Żegnaj, Winampie! I tak od dawna byłeś już trupem
Winamp jest dla mnie jak duży Fiat. W czasach swojej świetności wiele znaczył i ułatwiał życie. Dzisiaj – uważany za kultowy, wciąż używany przez garstkę entuzjastów – jest tak naprawdę nikomu niepotrzebnym starociem. A przecież nie musiało tak być. Przed laty Winamp był przecież synonimem odtwarzacza MP3. Kto go zamordował? I czy musiało do tego dość?
Winamp jest dla mnie jak duży Fiat. W czasach swojej świetności wiele znaczył i ułatwiał życie. Dzisiaj – uważany za kultowy, wciąż używany przez garstkę entuzjastów – jest tak naprawdę nikomu niepotrzebnym starociem. A przecież nie musiało tak być. Przed laty Winamp był przecież synonimem odtwarzacza MP3. Kto go zamordował? I czy musiało do tego dość?
Nie ma wielu programów, które kojarzyłyby mi się tak dobrze, jak Winamp. Pamiętam, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy: na komputerze znajomego z zainstalowaną skórką, dzięki której odtwarzacz przypominał łaciatą krowę. Dla kogoś, przyzwyczajonego do paskudnego interfejsu większości aplikacji Windowsa 98 było to niczym objawienie.
Pamiętam, że Winamp trafił do mnie za pośrednictwem serwisu Tucows – wielkiej plikowni, udostępniającej legalne oprogramowanie w czasach, gdy wersje instalacyjne wielu komercyjnych programów były dostępne na niezliczonych stronach WWW w postaci zwykłych linków, kierujących do serwerów FTP.
Winamp jest dla mnie symbolem tamtej epoki. Czasów, gdy szczytem marzeń było stałe łącze, dostępne dzięki usłudze SDI, oferującej dostęp do Internetu z oszałamiającą prędkością 115kb/s. Nielimitowany czasowo dostęp do Sieci i tak szybkie łącza nie mogły się marnować – pełną parą pracowały wówczas takie programy, jak legendarny Napster czy zapomniana już, ale bezkonkurencyjna pod względem dostępnej muzyki aplikacja Audiogalaxy.
Tak, wiem – nie ma się czym chwalić i wcale nie jestem z tego dumny. Ale nie oszukujmy się – pod koniec XX wieku wszystko wyglądało zupełnie inaczej, a o obecnych formach dystrybucji multimediów myślał jedynie przemysł porno, bo koncerny muzyczne kurczowo trzymały się fizycznych nośników nie rozumiejąc, dlaczego ich sprzedaż z roku na rok spada.
Wróćmy jednak do Winampa – odtwarzacz, którego pierwsza wersja pojawiła się latem 1997 roku, w krótkim czasie zdobył ogromną, jak na tamte lata, rzeszę użytkowników. Był przejrzysty, estetyczny i prosty w obsłudze.
Od wersji 1.6 wprowadzał obsługę skórek, dzięki której słuchając Korna można było pokryć odtwarzacz bitmapą z grającym na dudach Jonathanem Davisem, a dzięki sensownej obsłudze playlist można było łatwo zapanować nad zbiorami muzyki. Co więcej, za sprawą SHOUTcasta sprawiał, że każdy użytkownik mógł w prosty sposób uruchomić w Internecie własne radio. Tak, to było coś!
Sukces oferowanego przez firmę Nullsoft jako shareware Winampa sprawił, że już w 1999 roku kupił go internetowy kolos na glinianych nogach, czyli America OnLine, znana obecnie jako AOL. No i się zaczęło… Trzecia wersja Winampa została napisana na nowo i okazała się porażką – nie dość, że nie oferowała wstecznej kompatybilności dla skórek i pluginów, to była paskudnie zasobożerna.
Na otarcie łez oferowała możliwość tworzenia skórek, zrywających z dotychczasowym wyglądem odtwarzacza, dzięki czemu fani Gwiezdnych Wojen mogli słuchać Marsza Imperialnego na odtwarzaczu, wyglądającym jak B-Wing czy któraś z innych maszyn odtworzona przez twórców skórek. Marne to pocieszenie. Autorzy programu usiłowali ratować go za pomocą hybrydowej wersji 5, ale odtwarzacz - choć sądząc po statystykach użytkowników nie było tego widać - był już na równi pochyłej. Dlaczego?
Patrząc z perspektywy 15 lat, AOL nie miał żadnego pomysłu na Winampa. Kupił świetny, cieszący się dobrą opinią i dużą popularnością odtwarzacz, ale nie bardzo wiedział, co z nim zrobić, zaprzepaszczając ogromną szasnę - liczba użytkowników rosła bowiem aż do 2007 roku, gdy sięgnęła rekordowych 90 mln. Próba zmiany Winampa w centrum multimediów była jednak raczej działaniem na zasadzie „coś trzeba z tym zrobić” niż przemyślaną strategią.
Przyjęty model biznesowy również można uznać za dyskusyjny i z nieco innej epoki – płatna wersja Pro kusiła użytkowników przede wszystkim możliwością ripowania płyt CD. W 2007 roku wyszła kolejna wersja odtwarzacza, oznaczona numerem 5.5, pojawił się również Winamp dla Androida, ale był to już czas, gdy nie dość, że istniało wiele sensownych alternatyw, jak choćby Foobar, to zaczynał rozwijać się streaming muzyki.
Winę za marginalizację świetnego niegdyś odtwarzacza ponosi – moim zdaniem – AOL, jako jego właściciel. Z drugiej strony przez lata radykalnie zmienił się sposób, w jaki korzystamy z cyfrowej muzyki.
A brief history of Winamp
Rynek się ucywilizował, dla domowej kolekcji MP3 istnieje wiele alternatyw, standardem staje się muzyka z chmury, a w epoce coraz szybszych łącz gromadzenie – jak przed laty - plików MP3 w wielu przypadkach nie ma już większego sensu.
Winamp stał się tym samym takim samym reliktem przeszłości, jak choćby spełniające podobną funkcję urządzenia - odtwarzacze MP3. Choć nadal mają grono użytkowników, z reguły świadomie dobierających sprzęt do swoich potrzeb, to czasy ich masowej popularności już dawno minęły.
Co będzie dalej? Jak wynika z komunikatu, umieszczonego na oficjalnej stronie Winampa, serwis internetowy i powiązane z nim usługi, jak również możliwość pobrania Winampa, zostaną wyłączone 20 grudnia. Rzecz jasna nowsze i starsze wersje programu nadal będzie mozna pobrać z różnych miejsc, ale jego rozwój został oficjalnie wstrzymany.
Żegnaj, Winampie. Miło cię wspominam, ale od dawna byłeś już niczym więcej, jak właśnie wspomnieniem. Najwyższy czas na zasłużoną i niepotrzebnie odwlekaną emeryturę. Będziecie za nim tęsknić?