Nieskończona opowieść - część ostatnia. HTC One do wygrania
Moi drodzy,
03.11.2013 | aktual.: 13.01.2022 10:18
Na początek parę słów wyjaśnień, bo zauważyłam w komentarzach kilka oburzonych głosów, odnośnie moich wyborów.
Po pierwsze, nie miałam z góry ułożonej fabuły. Co zapewne stanie się dla wszystkich jasne po przeczytaniu ostatniej części opowieści. Wybrany przeze mnie fragment zdecydowanie popchnął ją w zupełnie nowym kierunku.
Moi drodzy,
Na początek parę słów wyjaśnień, bo zauważyłam w komentarzach kilka oburzonych głosów, odnośnie moich wyborów.
Po pierwsze, nie miałam z góry ułożonej fabuły. Co zapewne stanie się dla wszystkich jasne po przeczytaniu ostatniej części opowieści. Wybrany przeze mnie fragment zdecydowanie popchnął ją w zupełnie nowym kierunku.
Po drugie, nie zgodzę się, że wybrane przeze mnie kontynuacje, były napisane „na odwal się”. Jak już mówiłam wcześniej, czytelnikowi niekoniecznie najbardziej musi podobać się to, nad czym autor pracował najdłużej, albo to co objętościowo najdłuższe. Czasami na uwagę zasługuje po prostu ciekawy pomysł.
Przy wyborze kierowałam się w znacznym stopniu instynktem. Były komentarze, które budziły u mnie momentalnie sympatię, bawiły lub intrygowały. Niektórym z was się natomiast nie podobały i tak już po prostu w życiu musi być, że różnym ludziom podobają się różne rzeczy.
Dodam jeszcze, że naprawdę nie jest łatwo wybrać z tylu możliwości, zwłaszcza jeśli każda prowadzić może w diametralnie różnych kierunkach. Moja historia jest groteskowa i absurdalna, a ta kontynuacja, na którą się zdecydowałam wzniosła ją na jeszcze kolejny poziom abstrakcji.
Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się urażony tym, co tu napisałam, uznałam jednak, że w obliczu tylu niezadowolonych głosów konieczne jest jakieś
wyjaśnienie.
Poniżej prezentuję ostatnią część opowieści o Everymanie i jego kompanii dziwaków. Długo siedziałam gapiąc się w monitor, zanim zabrałam się do pisania. Napisałam dwie strony. A potem je skasowałam i zrobiłam zupełnie odwrotnie niż zamierzałam, gdy zabierałam się za tę część! No dobrze, nic więcej nie zdradzam. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Ja w każdym razie bardzo dobrze bawiłam się przy tworzeniu tej historii, zupełnie odmiennej od wszystkiego, co do tej pory napisałam.
Waszym ostatnim zadaniem w tej edycji będzie nadanie temu opowiadaniu tytułu. W moim pierwszym poście zdradziłam, że z tytułami mam zawsze ogromny problem. Mam wrażenie, że wszystkie najlepsze już dawno zostały zajęte. Więc poddaję się i nadaję moim powieściom takie tytuły jak „Żniwiarz”, „Topielica” czy „Grób”, no bo jakoś się przecież muszą nazywać! Idąc tym tropem, to opowiadanie nazwałabym pewnie „Everyman”, „Ośrodek” lub coś w tym guście. Liczę jednak na to, że być może wy zupełnie takiego problemu nie macie i będziecie sypać oryginalnymi tytułami jak z rękawa!
Macie czas do czwartku 07.11.13.
Pozdrawiam
Gaja
Ostatnia część opowiadania.
- Co było dalej dowiecie się dopiero za tydzień – wypowiedziałem jeszcze moją ostatnią w tym odcinku kwestię. Mój głos poleci potem z offu na napisach.
Koniec na dziś. Zajrzałem do szafy, ale Mata musiała już dawno wyjść drugą stroną. Odsunąłem ruchomą ścianę. Następnie starannie ją zasunąłem i wyszedłem poza plan zdjęciowy, do ogrodu. Była druga po południu. Wszystkie kamery zostały wyłączone. Przy bramie stał nasz korpulentny, flejtuchowaty Reżyser i rozmawiał z kurierem, obdarzonym zaskakująco bujnymi bokobrodami. Reżyser podpisał podsunięty mu pod nos papier. Kurier obrzucił teren ciekawskim spojrzeniem i wyszedł przez bramę, którą ochroniarz natychmiast za nim zamknął. Reżyser skierował się zaś na tyły budynku, gdzie mieściła się montażownia.
Znacznie ciekawsze widowisko rozgrywało się jednak nieopodal jeziora. Mata bawiła się na trawniku z jakimś rozbrykanym kundlem. Zdaje się yorkiem. Nadal miała na sobie mój szlafrok frotte w kolorach maskujących. Całkiem jej było w nim do twarzy. Na pewno lepiej niż mi w jej czerwonym dezabilu, w którym wyglądałem jak kretyn. Mimo, że uwielbiałem patrzeć na Matę, wolałbym aby jej tu nie było. Na to jednak było za późno. Widzowie ją uwielbiali. Zauważyła mnie, uśmiechnęła się uroczo i powróciła do zabawy z ujadającym wściekle i jazgotliwie pieskiem. Wtem zza winkla jak z procy wystrzelił Kocur. Idiotyczny piesek zaczął spierdalać a kot podrałował za nim. Mata próbowała nawoływać Kocura, ale ten był już daleko. Odwróciła się więc w moim kierunku i rzuciła mi jedno z tych swoich słynnych spojrzeń, które nikogo nie pozostawiały obojętnym. Potem wolno ruszyła w stronę tarasowych drzwi prowadzących do świetlicy.
Pociągnąłem nosem. Zbliżała się pora obiadu. Dziś będzie ryba z naszego stawu. Jezus był zapalonym wędkarzem. Wczoraj postanowił nałowić, no i nałowił. Poza tym dziś był piątek i on uznał, że to zabawne. Nie do końca czaiłem tego gościa.
Skierowałem się w stronę rozsuwanych drzwi, za którymi zniknęła ślicznotka. Pół godziny do obiadu. A potem dwa dni względnego spokoju, w czasie których program będzie montowany a ja nie będę musiał pieprzyć głupot jako narrator. W niedzielę wieczorem emisja, a potem program na żywo, w którym miałem obowiązek wziąć udział, bo tak miałem zapisane w kontrakcie.
W świetlicy byli prawie wszyscy. Tak samo jednak jak na planie tak i poza nim widoczny był podział. Drużyna „złych” trzymała się razem. Rozwalili się na kanapach przed telewizorem w zblazowanych pozach, rechocząc i rzucając złośliwe komentarze odnośnie wszystkiego. Nie wychodzili z roli. „Dobrzy” zresztą podobnie. Wyglądali, jakby znowu grali w jakieś strategiczne, żenujące gry. Nigdzie nie było widać ani Pielęgniary, ani Doktora, ale co mnie to obchodziło. Nawet jeśli to wbrew zasadom. Zresztą Doktor był gwiazdą takiego formatu, że może jego zasady nie dotyczyły. Ja również nie zamierzałem marnować tych krótkich chwil wolności. Ruszyłem do mojej kwatery, licząc na to, że ona już tam na mnie czeka.
Niedziela była najgorszym dniem tygodnia. Udział w programie na żywo był dla mnie bardziej stresujący niż wszystko inne razem wzięte w całej tej szopce. Siedziałem w limuzynie obok Reżysera i starałem się wejść w moją rolę. Zamknąłem oczy i powoli stawałem się tym, kogo chcieli widzieć fani programu – biednym, początkującym aktorzyną, który grał biednego, początkującego superbohatera – Everymana. Chłopaka – swojaka z sąsiedztwa czy dziecięctwa, z którym każdy frajer mógł się identyfikować. Przejechaliśmy obok atrap bio-uli. A potem przez automatycznie otwieraną bramę dostaliśmy się na teren „ekologicznego gospodarstwa”. W domu urządzono bazę dla naszej ekipy telewizyjnej. A tuż obok, w ogromnej stodole mieściło się nowoczesne studio. Weszliśmy bocznym wejściem. Ochroniarze poprowadzili nas korytarzem, który kończył się niespodziewanie ścianą. Popatrzyliśmy na siebie z Reżyserem. Mimo wszystko ja wyglądałem w smokingu lepiej niż ten kurdupel.
- Showtime! - powiedział filmowiec zachwycony. Westchnąłem, a potem szybko przybrałem radosny wyraz twarzy, którego się po mnie spodziewano. Ściana uniosła się w górę ze świstem.
Błysnęły flesze. Rozległy się gromkie brawa. Weszliśmy na scenę, na której stało pięć foteli. Na jednym siedziała już Producentka. Tyczkowata suchotnica. Jak zwykle niezadowolona i sztywna. Gogusiowaty gospodarz programu stał z przodu sceny i pewnie przed chwilą skończył zabawiać publiczność kawałami o superbohaterach. Tym razem przebrał się za Supermana. Naprawdę założył niebieskie majty na czerwone getry i nie wyglądało to dobrze. Oj nie. Gdy tylko nas zobaczył wykrzyknął:
- O, i już są z nami!
Idąc machałem do publiczności i uśmiechałem się szeroko. Połączenie tych trzech czynności wcale nie jest tak łatwe jak mogłoby się zdawać. Usiadłem obok Producentki. Po mojej drugiej stronie klapnął ciężko Reżyser. Flesze oślepiały. Niech to już się skończy.
- Everyman! Everyman! - darła się publiczność, chociaż niby posiadałem przecież jakieś imię i nazwisko. Dla nich jednak byłem Everymanem. To było mocno niepokojące. Ludzie są naprawdę dziwni.
- Czy ktoś się już domyśla kim jesteś? - padło pierwsze pytanie prowadzącego.
- Nie. Ci ludzie wierzą we wszystko, co się dzieje wokół nich. Uważają i siebie i mnie za istoty o nadprzyrodzonych mocach.
Moja wypowiedź została nagrodzona brawami.
- Dodatkowo utwierdzamy ich w tym przekonaniu za pomocą efektów specjalnych, których w programie będzie coraz więcej – wtrącił Reżyser.
- Czy Superman istnieje? - zadał idiotyczne pytanie prowadzący goguś. I wskazał na swój kostium z kretyńskim uśmiechem. Publiczność zachichotała.
- Mam nadzieję, że nie, bo przecież... - zawiesiłem głos i z przyklejonym do gęby uśmiechem zachęciłem gestem publiczność, by dokończyła za mnie.
- Zasługa i tak zawsze przypada Supermanowi! - ryknęły setki gardeł. Hasło było głupie, ale przyjęło się, a po sieci krążyły już setki memów nawiązujących do niego.
- Niektórzy ludzie wierzą, że uczestnicy programu naprawdę są superbohaterami i że posiadają supermoce – kontynuował gospodarz.
- No cóż, szkoda że tak nie jest. To by rozwiązało całą masę problemów nękających ludzkość! - zapodałem strasznie słabego suchara. Prowadzący ryknął jednak śmiechem, a ludzie zawtórowali mu równie gromko.
- Jak wam się układa z Czarnymi Charakterami? - tu puścił oczko.
- Chyba powoli zdobywamy nad nimi przewagę – wyznałem. - Wkrótce dadzą nam się przekonać do tego, że powinniśmy wspólnie walczyć o naszą matkę ziemię.
Zgromadzeni w studiu dosłownie oszaleli z radości po moich słowach.
- Drodzy Państwo! – zawołał gospodarz, gdy ludzie już się uspokoili. - Zobaczmy najlepsze fragmenty drugiego odcinka „Ośrodka Badań nad Supermocami”!
Ekran za naszymi plecami rozbłysnął. Pojawiła się migocząca, kolorowa czołówka programu. Sylwetki bohaterów. Potem fragmenty ostatniego odcinka. Śmieszna scena Kocura walczącego z rolką papieru toaletowego. Mata i Elżbieta Batory, kłócące się o najwygodniejszy fotel w świetlicy. Nasza dysputa nad wuzetką. Jezus czarujący wodę. Fragment mojej rozmowy z Matematykiem. Poszukiwanie doktora i w końcu scena w pokoju Maty, która sądząc po wrzaskach, które się rozległy, ewidentnie najbardziej przypadła widowni do gustu.
Gdy ekran zgasł, gospodarz odwrócił się ponownie do nas.
- Będzie romans? - spytał mnie poufale, ale ja tylko enigmatycznie wzruszyłem ramionami. - No dobrze, rozumiem. Ale chyba wiesz kto stoi za drzwiami! Czy to Weteran?
- Nie mam pojęcia – rozłożyłem ręce. - Tego dowiemy się w trzecim odcinku.
- Porozmawiajmy więc przez chwilę poważnie – powiedział goguś, pochylając się do przodu, jakby chciał nadać rozmowie intymny charakter. - Wśród opinii publicznej, a także niektórych dziennikarzy pojawiają się opinie, że program jest niemoralny. „Wykorzystuje ludzi chorych psychicznie, dotkniętych strasznymi urojeniami! A to wszystko ku uciesze gawiedzi!” To jest cytat proszę państwa!
- Ci ludzie i ich rodziny zostali sowicie wynagrodzeni – wyjaśniła producentka oschle. - W pobliżu są zawsze lekarze i pielęgniarki.
- Czyli Doktor jest naprawdę doktorem? - dopytywał się gospodarz.
- Dowiecie się państwo w swoim czasie – odparła.
- Dobrze, nie drążę! – prowadzący zwrócił się ponownie do mnie. - Everyman, pozwól, że tak będę się do ciebie zwracał...
- Nie ma sprawy. Nie mam nic przeciwko.
- Część widzów uważa, no cóż, wybacz mi, ale część ludzi uważa, że twoja postać jest... głupawa.
- Taka miała być. To program rozrywkowy i w swoim założeniu miał być zabawny!
- I jest!!! – wykrzyknął gospodarz podskakując na fotelu tak gwałtownie, jakby go coś w dupę użarło. Ludzie zaczęli wiwatować! Gdy nieco ucichli, spytał.
- Czyli możemy nadal liczyć na to, że Everyman będzie się wygłupiał i robił z siebie pajaca, aby nas zabawić do łez, a Matematyk będzie wymyślał niestworzone teorie z kosmosu?
- Oczywiście. Tak naprawdę to dopiero teraz zaczną się jaja! – Reżyser zatarł dłonie.
- Cudownie. Ja sam prywatnie jestem ogromnym fanem Everymana – prowadzący położył swoją wypielęgnowaną dłoń na piersi, dla podkreślenia wagi własnych słów.
Jasne, ty zakłamany ciulu, pomyślałem.
- No dobrze – kontynuował goguś. - A teraz chwila, na którą państwo czekali. Za moment wyjaśni się, kto jeszcze jest podstawionym aktorem, a nie prawdziwym wariatem - proszę mi wybaczyć kolokwializm - który wierzy, że posiada supermoc. Aktor, na którego zagłosowała największa ilość telewidzów zostanie zdemaskowany!
Spośród tych z państwa, którzy wytypowali prawidłowo zostanie wylosowany jeden szczęśliwiec, który otrzyma dwadzieścia tysięcy złotych. Proszę państwa! Dwadzieścia tysięcy złotych! To nie żarty. Wie już o tym pani Janina, która w zeszłym tygodniu bezbłędnie wskazała na Everymana, jako tego naszego, że tak powiem, kreta!
Ukłoniłem się pięknie.
- No dobrze – kontynuował gospodarz. - A więc kto w tym tygodniu został zdemaskowany?
Werble. Publiczność wstrzymała oddech. Ekran uniósł się do góry i na scenę weszła Mata Hari w złotej wieczorowej sukni, machając radośnie do klaszczącej publiczności.
- Wiedziałeś? - spytał mnie gospodarz.
- Nie. My aktorzy mamy obowiązek ukrywać również przed sobą to, kim jesteśmy.
Mata usiadła na ostatnim wolnym fotelu. Fajnie było ją zobaczyć w takiej sukni, fryzurze i makijażu. Była naprawdę piękna. Za każdym razem, gdy ją widziałem zaskakiwało mnie to na nowo.
- A ty Mato, wiedziałaś kim jest Everyman?
- Och nie! – pisnęła chichocząc. - W ogóle się nie domyśliłam. A już po tej ostatniej scenie, to ani trochę. Państwo to już widzieli, prawda...?
- O tak, widzieliśmy te gorące pocałunki! - przytaknął goguś z lubieżnym uśmieszkiem. - A nie boisz się spędzać całych dni wśród, no cóż, nie oszukujmy się - kompletnych świrów?
- Och nie! - wykrzyknęła. - Jesteśmy przecież dobrze pilnowani. A teraz, gdy wiem kim jest Everyman, będę się czuła jeszcze bezpieczniej.
Obdarzyła mnie czarującym uśmiechem, a publiczność wydała z siebie przeciągłe „ooo”.
- Everymanie, czy obiecasz nam, że będziesz strzegł Maty?
- Oczywiście – odparłem i potoczyłem groźnym spojrzeniem po publiczności. Wszyscy się zaśmiali. A Mata klasnęła w dłonie zachwycona.
- Czy to Mata będzie narratorem kolejnego odcinka? - zapytał goguś.
- Takie jest założenie. – wyjaśnił Reżyser.
- I na koniec ostatnia sprawa – tu prowadzący znowu nachylił się ku nam. - Poza wami jest w ośrodku jeszcze czterech aktorów. Jak myślicie, kto z was wygra program?
- Wygra najlepszy! – błysnęła Mata.
- To na pewno! - zaśmiał się gospodarz, po czym wstał i zwrócił się do nas. - Gra toczy się dalej! Wracajcie ratować świat, kochani!
Mata wybuchnęła perlistym śmiechem i zaczęła bić brawo. Producentka uśmiechnęła się wyniośle, Reżyser klepnął swoje tłuściutkie kolana a ja zasalutowałem do tłumu. Wstaliśmy, i jedno po drugim skierowaliśmy się za kulisy, cały czas machając jak jacyś pierdolnięci. Mata rozsyłała wkoło całusy.
Dopiero w limuzynie odetchnąłem. Rozwaliłem się na siedzeniu i poluzowałem muchę. Mata usiadła obok i opadła na moje ramię. Objąłem moją żonę i pocałowałem w czubek głowy. Reżyser otarł pot z czoła i nalał nam wszystkim whisky. Mata pokręciła głową, odsuwając kieliszek.
- Kolejny udany tydzień – westchnął Reżyser i przełknął alkohol z rozkoszą.
- Prowadzącego należy spacyfikować – padło z kąta.
Spojrzałem na Producentkę, której mina była teraz jeszcze bardziej niesympatyczna niż na scenie.
- Pani generał, za pozwoleniem – odezwałem się. - On chyba taki powinien być. Tego ludzie oczekują.
Mata kiwnęła głową. Reżyser otrząsnął się po wypiciu resztki trunku, zakaszlał i wydusił.
- Wkurwiający, ale taki ma być. Niech mi pani generał zaufa.
- Ufam panu – odparła zimno. - Inaczej już dawno by tu pana nie było.
Zamilkliśmy. Ani my ani reżyser nie czuliśmy się dobrze w jej towarzystwie. My nie przywykliśmy do słuchania cudzych rozkazów i do działania według czyjegoś planu. Tym razem nie mieliśmy po prostu wyboru. Reżyser zaś był wizjonerem, który realizował dzieło życia i obchodziło go tylko to, jaki będzie efekt. Po tym jak generał patrzyła na niego wnioskowałem, że nie wierzy w jego lojalność. Gdy nie będzie już potrzebny, po prostu zniknie. Stawka była zbyt wysoka.
Samochód zatrzymał się pod wejściem do ośrodka. Ja, Mata i Reżyser wysiedliśmy. Generał pojechała dalej, do bazy. Zostaliśmy zidentyfikowani i przeszliśmy przez bramę. A potem przez ogród, nad którym powoli zachodziło słońce. Teraz znowu na całym terenie nie działała ani jedna kamera. Weszliśmy do świetlicy. Wszyscy oglądali program na żywo i teraz czekali na nas. Weteran, Jezus z Kocurem na kolanach, Matematyk i Napoleon na jednej kanapie. Po przeciwnej stronie Elżbieta, Nadczłowiek, Lucyfer, Henryk i Antychryst, którym nadal nie do końca ufałem. Ale chyba musiałem zacząć. Nasz interes był wspólny. Pod ścianami stali rozstawieni lekarze, pielęgniarze i pielęgniarki, którymi dowodziła blondwłosa pielęgniara i Superwizor. Żołnierze pani generał. Irytujący, ale niestety niezbędni. Chociaż w kolejnych etapach okażą się zapewne nieprzydatni.
- Pełen sukces! - oznajmiłem, starając się, aby mój głos brzmiał wesoło. - Wszystko idzie zgodnie z planem.
- Ci kretyni uwierzą w każdą bzdurę – powiedział z pogardą Nadczłowiek.
- I właśnie dlatego masz ich chronić – zgromił go Weteran.
- Jasna sprawa – odparł Nadczłowiek nadal pogardliwie, a ja byłem pewien, że gdy tylko to wszystko się skończy, znowu staniemy po przeciwległych stronach barykady.
- Coś jeszcze chłoptasiu? - spytała mnie Elżbieta, ziewając. - Czy możemy już iść?
- Możecie iść – odparłem.
- Pamiętajcie, że za pół godziny na godzinę włączamy kamery – zawołał za nimi Reżyser. - Wejdźcie z powrotem w role.
- Nie musisz nam o tym co wieczór przypominać – warknął Lucyfer i spojrzał na grubaska tak, jakby chciał go spopielić na miejscu.
Czarne Charaktery wyszły, rozmawiając ze sobą z użyciem wielu wulgarnych słów. Reżyser również się pożegnał. Część żołnierzy poszła zmienić sprawujących wartę kolegów, reszta udała się do swoich kwater. Ja i moi przyjaciele wyszliśmy na chwilę do ogrodu. Wieczór był ciepły. Ostatnie promienie słońca przebijały się jeszcze przez drzewa. Objąłem moją żonę. Wyglądała na bardzo zmęczoną.
Matematyk spojrzał na swój zegarek.
- Za dokładnie pięć tygodni nastąpi koniec świata – oznajmił.
- W Nowym Jorku - odparłem automatycznie.
- Nie – usłyszałem nagle za sobą głos Doktora. Lub raczej Supermana. Mojego mentora i nauczyciela. - Powiedz im Matematyku.
Matematyk odchrząknął i wskazał niebo nad nami.
- Księżyc jest w nowiu, owszem. A w piątek przysłano nam nam tego Yorka.
- Bawiłam się z nim – przyznała Mata.
- Tak, ale nie rasa okazała się istotna – oznajmił Matematyk z błyskiem w oku.
- Przycisnąłem skurwysyna – wysyczał Kocur. - Kundel popuścił ze zwieracza i wyznał, że został dostarczony z pobliskiego targu.
- Przez tego kuriera z bokobrodami – przypomniała sobie Mata.
- Właśnie. A więc Nowy Targ – skinął głową Matematyk – to tam zacznie się koniec świata. Bokobrody czyli pekaesy. PKS-em będzie trzeba pokonać trasę.
Nie uśmiechały mi się cztery godziny w cuchnącym ogórze, ale co było robić. Mata też się skrzywiła. Cieszyła się na ten wyjazd do Nowego Jorku.
- To już jednak nie wasz problem – powiedział Matematyk. - Będziecie przecież teraz mieli inne sprawy na głowie. To wasz ostatni tydzień w Ośrodku.
Wasze tajne zadanie się kończy a oficjalne reguły programu zmieniają się. Teraz zawodnicy zaczną odpadać. Każdy ma już wyznaczoną robotę.
Rozjeżdżamy się. Wy opuścicie nas jako pierwsi.
- Co takiego!? - zawołałem. - Jakie niby inne sprawy mamy?
- Synu – powiedział do mnie Superman, irytująco ojcowskim tonem. - Teraz sam zostaniesz ojcem. I naprawdę ciężko powiedzieć, jakie dziwadło się wam urodzi.
- Chociaż z moich obliczeń wynika, że może to być coś w rodzaju pokrytej futerkiem syrenki. W piątek, jak pamiętacie, na obiad była ryba – wtrącił zachwycony Matematyk, podtykając mi pod nos swój wymięty zeszyt. Kocur wskoczył mu na ramię i oblizał się ze smakiem, ale zaraz się opanował. Zerknąłem na narysowany w zeszycie projekt mojego dziecka.
- Prawda, że milutka? - oznajmił Matematyk, a reszta pokiwała głowami, zgadzając się, że bardzo milutka. Kocur dostał ślinotoku. - No, ale potrzebny wam będzie basenik. I nie możecie już mieć kota.
Kocur prychnął ze złością.
- Nauczę ją chodzić po wodzie! – oznajmił Jezus.
- A ja wszystkiego o wojence! – dodał Weteran.
- Ja zaś, jak przetrwać na bezludnej wyspie! – wtrącił Napoleon.
- Postaram się jej nie zjeść – powiedział wspaniałomyślnie Kocur, nie przestając się jednak ślinić.
Dobrzy wujkowie się znaleźli!
- Wiedziałaś o tym? - spytałem żonę.
- Nie o futerku – odparła markotnie.
Nie byliśmy na to gotowi. Co ja wiedziałem o futrzastych syrenkach? Tyle, co nic. Tyle, że istnieją. I o jakim baseniku mówił ten stary pierdoła? O takim dmuchanym ogrodowym, czy pełnowymiarowym basenie pływackim? I serio mój najlepszy kumpel nie będzie już mógł z nami mieszkać, bo mógłby pożreć nasze młode?
A co najważniejsze – czy naprawdę zostaliśmy odwołani? To ja ułożyłem całą akcję. Superman dał mi wolną rękę. Powiedział, że on jest już za stary, że jest tu tylko w charakterze doradcy. Cały pomysł z programem, który miał być zasłoną dymną dla ogółu ludzkości, która mogłaby wpaść w panikę na wieść o końcu świata był mój i Reżysera. I wtedy to do mnie dotarło... Reżyser od początku był przecież spisany na straty. Ja i Mata to oczywiście co innego. Nie byliśmy ludźmi. Nie mogli nas po prostu zabić. Ale też nie byliśmy już potrzebni. Poza tym staliśmy się zbyt popularni. I tego Superman nie mógł znieść. Znaleźli pierwszy lepszy pretekst by się nas pozbyć.
- Zasługa i tak zawsze przypada Supermanowi... – wycedziłem gorzko. Mój mentor uśmiechnął się szeroko, nie patrzył jednak przy tym na mnie, lecz przebijał się wzrokiem przez ogród, drzewa, las, góry i miasta. Pokonywał oceany i pustynie. Obejmował tym wzrokiem całą kulę ziemską, która znowu będzie mu zawdzięczała wszystko.