Kamera GoPro niemożliwa do naprawienia, czyli epoka jednorazowej elektroniki
Chcesz naprawić swój uszkodzony, elektroniczny gadżet? Nic z tego, producent zadbał o to, by było to niemożliwe. To nie przypadek – mamy coraz mniejszy wpływ na to, co dzieje się z „naszymi” urządzeniami.
23.07.2015 | aktual.: 10.03.2022 10:10
Niezniszczalne urządzenia też się psują
Popularna, motoryzacyjna legenda głosi, że w instrukcji dołączanej do Mercedesa W123 znajdziemy adnotację: producent nie podaje procedury naprawy mostu napędowego, ponieważ nie przewiduje jego awarii.
Nawet, jeśli to tylko mit, do tego niezbyt dobrze świadczący o producencie, to w teorii powinniśmy oczekiwać podobnej trwałości nie tylko od starych aut, ale również od kamer sportowych. Czyli od sprzętu, który – teoretycznie – powinien być niezniszczalny.
Niestety, choć w Sieci nie brak filmów, pokazujących imponującą odporność np. kamer GoPro, to nawet im zdarzają się różne awarie. Co wtedy?
Sprzęt, którego nie da się naprawić
Tę kwestię postanowił sprawdzić serwis iFixit. Jego twórcy od lat testują różne urządzenia, oceniając je pod kątem możliwości ewentualnych napraw. Chodzi m.in. o to, czy w domowych warunkach da się rozebrać obudowę, wymienić wyświetlacz czy inne, kluczowe podzespoły, i czy da się to wykonać typowymi narzędziami, a nie kosztującym krocie i niemal niedostępnym Wkrętakiem-Z-Magiczną-Końcówką-W-Kształcie-Liścia-Morwy-Opalaną-Smoczym-Ogniem-I-Wykutą-Przez-Krasnoluda-Albinosa, którym można odkręcić tę jedną, jedyną śrubkę od uchwytu akumulatora.
Majsterkowicze z iFixit ocenili niedawno kamerę GoPro 4 najgorzej, jak to możliwe – dostała 1 punkt na 10 i została uznana za niemal niemożliwą do naprawienia, podobnie jak wcześniej MacBook Pro, smartfon HTC One, tablet Microsoft Surface Pro, iPody Touch i Shuffle czy niektóre lustrzanki Nikona.
W praktyce oznacza to, że jeśli nie mamy ręki pewnej, jak neurochirurg, nie pasjonujemy się elektroniką i nie mamy pokoju wypełnionego najbardziej specjalistycznymi narzędziami, to gdy zepsuje się nam jakiś gadżet… właściwie nic nie możemy zrobić.
Wymierne korzyści
Coraz częściej okazuje się, że niewiele może zrobić również licencjonowany serwis – jego rola sprowadza się do oględzin i sprawdzenia, czy firmowe procedury przewidują uznanie reklamacji. A jeśli przewidują, to nikt naszym uszkodzonym gadżetem nie będzie zaprzątał sobie głowy – po prostu dostaniemy nowy. Albo prawie nowy, czyli tzw. refurbished.
Świadomie trochę tu przejaskrawiam – jasne, że wciąż jeszcze są firmy, zazwyczaj wąsko wyspecjalizowane, zajmujące się naprawami sprzętu. Ale tendencja wydaje się wyraźna: nie naprawiać, wymieniać na nowy.
Z punktu widzenia producenta to całkiem sensowne posunięcie: nie musi szkolić techników, dbać o autoryzację serwisów, nie musi dbać o dostawy części, narzędzia diagnostyczne i całą związaną z tym logistykę i procedury. W ogóle może podarować sobie ten aspekt obsługi klienta, skupiając się na marketingu i produkcji.
Stare na nowe
Z punktu widzenia klienta też – na pozór – nie ma powodu do narzekań. Mimo powszechnego przekonania o niskiej jakości współczesnych sprzętów, chyba nie jest z nimi aż tak źle, na co niedawno zwracał uwagę Adam Bednarek.
Choć z drugiej strony nie jest żadnym sekretem, że planuje się cykl życia produktu (to nie to samo, co planowe postarzanie!), a ekologia i ekonomia wymuszają rozwiązania nieoptymalne z punktu widzenia trwałości. Często - pośrednio - wymuszają to sami klienci, kierując się przy wyborze np. przede wszystkim ceną.
Mimo tego – o ile produkt jest na gwarancji (a te zdarzają się coraz dłuższe, np. 5 lat na dysk SSD) – raczej nie będziemy stratni z powodu wymiany na nowe urządzenie. A jeśli sprzęt nie jest na gwarancji to… no cóż, producenci dbają o to, by klienci patrzyli na dwuletni sprzęt elektroniczny jak na staroć, którego miejsce jest w muzeum. Może nas to oburzać, ale takie podejście wydaje się dość powszechne.
Całkowita zależność od producenta
Z pozoru wszystko wydaje się zatem w porządku. Duże firmy z branży elektronicznej są zadowolone, bo nienaprawialny sprzęt ściąga z ich barków wiele problemów, zostawiając to, na czym znają się najlepiej – produkcję i sprzedawanie. Klienci – choć tu kontrowersji będzie więcej – raczej również nie są przeciwni temu, że zamiast naprawy, dostają nowy sprzęt. Wszystkim to pasuje?
Producent ma coraz większą kontrolę nad tym, co dzieje się z jego sprzętem. Coraz trudniejsze stają się nielicencjonowane przeróbki, majsterkowanie, rozbieranie – dla czystej frajdy – różnych urządzeń na części pierwsze i ich ponowny montaż. Coraz bardziej nierealnie brzmią opowieści o pionierach branży komputerowej, którzy jako dzieci bawili się rozmontowując stare radia.
Wygląda na to, że nasza – klientów – rola staje się coraz bardziej ograniczona. Mamy wydać pieniądze na produkt, używać go dokładnie tak, jak chce tego jego producent i po określonym procesami technologicznymi czasie wyrzucić go, wymieniając na nowy. Wspomniana wcześniej, niemożliwa do naprawienia kamera to tylko kolejny dowód na to, że przerwanie tego zaklętego kręgu staje się coraz trudniejsze.