Technologiczne mity. „Lucy” kłamie, czyli nie wykorzystujemy tylko 10 proc. mózgu!
Popularna opinia głosi, że nie korzystamy w pełni z możliwości, jakie zapewnia nam nasz mózg. Skąd wzięło się to przekonanie i jak wiele ma wspólnego z prawdą? Dobrą okazję do zastanowienia się nad tym tematem zapewnia film ”Lucy”, który niedawno trafił na ekrany polskich kin. Z ilu procent mózgu korzystamy?
18.08.2014 | aktual.: 23.05.2016 16:25
Kino i nauka
Zachęcony efektownym trailerem wybrałem się ostatnio do kina na „Lucy”. Daruję Wam w tym miejscu znęcanie się nad tym filmem. Być może komuś przypadnie do gustu, ale według mnie najlepszy z niego był trailer, a jeśli poszukujecie kina akcji, znacznie lepiej obejrzeć kolejną część „Niezniszczalnych”.
Fabuła „Lucy” została zbudowana wokół teorii głoszącej, ze człowiek wykorzystuje swój mózg tylko w 10 proc. Bohaterka filmu, grana przez Scarlett Johansson, wbrew własnej woli dostaje szansę, by skorzystać z pełni możliwości swojego mózgu, a każdy procent powyżej wyjściowych 10 skutkuje pojawieniem się wyjątkowych i efektownie zaprezentowanych możliwości.
Jestem daleki od krytykowania wykorzystania tego pomysłu w filmie – w końcu „Lucy” to nie film dokumentalny, tylko czysta rozrywka. Warto jednak zastanowić się nad tym, skąd wzięło się przekonanie o częściowym wykorzystaniu naszego mózgu i jak wiele jest w nim prawdy.
Skąd wzięło się przekonanie o 10 procentach?
Naukowe fundamenty teorii o wykorzystywaniu przez ludzi tylko niewielkiej części możliwości mózgu sięgają XIX wieku. Psycholog William James badał wówczas przypadek Williama Sidisa, geniusza, nazywanego najinteligentniejszym człowiekiem na Ziemi i omawiając wyniki swoich obserwacji stwierdził, że ludzie wykorzystują tylko około 10 proc. swojego potencjału intelektualnego.
W 1929 roku opinię tę rozpowszechnił „Almanach świata i książka faktów” – wydawana cyklicznie popularna, amerykańska publikacja, będąca kopalnią wiedzy o mijającym roku. W jednym z wydań znalazł się wiersz, wskazujący na niewielkie wykorzystywanie potencjału mózgu przez człowieka. To wystarczyło, by pogląd znany wąskiej grupie naukowców zaczął zdobywać popularność również wśród reszty społeczeństwa.
Te opinie zyskały podporę w postaci ocen ówczesnych neurochirurgów. Nikła wiedza na temat budowy mózgu jak również ograniczenia technologiczne, związane z jego badaniem sprawiły, że naukowcy precyzyjnie wskazywali w mózgu ośrodki odpowiedzialne za różne funkcje życiowe. Obszary, które - jak się wydawało - za nic nie odpowiadały, mogły wydawać się bezużyteczne.
Opinia ta znajdowała również potwierdzenie we wczesnych badaniach aktywności mózgu, gdy - nie rozumiejąc sposobu, w jaki pracuje - rejestrowano aktywność tylko niewielkiej części neuronów.Nie znano również funkcji komórek glejowych i przez długie lata błędnie oceniano ich liczbę i znaczenie, szacując, że stanowią około 90 proc. komórek w mózgu. Wspomina o tym m.in. prof. Jerzy Vetulani:
prof. Jerzy Vetulani:
wieczną prawdą było oszacowanie liczby neuronów i komórek glejowych w ludzkim mózgu. Do tej pory powszechnie wierzy się, że mózg ludzki zawiera około 100 miliardów neuronów i dziesięciokrotnie więcej komórek glejowych. Tak podają wszystkie najważniejsze podręczniki neuroscience, w tym biblia neurologów i neurobiologów, podręcznik pod redakcją noblisty, Erica Kandela, Principles of Neural Science i wszystkie jego unowocześnione mutacje.
Tak też przez 18 lat, do kwietnia tego roku, uczyłem amerykańskich studentów (…) Nie mam się czego wstydzić — wszyscy poważni neurobiolodzy do niedawna wierzyli, że liczba neuronów w mózgu jest znana i wynosi te magiczne sto miliardów, i że stanowią one tylko około 10% komórek w naszym mózgu. (…) Dopiero najnowsze badania, w latach 2006 i 2008, sugerowały, że komórek glejowych w istocie szarej w korze mózgowej jest niewiele więcej niż neuronów, a w móżdżku jest więcej neuronów niż komórek glejowych.
Szkolenia i poradniki to dobry biznes
Brak wiedzy na temat budowy i działania mózgu zaowocował utrwaleniem poglądu, że wykorzystujemy tylko jego część. A jeśli nie korzystamy w pełni z naszego wspaniałego narządu, to chyba warto byłoby to zmienić?
Wokół tego założenia przez lata wyrósł cały przemysł, związany z treningiem mózgu, rozszerzaniem jego możliwości i odkrywaniem jego nowych obszarów. Uczono – i nadal uczy się tego – na niezliczonych kursach, a na rynek trafiły dziesiątki milionów egzemplarzy różnych poradników.
Trudno się dziwić – w końcu chyba każdy z nich chciałby zwiększyć swoje możliwości intelektualne. Przekonanie, że wykorzystujemy tylko 10 proc. mózgu daje nadzieję, że istnieje sposób, by uaktywnić pozostałe 90 proc. Proceder ten piętnuje m.in. dr Tomasz Witkowski:
dr Tomasz Witkowski:
To woda na młyn dla psychobiznesu – można zarobić duże pieniądze na organizowaniu kursów i sesji terapeutycznych. Ludzie pobiegną kupić książki, płyty i programy komputerowe. Pomimo że poważna literatura psychologiczna rozprawiła się z mitem o 10 proc., to ma się on nadal dobrze. (...)
W czasie kursów wielokrotnie pytam ludzi biznesu i nauki o potencjał naszego mózgu. Odpowiadają, że wykorzystujemy go w jakichś 40 proc. O to samo zapytałem też psychologów. Zadałem to samo pytanie grupie 34 osób i usłyszałem, że mózg wykorzystujemy średnio w 50,6 proc. W 2002 roku ukazały się badania, które wykazały, że 6 proc. neurofizjologów brazylijskich wierzy w te 10 proc., a wcześniejsze statystyki z 1998 roku mówią, że jedna trzecia amerykańskich absolwentów psychologii to wyznawcy tego głupiego dogmatu.(...)
Nie potrafię znaleźć innego wytłumaczenia niż błędy w wykształceniu i brak wiedzy. Dla studentów psychologii egzamin z neuroanatomii i neurofizjologii to oprócz statystyki największa zmora. Jak już uda im się go zaliczyć, oddychają z ulgą i większość zapomina, czego się nauczyła. W tym samym czasie inni nauczyciele akademiccy karmią ich podobnymi mitami, bo trzeba pamiętać, że pseudonauka ma silne korzenie na wyższych uczelniach. Szczególnie w Polsce. Niestety.
Einstein powiela mit
Warto w tym miejscu przypomnieć, że ten szkodliwy mit powielali ludzie znani i cenieni za osiągnięcia w różnych dziedzinach nauki. Wspominał o nim m.in. Albert Einstein, a a utrwaleniu tego poglądu sprzyjały nagłaśniane przez media przypadki osób, które żyły i funkcjonowały mimo znacznych uszkodzeń mózgu.
Skrajnym przypadkiem jest los pewnego Anglika, który w miejscu mózgu miał około 20 proc. tkanki mózgowej, a resztę stanowił wodniak. Mimo tego - aż do śmierci w wieku 26 lat - osoba ta funkcjonowała normalnie, a nawet zaczęła robić doktorat!
Z pozoru potwierdzało to mit o niewykorzystywanych zasobach, choć w rzeczywistości pokazywało jedynie, jak plastyczny jest nasz układ nerwowy i jak w niektórych, rzadkich przypadkach radzi sobie z uszkodzeniami. Z drugiej strony warto pamiętać o znacznie liczniejszych, zupełnie odwrotnych przykładach - nawet niewielkie uszkodzenie mózgu prowadzi często do poważnych problemów lub śmierci.
Mozart dobry na wszystko?
Niezależnie od tego pozostaje faktem, że sprawność naszego umysłu zależy od wielu czynników, a na niektóre z nich mamy wpływ. Co – poza dobrym na wszystko, zdrowym trybem życia – sprawia, że nasze mózgi pracują nieco efektywniej?
Dobrym przykładem może być odwołanie się do kolejnego mitu, nazywanego efektem Mozarta i sugerującego, że muzyka tego niemieckiego kompozytora wpływa na możliwości naszego mózgu. Opublikowane w 1993 roku w magazynie „Nature” wyniki badań sugerowały, że wystarczy włączyć kompozycje Mozarta, by nieco łatwiej rozwiązywać problemy związane z wyobraźnią przestrzenną.
Wolfgang Amadeus Mozart, Requiem: Lacrimosa. The Cracow Concert Choir, The New Polish Philharmonic
Okazuje się jednak, że to nie Mozart tak na nas działa. Uzyskane wyniki nie były bowiem efektem jakichś wyjątkowych właściwości jego kompozycji, ale wynikały z faktu, że muzyka pobudza układ nerwowy, działając podobnie jak np. kawa czy spacer.
Nadzieja umiera ostatnia
Przekonanie o niewykorzystanym potencjale naszego mózgu ma przy tym tę siłę, że daje nadzieję na skokowe zwiększenie naszych możliwości. Niestety, ten mit został negatywnie zweryfikowany przez naukę. Przeczą mu zróżnicowane badania - od sprawdzania aktywności różnych obszarów mózgu, poprzez analizę mikrostrukturalną (testy aktywności pojedynczych komórek) po badania metabolizmu mózgu, czym zajmował się m.in. Barry Berenstein.
Mit 10 procent nie wytrzymuje również konfrontacji z teorią ewolucji i z praktyką, związaną z leczeniem zaburzeń neurologicznych czy skutków różnych urazów i wypadków.
Mimo tego - wbrew nauce - przekonanie o niewykorzystanym potencjale intelektualnym wydaje się wciąż dość popularne. I chyba tak już zostanie, bo przecież miło mieć nadzieję, że wystarczy uaktywnić nieużywane obszary mózgu, by stać się geniuszem na miarę bohaterów filmów "Jestem bogiem" czy "Lucy".
W artykule wykorzystałem informacje z serwisów Piękno neurobiologii, Hipokrates 2012, W obronie rozumu i Biotechnologia.