, po godzi­nie nikt o tym nie pamięta, można n...ć kolejne teksty”.

Czesław Mozil - Kultura ponad prawem

I tak jest wszę­dzie: w każ­dej kor­po­pracy, w każ­dej agen­cji rekla­mo­wej i pod­upa­da­ją­cej redak­cji pra­so­wej siedzą dzie­siątki takich ludzi. Mają potrzebę eks­pre­sji raz na rok, lub pięć razy dzien­nie, robią sztuczki straszne, od których można dostać raka oczu lub mózgu, albo takie, że żadna sztuka kupiona za pienią­dze nigdy nie dała ci takiego kopa. Nie da się ich zatrzy­mać (naj­wy­żej samo­dziel­nie rezy­gnują w pewnym momen­cie z form publicz­nej eks­pre­sji, bo prze­staje im to być potrzebne), nie da się im zabro­nić robie­nia sztuki i sztuczki, nie da się wyce­nić war­to­ści ich dzia­łań w innych kate­go­riach niż "na mnie działa" lub "idź pan w ch... z taką formą eks­pre­sji".

Ze względu na opo­rowe ilo­ści takich kre­acji, będą­cych aktu­al­nie na wycią­gnię­cie ręki w każ­dej chwili, monetą obo­wią­zu­jącą w roz­li­cze­niach pomię­dzy twórcą a ewen­tu­al­nym odbiorcą, jest dobre słowo. Żaden ze zna­nych mi postar­ty­stów nie ocze­kuje wła­ści­wie niczego innego (cza­sem nawet i tego), jakie­kol­wiek finan­sowe korzyści ze sztuczki są dla nich zwy­kle „WTF, ten idiota naprawdę chce pła­cić za takie ciul­stwo? Prze­cież robi­łem to pięć minut”, nawet jeśli udało im się stwo­rzyć coś zupeł­nie wybit­nego (a udaje się o wiele czę­ściej, niż kto­kol­wiek mógłby przy­pusz­czać – wię­cej dobrej lite­ra­tury współ­cze­snej ist­nieje aktu­al­nie w fejs­bu­ko­wych - tu chciał­bym pozdro­wić trio Pochwatka, Naj­der i Mikołajcza-/ sta­tu­sach, niż w książ­kach zapeł­nia­ją­cych empiki albo przy­sy­ła­nych do wydaw­nictw w celu ofi­cjal­nej publi­ka­cji) a sama myśl o tym, by porzu­cić zupeł­nie pro­za­iczne prace i zająć się sztuką w peł­nym wymia­rze godzin, jest im rów­nie obca, jak pomysł, że ktoś chciałby im za tę sztukę płacić.

To oczy­wi­ście nie pozo­staje bez wpływu na pseu­do­ar­ty­stów, mar­twią­cych się, że przy­tła­cza­jąca ilość aktów eks­pre­sji dostęp­nych wszę­dzie, w każ­dej chwili, obniża komer­cyjną war­tość ich pracy i to wła­śnie oni – umosz­czeni w ‘świe­cie sztuki’, nie wyobra­ża­jący sobie innej formy pracy — naj­gło­śniej gar­dłują prze­ciwko wszel­kim for­mom otwar­cia kul­tury, bojąc się, cał­kiem słusz­nie, że od samego początku byli wyce­nieni zbyt wysoko, pod­czas gdy ich twór­czość niczym się nie różni od twór­czo­ści setek tysięcy anonimowych postar­ty­stów, któ­rzy zasy­pują świat swo­imi dzie­łami i dzieł­kami, nie pyta­jąc w ogóle, czy dla kogoś ma to jaką­kol­wiek war­tość w wymiarze finan­so­wym.

Sta­ram się rozu­mieć ich oburz – a przy­naj­mniej sta­ra­łem się przez parę pierw­szych lat – w końcu utrata źródła utrzy­ma­nia nie jest niczym miłym, z dru­giej strony widząc, jak kur­czowo bro­niąc idio­ty­zmów o wyjątko­wo­ści sztuki, o jej jakoby wiel­kiej war­to­ści dla reszty spo­łe­czeń­stwa, bre­dząc o jakichś arty­stycz­nych powin­no­ściach, sami zamy­kają się w roli sprze­daw­ców śniegu na Ala­sce. Może dwa­dzie­ścia lat temu można było jesz­cze komuś wci­snąć, że po zapła­ce­niu za płytę, książkę, obraz będziesz obco­wał z czymś zja­wi­sko­wym, wyjąt­ko­wym, nie­po­wta­rzal­nym, dziś ta stra­te­gia kom­plet­nie się sypie, bo pięć ran­do­mo­wych klik­nięć dalej znaj­dziesz coś jesz­cze bar­dziej wyjąt­ko­wego, zja­wi­sko­wego i nie­po­wta­rzal­nego, za co nikt nie będzie chciał pie­nię­dzy, tylko po pro­stu się ucie­szy, że w ogóle spojrzałeś.

Tymon Tymański - Kultura ponad prawem

Ten kon­flikt jesz­cze potrwa, zbyt wiele grup zawo­do­wych na nim zyskuje (aka­de­micy, praw­nicy, medialni eks­perci), ale jego wynik wydaje się prze­są­dzony: zara­bia­nie na wła­snej eks­pre­sji arty­stycz­nej będzie przy­wilejem dostęp­nym nie­licz­nym i to naj­czę­ściej takim, któ­rzy w ogóle nie mają nic do powie­dze­nia, za to da się ich wyce­nić w kate­go­rii towaru i dopa­so­wać do ocze­ki­wań tar­getu.

Wszyst­kim pozo­sta­łym pozo­staną odbiorcy – tacy, któ­rzy przyjdą pochwalą, przyjdą i zj..ą lub przyjdą i wrzucą jakiś grosz do kape­lu­sza, nie dla­tego, że za twórcą sztuczki stoi cała machina pro­mo­cyjna, tylko dlatego, że aku­rat dana sztuczka dała im coś, za co uznali, że warto zapła­cić. Nie chcę oce­niać tego w kate­go­riach dobre/złe, wydaje mi się jed­nak, że jest to wresz­cie — po set­kach lat smut­nego pi...a o SZTUCE, ARTYSTACH, TWÓRCZOŚCI — powrót do nor­mal­no­ści: to odbiorca wyce­nia i oce­nia ILE i czy w ogóle coś jest warta dla niego twoja sztuczka, i jeśli warta jest zero lub naj­wy­żej lajka to nic z tym nie zro­bisz.

Życzę ci oczy­wi­ście jak naj­więk­szych dat­ków na twoją sztukę i sam chęt­nie się dorzucę, jeśli będzie fajna i poczuję, że mam wobec two­jej twór­czo­ści jaki dług, tylko pro­szę: rozej­rzyj się i prze­stań wma­wiać sobie i wszyst­kim, że to co robisz, jest w jaki­kol­wiek spo­sób wyjąt­kowe. To jedyny spo­sób zakoń­cze­nia tego kon­fliktu z zyskiem dla wszystkich.

Marceli Szpak

Wpis pochodzi z blogu Masowa Konsumpcja Kultury Masowej.

Obraz

Od redakcji: zainteresowanych tematem zapraszamy do zapoznania się z inicjatywą Kultura ponad prawem. Zamieszczone na stronie filmy pokazują sytuację twórcy w kontekście polskiego prawa autorskiego sprzed ery Internetu. Wchodząc w różne role: twórcy, dziennikarza, użytkownika kultury, artyści stają przed trudnymi wyborami, często nie wiedząc, czym się kierować. Filmy pokazują kulisy tworzenia: tantiemy, umowy, licencje to także codzienność pracy artysty.

Źródło artykułu:WP Gadżetomania
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (0)