"Wydawcy traktują e‑booki jak niekochane dziecko" - twórca bloga Świat Czytników w wywiadzie dla Gadżetomanii!
07.06.2014 09:48, aktual.: 07.06.2014 15:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Świat Czytników to w tej chwili największe źródło informacji o czytnikach i e-bookach. Rozmawiamy z Robertem Drózdem, twórcą bloga.
Adam Bednarek: Nowa książka Rafała Ziemkiewicza w e-booku pojawi się miesiąc po premierze, ze względu na piractwo. Wkurzają Cię jeszcze takie tłumaczenia czy już teraz tylko śmiejesz się z ignorancji – tak to chyba należy nazwać – wydawców?
Robert Drózd, swiatczytnikow.pl: Piractwo to jest taka standardowa obawa wydawców od wielu lat. Kiedyś nie chcieli w ogóle wydawać e-booków. Potem musiały mieć zabezpieczenia DRM, na czym cierpieli nie piraci, a normalni ludzie, bo korzystanie z takiej książki było bardzo utrudnione. No, a teraz mamy manipulowanie datami wydania.
Na szczęście trend jest zupełnie inny. Całkiem często e-book pojawia się wcześniej, np. tydzień przed wersją papierową. Tak były wydane np. „Trafny wybór” J.K. Rowling czy „Pięćdziesiąt twarzy Greya” E.L. James. Niedawno kilka dni wcześniej ukazała się głośna „100/X. Antologia polskiego reportażu XX wieku”. Jakoś przedpremiera e-bookowa nie zaszkodziła temu, że papier sprzedawał się doskonale.
Zresztą pirackie wersje pojawią się niezależnie od tego, czy wydawca wypuści e-booka czy nie. Jeszcze jedna ważna rzecz – te wersje pirackie nie są kopiami ze sklepów, to są raczej amatorskie skany. Wersje sklepowe mają zazwyczaj znak wodny, czyli ukryte informacje o nabywcy, co skutecznie zniechęca przed wrzucaniem ich do sieci.
Zastanawiam się też, czemu sami autorzy nie naciskają na to, żeby ich książki ukazały się też na czytnikach. To efekt tego, że ten rynek wciąż jest mały i twórcom w ogóle nie zależy, nie przejmują się tym? A może sami nie czytają, więc nie mają pojęcia, jak to wygląda?
Autorzy są czytelnikami jak wszyscy inni – i mają też różne obawy przed e-bookami. Jeśli słyszą w mediach o piractwie, albo o tym, że od ekranu czytnika bolą oczy (co jest, jak wiadomo bzdurą), to sami będą sceptyczni. Nie wolno tu jednak generalizować - część autorów nie rozstaje się z czytnikiem i sama naciska na wydawców. Zresztą jeśli popatrzymy na listy bestsellerów – to już przytłaczająca większość jest w wersjach czytnikowych.
Patrzę na promocje e-booków, ceny czytników i zastanawiam się – dlaczego kogokolwiek trzeba jeszcze przekonywać do zakupu czytnika. Prosta matematyka – to się opłaca – powinna wystarczyć, a mimo to wciąż są jakieś kampanie, teksty na blogach. O co chodzi?
My obaj to wiemy, ale dla przeciętnego czytelnika książki papierowej czytnik jest jakimś kompletnie niepotrzebnym gadżetem, a przede wszystkim nieznanym.
Na przykład mało kto zdaje sobie sprawę, że e-booki czyta się zupełnie inaczej na komputerze, tablecie i czytniku. Niedawno w Newsweeku pojawił się artykuł, który powołując się na różne badania udowadniał, że czytanie e-booków jest szkodliwe. Co z tego, że niektóre z badań dotyczyły na przykład czytania PDF na komputerze – co jak przyznasz, wygodne nigdy nie było. Takie artykuły bardzo szkodzą e-czytaniu, bo dostarczają kolejnych wymówek, aby nie spróbować.
Największy problem polega jednak na tym, że wydawcy traktują e-booki jako niekochane dziecko. Zakładają, że to jest produkt dla nielicznej garstki miłośników czytania elektronicznego i tym samym nie chcą pokazywać e-booków swoim „normalnym” czytelnikom. To jest podstawowy błąd myślenia, że istnieją dwie oddzielne grupy – czytelnicy papieru i fani elektroniki. Tymczasem do czytników przekonują się przede wszystkim ci, którzy i tak czytali na papierze, a teraz doceniają poręczność czytnika i niższe ceny.
Odwiedziłem niedawno Stadion Narodowy, gdzie obywały się Warszawskie Targi Książki. E-booki praktycznie nie istniały. Na stoiskach wydawnictw papierowy czytelnik nie miał nawet szansy dowiedzieć się, że książki elektroniczne istnieją! Serio – dla wielu ludzi jest wciąż zaskoczeniem, że można kupić legalne wersje elektroniczne. Jedynym wydawnictwem, które stanęło na wysokości zadania był Helion. Mieli na przykład kody na wersję elektroniczną dla każdego kto kupi wersję papierową. Trzeba iść właśnie w takim kierunku, pokazywać, że czytnik nie oznacza porzucania papieru. No, ale to jest wydawnictwo znane najbardziej z książek informatycznych czy biznesowych. Czytelnicy literatury pięknej są wciąż „chronieni” przez wydawców przed wiedzą na temat e-booków.
Przeczytałem Twoje teksty o „zamrożeniu” cen książek, w tym także e-booków, i o tym, że e-book za 10 zł psuje rynek. Wiem, że ten problem dotyczy też np. gier, ludzie nie chcą kupować w dniu premiery, bo wiedzą, że za jakiś czas może być dużo taniej. Często przyznajesz, że to dla wydawnictwa problem, ale ja się zastanawiam – dlaczego mam troszczyć się o wydawnictwo? Dla mnie ważniejszy jest mój portfel i wiem, że zamrożenie cen spowoduje, że nówki będę kupował rzadziej. Dziś robię to często, właśnie dzięki temu, że ceny są różne.
Z e-bookami jest chyba jeszcze gorzej niż z grami. Jeśli masz premierę gry za 100 złotych, to na zniżkę rzędu 70% możesz liczyć nie wcześniej niż za pół roku. Tymczasem e-booki przeceniane są już przy premierze, a w ciągu kilku miesięcy trafimy nieraz na ulubioną cenę 9,90 zł.
To jest jasne, że czytelnicy chcą, aby było dużo i tanio. Taka cena promuje czytanie i skłania do zakupu. Sam z tych promocji korzystam i mocno je propaguję. Ale chcę też zrozumieć firmy sprzedające e-booki. Jeśli w Polsce będzie milion e-czytelników, wtedy da się spokojnie na takich cenach zarobić. Teraz się do nich dokłada – i oczywiście to jest koszt rozwoju rynku.
Jak oceniasz takie inicjatywy jak BookRage. To także trochę psuje rynek (po co kupować nową książkę, skoro za złotówkę mam cały pakiet) czy promuje czytanie na czytnikach?
W tym momencie BookRage nie zastępuje tradycyjnych księgarni, bo zwróć uwagę, że pojawiają się tam tytuły, których w formie elektronicznej nikt wcześniej nie wydał. Dlaczego nie wydał? Uznał, że to jest nieopłacalne, że wznowienia się nie sprzedadzą? Poza tym, średnia cena pakietu to zwykle dwadzieścia kilka złotych, tak więc ludzie chcą płacić więcej niż złotówkę. To jest oczywiście wymuszane przez model sprzedaży, gdy zapłaci się więcej – dostaje się te najlepsze kąski.
Powiedziałbym, że przykład BookRage udowadnia, że taki model ma sens i wcale nie oznacza oddawania fajnych tytułów za bezcen. W przypadku e-booków Janusza A. Zajdla zebrali dla spadkobierców autora kilkadziesiąt tysięcy złotych. Pojawiały się opinie, że nie byłoby szansy na taką kasę za tradycyjne wznowienia.
Współpracujesz ze sklepami, wydawnictwami? Doradzasz, występujesz jako ekspert? Świat Czytników to najpopularniejszy blog o e-bookach, więc ciekawy jestem, czy dostrzegają to ci, którzy te cyfrowe książki sprzedają. I czy popularność starają się wykorzystać?
Prawie każda większa e-bookowa księgarnia w Polsce miała już przypadek, gdy informacja na Świecie Czytników o jakiejś dobrej promocji zatykała im serwery. Biorę udział w programach partnerskich księgarni i generuję im sensowne przychody, dlatego świadomość znaczenia mojego bloga na pewno istnieje. Zresztą przyczyniłem się też w jakimś stopniu do zlikwidowania w Polsce DRM oraz do wprowadzenia rozwiązań przyjaznych dla czytelników, np. wysyłki na Kindle.
Z tym byciem ekspertem to bym jednak nie przesadzał, czasami przypisuje mi się wiedzę, której po prostu nie mam, choćby z tego powodu, że w branży książkowej jestem człowiekiem z zewnątrz. Zresztą ta rola obserwatora, który pewnym rozwiązaniom się dziwi całkiem mi odpowiada.
Przypomniała mi się promocja, w ramach której można było dostać e-book z autografem. Trochę to absurdalne, bo przecież kupując cyfrową książkę nie potrzebujemy takich dodatków. Pamiętasz inne równie niepotrzebne dodatki do e-booków? I dlaczego wydawcy wpadają na takie pomysły?
Trzeba zwrócić uwagę na swoją ofertę i autograf w formie elektronicznej nie jest gorszy niż inne pomysły. Wydaje mi się, że księgarnie powinny iść drogą wydawców gier, gdzie w wersji cyfrowej dostajemy różne dodatkowe materiały. Można powiedzieć, że ich też nie potrzebujemy, bo po co nam naklejka w PDF-ie, albo figurka do składania, ale przyjemnie jest dostać coś więcej niż tylko jeden plik. W przypadku książek mogę sobie wyobrazić, że są to np. dodatkowe ilustracje, alternatywne wersje rozdziałów, albo wywiad z autorem.
Porównujesz polski rynek e-booków z zagranicznym? Czego nam brakuje, a w czym mamy przewagę?
Słabością rynku jest to, że mamy niewielu dużych graczy, którym naprawdę zależy na promowaniu czytelnictwa e-booków. Najwięcej zrobiła chyba Agora, która ma do dyspozycji Gazetę Wyborczą – i artykuły o e-czytaniu pojawiały się dość często. Ale rozczarowuje mnie Empik, który niby ma w ofercie i czytniki i e-booki, ale są one dość głęboko schowane. Inaczej jest na przykład w Niemczech – tam zebrało się konsorcjum dystrybutorów, stworzyli własny czytnik Tolino, dziś stanowiący poważną konkurencję dla Kindle.
Ale pamiętajmy też, że Polska jest rynkiem w skali świata absolutnie wyjątkowym. Bo nie ma chyba kraju, który niemal całkowicie wyeliminował ze książek elektronicznych DRM. Dzisiaj większość polskich książek można przeczytać na dowolnym urządzeniu – i tego mogą nam zazdrościć Amerykanie czy Francuzi.
Jak – i czy w ogóle – zmieni się w Polsce rynek e-booków, jeżeli wkroczy do nas Amazon. Zauważymy jakąś różnicę?
Zastanawiam się, jak to będzie. Z jednej strony najpopularniejszym czytnikiem w Polsce jest Kindle, tak więc na dzień dobry Amazon dostanie dostęp do ponad stu tysięcy mobilnych końcówek ich sklepu. Będzie można wreszcie skutecznie kupować polskie e-booki bezpośrednio z czytnika. Nikt, kto nie spróbował, nie uświadamia sobie, jak bardzo to kuszące.
Z drugiej strony – w Polsce Amazon trafi na niespotykaną gdzie indziej konkurencję. Kilkanaście liczących się sklepów i ostra walka cenowa – tego nie ma nigdzie na świecie. Tak więc wynik tej walki nie jest wcale łatwy do przewidzenia.
Nie uważasz, że e-book to świetna okazja do promocji nieznanego autora? Przecież łatwiej udostępnić książkę za darmo, na czytniki, i poprosić o dobrowolne wpłaty. Dlaczego niewielu na to wpadło? A może to kiepski pomysł i nie tak powinno promować się swoje dzieła?
Trzeba tu popatrzeć całościowo. Marketing to nie tylko dystrybucja i cena, ale przede wszystkim kwestia promocji. Co z tego, że rozdawać będę książkę za darmo, skoro nikt o tym się nie dowie?
Czyli co zrobić, żeby autor nie był wcale nieznany?
Dzisiaj autor ma dwie drogi. Może liczyć na wydawnictwo, które będzie starało się dotrzeć do czytelników. Może też budować własną platformę kontaktu z czytelnikami – np. przez blogi, kanały YT czy media społecznościowe. Oczywiście trzeba coś dawać od siebie, ale to jest dla mnie naturalne, że zanim poprosisz o pieniądze, powinieneś pokazać, że warto ci zaufać. Jeśli już mamy choć kilkuset fanów, chodzi mi tu o ludzi, których interesuje co robimy, to mamy też komfort, że ktoś książkę kupi.
Na koniec muszę złamać dżentelmeńską zasadę i zapytać – czy jest szansa na to, żeby Świat Czytników był Twoim jedynym zajęciem czy raczej z pisania bloga nie można się jeszcze utrzymywać?
Odpowiem tak: pisanie bloga daje mi w tym momencie sporo satysfakcji i tyle przychodów, że nie muszę żałować, że zajmuje mi to coraz więcej czasu i muszę ograniczać inne zlecenia. Staram się być maksymalnie uczciwym wobec czytelników, a wszystkie formy współpracy traktować na zasadzie win-win. Wtedy można liczyć i na satysfakcję i na przychody.