Wojna światów, czyli wszyscy jesteśmy więźniami ekosystemu

Nauczycielka biologii, która przed laty pracowicie wtłaczała mi do głowy sekrety rozmnażania paprotników i budowę płucotchawek, byłaby zapewne bardzo zdziwiona, słysząc współczesne rozmowy na temat technologii. Pojawiające się w nich słowo "ekosystem" jeszcze dekadę temu funkcjonowało wyłącznie w kontekście biocenozy i sieci troficznej. Współcześnie stało się synonimem technologicznego więzienia.

Konsumencka wojna światów właśnie trwa. Po której jesteś stronie?
Konsumencka wojna światów właśnie trwa. Po której jesteś stronie?
Łukasz Michalik

Nauczycielka biologii, która przed laty pracowicie wtłaczała mi do głowy sekrety rozmnażania paprotników i budowę płucotchawek, byłaby zapewne bardzo zdziwiona, słysząc współczesne rozmowy na temat technologii. Pojawiające się w nich słowo "ekosystem" jeszcze dekadę temu funkcjonowało wyłącznie w kontekście biocenozy i sieci troficznej. Współcześnie stało się synonimem technologicznego więzienia.

Nowe wcielenie Baby-Jagi

O ekosystemach słyszymy niemal w co drugim newsie dotyczącym nowego produktu lub usługi którejś z wiodących firm technologicznych. Nic dziwnego – czasy, gdy firma po prostu wypuszczała na rynek produkt, licząc na uznanie klientów, dobrą sprzedaż i godziwe zyski, to przecież odległa przeszłość.

Produkt nie jest najważniejszy. To tylko zachęta. Jest niczym kapiący lukrem domek Baby-Jagi, kuszący nas, byśmy ulegli i spróbowali. Pokazuje wszystko, co najlepsze, zachwyca wyrafinowaną technologią i wzornictwem prosto z nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, pozwala poczuć się kimś wyjątkowym.

A gdy już spróbujemy, może się okazać, że nie ma odwrotu. Daliśmy się złapać – firmowy ekosystem niczym bagno wciąga nas i pozbawia jakiegokolwiek pola manewru.

Steve, wskaż nam drogę!

Od czego się to wszystko zaczęło? Darujcie mi skrótowe potraktowanie pradziejów i pominięcie milczeniem prób Microsoftu, który zbudował swoją potęgę na tandemie Windowsa i Office’a. Choć zawładnął rynkiem na 15 lat, nie stworzył – wówczas – ekosystemu z prawdziwego zdarzenia, tylko wrażliwą i podatną na zewnętrzne zagrożenia monokulturę.

Z założenia trzymam się z dala od systemowych wojen i tak jest również w tym przypadku. Zgodnie z biblijnym nakazem trzeba jednak oddać cesarzowi, co cesarskie, a cesarzem był w tym wypadku Steve Jobs. To nic, że nie był pierwszym snującym takie wizje. Ważne, że był pierwszym, który wcielił je w życie. I zrobił to w mistrzowski sposób.

Gdy cała branża lizała rany po pęknięciu bańki dotcomów, Steve przystąpił do realizacji swojej wizji cyfrowego centrum. Nie bez przyczyny z nazwy Apple’a zniknął wówczas człon „Computers” – nadgryzione jabłko świadomie zaczęło wycofywać się z roli dostawcy sprzętu, stając się dostawcą stylu życia.

Komputer – rzecz jasna z jabłkiem na obudowie – miał być centralnym punktem spajającym odrębne technologie (jak FireWire), odrębne oprogramowanie (jak choćby rewolucyjny z punktu widzenia domowego użytkownika iMovie i późniejszy pakiet iLife) i odrębne, niekompatybilne z resztą świata urządzenia, których zwiastunem stał się iPod.

I choć z biegiem czasu komputer został zastąpiony chmurą, a w imię zysków poluzowano hermetyczność tak stworzonego systemu produktów i usług, to wyznaczony przez Steve’a kierunek okazał się z biznesowego punktu widzenia strzałem w dziesiątkę.

Świat podzielony murami

Inne firmy również to dostrzegły i porzucając tworzenie wspólnego, globalnego rynku, zaczęły wyrywać sobie nawzajem jego kawałki. I natychmiast zabezpieczać je – niczym chińskim murem – barierą własnych patentów, standardów i unikalnych rozwiązań.

Nie zawsze kończyło się to sukcesem – dość wspomnieć spektakularne i kosztowne wtopy, jak choćby odtwarzacz Zune czy smartfony Kin Microsoftu. Albo bliższą współczesności nieudaną ofensywę HP, które pod wodzą Meg Whitman utopiło sporo gotówki, przejmując Palma i próbując zaistnieć z własnymi mobilnymi rozwiązaniami (pamiętacie wyprzedaż tabletów TouchPad?).

Te incydenty nie zahamowały jednak zamykania się rynku. Firmy takie jak Apple, Microsoft, Google, Amazon czy niemal nieznany w Polsce chiński gigant Xiaomi (pisałem o nim w artykule „Tim Cook następcą Jobsa? Wolne żarty! Sukcesor, Lei Jun, żyje i działa w Chinach”) konsekwentnie tworzyły własne rozwiązania w zakresie oprogramowania, usług i urządzeń.

Ekosystem jak więzienie

Doprowadziło to do chorej sytuacji, w której kupno jakiegoś elektronicznego gadżetu staje się decyzją o strategicznym znaczeniu. Gdy wybierając jakieś urządzenie, trzeba brać pod uwagę jego kompatybilność z tymi, które już mamy (standardy? wolne żarty…). Gdy wybór – choć w teorii wciąż istnieje – staje się coraz bardziej iluzoryczny.

Gdy kilkanaście lat temu zmieniałem telefon komórkowy, głównym zmartwieniem była opcja szybkiego importu kontaktów z karty SIM. Dzisiaj zmartwień jest o wiele więcej. Sama zmiana telefonu to nie problem – stary model, o ile jeszcze nadaje się do użytku (o planowanym starzeniu produktów przeczytacie w artykule „Niech żyje planowane starzenie produktów! Nie zawsze tak straszne, jak je malują”), zawsze można przecież sprzedać i odzyskać chociaż część gotówki. Albo komuś dać. Albo schować do szuflady.

Problem pojawia się wtedy, gdy w App Store czy Google Play zostawiliśmy setki czy tysiące złotych. Gdy nasze życie podpięte jest do którejś z wielkich chmur, a import wszystkich danych – choć w teorii możliwy – w praktyce często oznacza problemy, masę straconego czasu i frustrację. Gdy kolekcja ulubionych gier jest niedostępna na innej platformie. Gdy niezbędny do pracy program współpracuje tylko z innym, działającym wyłącznie pod kontrolą jedynie słusznego systemu operacyjnego.

Gdy produkty i usługi, które usiłujemy porzucić, na każdym kroku przypominają nam, że przecięcie pępowiny nie będzie ani proste, ani tanie, ani bezbolesne. W takim momencie warto sobie zadać pytanie: czy wciąż, zgodnie ze starym powiedzeniem „klient nasz pan” to my dyktujemy warunki? Czy może już dawno przestaliśmy to robić, zgadzając się na rolę więźniów ekosystemu?

Źródło artykułu:WP Gadżetomania

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)
© Gadżetomania
·

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje się  tutaj.