Wiedźmin i dzięcielina pała, czyli dlaczego Geralt nie jest Słowianinem
– Bo czym tak naprawdę są Słowianie? – kontynuował Taras. – Słowian już nie ma. To znaczy – są, ale jedyne, co po nich zostało, to wieczny burdel i prostacka mentalność. I język. (…) Słowianie to kopalne resztki. To skansen. Kultura, która zdechła i już nie rodzi. Bo nie ma po co. (…) Słowiańskość jest czymś takim samym, jak azteckość. Albo (…) totenhockość.
20.12.2019 | aktual.: 21.12.2019 16:03
– Bo czym tak naprawdę są Słowianie? – kontynuował Taras. – Słowian już nie ma. To znaczy – są, ale jedyne, co po nich zostało, to wieczny burdel i prostacka mentalność. I język. (…) Słowianie to kopalne resztki. To skansen. Kultura, która zdechła i już nie rodzi. Bo nie ma po co. (…) Słowiańskość jest czymś takim samym, jak azteckość. Albo (…) totenhockość.
Co ma piernik do wiatraka? Albo co ma dawca powyższego cytatu, „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian” Ziemowita Szczerka do wiedźmina? W „Przyjdzie Mordor …” autor świetnie opisuje Polaków, którzy przyjeżdżając do Lwowa, dają się na każdym kroku naciągać miejscowym różnych narodowości, żerującym na turystach wyglądających jakichkolwiek śladów Polski i polskości.
Mam wrażenie, że podobnie zachowują się tropiciele słowiańskości zarówno w sadze o wiedźminie, jak i grach z jego udziałem. W niezliczonych wątkach na różnych forach, w recenzjach gier i artykułach na temat twórczości Andrzeja Sapkowskiego można bowiem spotkać się z częstymi twierdzeniami o słowiańskości wiedźmińskiego świata.
O osadzeniu go nie w świecie, w którym leprechaun chowa na końcu tęczy garnek złota albo Frejr przyjmuje ofiary z dzików i koni, ale w swojskich klimatach, w których skrzaty szczają do mleka, a diaboł paskudzi do studni i pali w stogu lulkę, z opłakanymi dla stogu skutkami. Tylko czy rzeczywiście jest czego szukać?
W przypadku cyklu gier sprawa jest dość klarowna. To, co w pierwszej części było jednym z elementów sukcesu, zostało w kolejnej ograniczone na rzecz sukcesu jeszcze większego. No cóż, słowiańszczyzna w roli oszczędnie dawkowanej przyprawy nadaje grze koloryt, ale w nadmiarze sprawia, że dla zachodniego świata opowieść mogłaby stać się niestrawna.
Szybko pojęli to twórcy gier i o ile pierwszy Wiedźmin - choć przygotowywany od razu z myślą o zagranicznych odbiorcach - rozsławia na cały świat malinowe chruśniaki, „Baranka” Staszewskiego, Balladynę i – jak pisują komentujący na Onecie – "dzięcielinę pałę", to kolejna część jest pod tym względem znacznie subtelniejsza. Dojrzymy tam wprawdzie i posągi Światowida, i głagolicę, ale to tylko ozdoby - tym razem żadna południca chłopów z pola już nie przegania.
Bo przecież to, czego my – Polacy – z wypiekami wyglądamy i nagradzamy owacjami w każdej grze, czyli jakiekolwiek nawiązania do Polski albo przynajmniej naszej części Europy, dla reszty świata jest jedynie tłem. Tłem, które musi być subtelne do tego stopnia, w jakim – wybaczcie kulinarne porównania – w bułce z mieloną krową można poczuć nuty lokalnej kuchni.
Gra, która ma sprzedawać się nie tylko w jednym kręgu kulturowym, musi być stworzona tak, by być w równym stopniu zrozumiała nad Wisłą, Gangesem czy Missisipi. Zwłaszcza Missisipi. Zapewne uderzy to w naszą narodową dumę, ale liczy się tylko jeden rynek - anglojęzyczny.
Wróćmy jednak do korzeni, czyli do książek Andrzeja Sapkowskiego. Czy rzeczywiście autor osadził świat Geralta na słowiańskim fundamencie? Na pozór nie sposób ustrzec się takiego wrażenia. Te bobołaki, utopce, strzygi i kikimory… Toż to – jako żywo – świat słowiańskich wierzeń, w mistrzowski sposób połączony z fantasy.
Problem w tym, że sam Andrzej Sapkowski nie ma o takich zabiegach - a przynajmniej tych robionych bez polotu - najlepszego zdania, pisząc w artykule „Piróg albo Nie ma złota w Szarych Górach”:
[cytat]Nagle zrobiło się w naszej fantasy słowiańsko, przaśnie i kraśnie, jurnie, żurnie, podpiwkowo i lnianie. Swojsko. Zapachniało grodziszczem, wsią-ulicówką i puszczańskim wyrębem, powiało, jak mawiają przyjaciele-Moskale - lietom, cwietom i - izwinitie - gawnom. Łup! Co tak huknęło? Czy to Bolko wbija słupy w Odrę? Czy to może Czcibor łupi Hodona i Zygfryda pod Cedynią? Czy też to może komar ze świętego dębu spadł?
Nie. To tylko nasza, rodzima, słowiańska fantasy.[/cytat]
Bo słowiańszczyzna to u Sapkowskiego jedynie jeden z elementów. Przyprawa wymieniona w przepisie na smakowitą potrawę. Z pewnością nie główny składnik, ale coś, z czego obecności nie zawsze zdajemy sobie sprawę, ale czego brak natychmiast byśmy dostrzegli.
Ale tych składowych jest znacznie więcej. Poza słowiańskimi elementami, niekiedy sprytnie zakamuflowanymi (jak choćby bagna Pereplutu i słowiańskie bóstwo Perepłut), znajdziemy przecież mnóstwo nawiązań anglosaskich czy choćby nieszczęsne zakończenie, miksujące pracowicie tworzone uniwersum z legendami arturiańskimi. Jak wspomniał Andrzej Sapkowski w „Historii i fantastyce”:
[cytat]Ten „panslawizm” to w danym kontekście zupełny overkill, nie o to chodzi. W Czechach i w Rosji polska fantastyka zawsze miała dobre konotacje. (…) Dla tych ludzi wydana w Polsce fantastyka, napisana przez autora Polaka, to rekomendacja i niejako gwarancja jakości. Inaczej jest w krajach Zachodu, gdzie średni fan zawsze wybierze w księgarni książkę znanego mu Anglosasa, a egzotyczne nazwisko autora odstręczy go od zakupu.[/cytat]
I właśnie towarzysząca autorowi świadomość tego faktu wydaje się siłą zarówno opowiadań, jak i całej sagi. Mimo sporej liczby nawiązań nie chodzi w niej przecież o ciągłe puszczanie oka do polskiego odbiorcy, ale o taką konstrukcję opowieści, dzięki której przygody Geralta stają się uniwersalne i przemawiają do czytelnika niezależnie od miejsca na świecie.
Mimo to warto zwrócić uwagę na fakt, że uczeń przerósł mistrza – to nie literacki Geralt jest tym, na którego czeka cały świat. Wydanie nowej części opowiadań, choć szeroko komentowane w mediach, to przecież wydarzenie o zasięgu lokalnym.
Prawdziwy rozgłos towarzyszy za to grze Wiedźmin 3, która już od samego początku jest dojrzałym, globalnym produktem. I poza rozrywką – podobnie jak poprzednicy – niesie w świat wieść, że wyborna fantastyka to nie tylko Tolkien, Le Guin i Zelazny.