Andy Warhol i stara Amiga. Jakie skarby zapisano na zapomnianych dyskietkach?
Ile czasu musi minąć, by zapisane cyfrowo dzieła sztuki stały się niedostępne? Wbrew pozorom cyfryzacja wcale nie musi oznaczać nieśmiertelności zapisanych danych – w wielu przypadkach łatwiej odczytać średniowieczne zapiski, niż plik graficzny z lat 80. Los zapomnianych dzieł Andy’ego Warhola wydaje się to potwierdzać.
11.08.2014 | aktual.: 10.03.2022 11:03
Każdy może być sławny
Kilka dni temu w artykule „Wszystko może być sztuką. Post z 4chana sprzedany za 90 tys. dolarów!” przyznałem, że nie rozumiem współczesnej sztuki. Mimo tego sądzę, że warto wspomnieć o niezwykłym odkryciu, będącym wydarzeniem z pogranicza sztuki i technologii.
Trzeba przyznać, że Andy Warhol – czołowy przedstawiciel pop-artu był geniuszem. I chodzi mi w tym przypadku nie tyle o jego dorobek artystyczny, co o ciekawe obserwacje, dotyczące współczesności i świata, w którym żyjemy. Wśród licznych, wartych uwagi wypowiedzi, wyjątkowo trafna wydaje mi się ta o sławie:
Andy Warhol:
W przyszłości każdy będzie sławny przez 15 minut. (…) Za 15 minut każdy będzie sławny.
Jak na kogoś, kto zmarł w 1987 roku trudno o lepsze podsumowanie tego, czego doświadczamy obecnie za sprawą Internetu i lansujących się w nich gwiazdek. I tak, jak Warhol podkreślał demokratyzację świata za sprawą Coca-Coli, która jest taka sama dla miliarderów i bezdomnych, tak samo trafnie wskazał sławę czasów Internetu.
Andy Warhol's 15 Minutes of Fame Trailer
Dawniej sławę zdobywało się wielkimi czynami, nieprzeciętnym talentem albo wyjątkowymi umiejętnościami. Dzisiaj wystarczy nie mieć oporów, by eksponować swoje ciało albo głupotę. 15 minut sławy jest w zasięgu każdego. I - jeśli nie przeszkadza wątpliwa jakość takiej sławy - sławny może być każdy.
Andy Warhol i grafika komputerowa
Dlaczego jednak wspominam o Warholu? Nadarza się ku temu wyjątkowa okazja – choć artysta zmarł jeszcze w latach 80., to końcówka jego życia przypadła na czas, gdy komputery były już na tyle zaawansowane, by dało się na nich tworzyć grafikę. I Andy Warhol tworzył, nawiązując przy okazji współpracę z firmą Commodore.
W interesie Commodore’a było wówczas pokazanie komputerów jako urządzeń, które nadają się nie tylko do gier, sumowania słupków i obliczania trajektorii rakiet balistycznych, ale są również narzędziem artystycznej ekspresji.
Nic zatem dziwnego, że do legendy przeszedł występ Andy’ego Warhola, który przed publicznością zasiadł przy Amidze 1000 i przerobił zrobione przed chwilą zdjęcie przyglądającej się temu Debbie Harry – wokalistki popularnego wówczas zespołu Blondie.
Andy z pewnością potrafił docenić możliwości, jakie artyście daje technologia. Poza przeróbką zdjęcia Debbie zachowały się jego inne cyfrowe prace i chyba nie będzie nadużyciem stwierdzenie, że gdyby żył, mógłby należeć do grona współczesnych magików Photoshopa.
Odnalezione dzieła
Fakt, że Andy Warhol nie stronił od grafiki komputerowej nie był tajemnicą. Tym dziwniejsze wydaje się, że przez prawie 30 lat, jakie minęły od śmierci artysty nikt nie zainteresował się jego dyskietkami, przechowywanymi w archiwum Muzeum Warhola.
Na pomysł, by przejrzeć ich zawartość wpadł Cory Arcangel, który wraz z członkami klubu komputerowego z Carnegie Mellon University zajął się kilka miesięcy temu ostrożnym przeglądaniem starych nośników. Nie było to proste zadanie, bowiem zachodziła obawa, że sama próba odczytu zapisanych przed laty danych może się skończyć ich uszkodzeniem.
Mimo tego poszukiwania przyniosły zadziwiający rezultat. Na dyskietkach odkryto nieznane i nigdzie nie publikowane prace Andy’ego Warhola – niektóre wraz z jego podpisami. Wśród nich znalazła się również paskudnie narysowana słynna puszka zupy Campbell.
Zanim jednak udało się to potwierdzić, konieczne było napisanie nowego oprogramowania, które poradziłoby sobie ze starym formatem plików graficznych (choć przyznam, że wydaje mi się to trochę dziwne - przecież zapewne przetrwały jakieś kopie oprogramowania i działające Amigi). Wystarczyło zaledwie 30 lat, by treści zapisane w standardach z lat 80. stały się dla przeciętnego użytkownika niedostępne.
Sztuka jest wieczna?
Losy odnalezionych prac Andy’ego Warhola skłaniają przy tym do ponurej refleksji. Obecnie, jako ludzkość wytwarzamy i archiwizujemy gigantyczne ilości danych – ilości o wiele rzędów wielkości przekraczające to, co wytwarzaliśmy jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Większość z nich to zapewne nic wartego uwagi, ale co z resztą?
Wpadamy w tym miejscu w pułapkę cyfryzacji. Zapiski urzędników faraona, rękopisy średniowiecznych mnichów czy szkice Leonarda da Vinci – to wszystko nie tylko zachowało się, ale przechowało wiedzę dla kolejnych pokoleń, które mogły bez większego problemu z niej korzystać. Trafnie nawiązuje do tego jedna ze scen z serialu „Wikingowie”, gdzie władca Wesseksu przygotowując się do bitwy korzysta ze wspomnień Juliusza Cezara.
Podobnie wygląda kwestia sztuki – paleolityczna Wenus, greckie mozaiki czy obrazy Hieronima Boscha przetrwały i każdy może je podziwiać. To fizyczne przedmioty ze wszystkimi swoimi wadami i zaletami. Łatwo je uszkodzić czy zniszczyć, ale równie łatwy jest dostęp do nich – wystarczy spojrzeć.
Co po nas zostanie?
Co będzie z dziełami, zapisanymi w formie cyfrowej? Nie chodzi mi tu o samą trwałość danych – te można przecież bez problemu powielać i przenosić na coraz doskonalsze nośniki. Ale czy za 1000 lat ktokolwiek będzie w stanie odczytać to, co po nas zostało?
Może zadba o to jakaś megakorporacja z Doliny Krzemowej? Microsoft połączony z Google’em i Apple’em na wzór znanej z „Obcego” korporacji Weyland-Yutani będzie rządzić światem i stworzy dział, dbający przez setki lat o kompatybilność wszystkiego z XXI-wiecznym Office’em? Brzmi jak fajny wstęp do opowieści SF, ale jest raczej mało prawdopodobne.
Kto i jak odczyta to, co po nas zostało? Czy komukolwiek będzie się chciało bawić w cyfrową archeologię i odczytywać dane, zapisane w starożytnych formatach?
Z fizycznymi przedmiotami nie było tego problemu, ale postępująca cyfryzacja naszego życia sprawia, że duża część naszego dziedzictwa może szybko popaść w zapomnienie. Nawet, jeśli same dane w jakiejś formie przetrwają, to następnym pokoleniom może nie przyjść do głowy, by sięgnąć po stare, zabezpieczone w jakimś muzeum nośniki i zbadać ich zawartość. Sądzę, że przypadek z dyskietkami Andy’ego Warhola może być zwiastunem takiej przyszłości.
W artykule wykorzystałem informacje z serwisów Creative Review, Rynek i sztuka i Open Culture.